Dlaczego deaktywowałam konto na Facebooku i dlaczego wróciłam na niego w innej formie
Stali czytelnicy Spider’s Web pewnie zauważyli, że nie przepadam za Facebookiem. To jak najbardziej prawda - uważam Facebooka za fascynujące i wielkie, choć bardzo nieprzyjazne i niepokojące zjawisko, które eksponuje wiele zalet, ale jednocześnie więcej wad współczesnego internetu. Facebook nigdy nie był nastawiony na użytkownika i nigdy nie twierdził, że to on jest najważniejszy. Wprowadzane zmiany nie są zorientowane na użytkownika - jeśli użytkownikowi dzieje się lepiej, to tylko rykoszetem. Dla Facebooka Facebook jest najważniejszy i chociaż to nie dziwi, to naturalne jest też, że w pewnym momencie użytownik może powiedzieć “dosyć”. Tylko ciekawe na jak długo.
Większość z nas - użytkowników Facebooka, wcale go nie lubi. Używamy, bo nie ma dobrej alternatywy, bo większość naszych znajomych tam jest, bo “nie być na Facebooku to jak nie istnieć”, bo się przyzwyczailiśmy. To właśnie przyzwyczajenie jest kluczowe w przypadku tego serwisu, ale ostatnio działa też na jego niekorzyść. Jako zwykły user, który używa Facebooka do przeglądania czym dzielą się znajomi, okazjonalnego czatowania i czasem zawiadowania fanpejdżem sama muszę przyznać, że przyzwyczajenia odegrały dosyć dużą rolę w decyzji o zaprzestaniu używania.
Bo przecież ostatnio co chwilę coś jest zmieniane. Należę do 48% użytkowników mówiących o ustawieniach i ich edycji “powodujące zamieszanie i niejasne” i niepotrafiących nadążyć za ich zmianami i jestem też przeciętną osobą, która edytowała opcje prywatności jedynie 2 razy. To nieprawda, że te ustawienia stały się bardziej przejrzyste - po prostu zmieniły formę. W końcu po odkryciu i przyzwyczajeniu się gdzie co jest umieszczone Facebook zrobił psikusa i wywrócił wszystko do góry nogami. Wyeksponowane zostały jakieś banalne funkcje, a wszystko po to, by zyskać dobry argument przeciw zarzutom o komplikowanie ustawień - “hej, patrzcie, wyciągnęliśmy na wierzch te dwie opcje, żeby użytkowicy mogli je łatwiej znaleźć, jesteśmy za ochroną prywatności!”. Tylko że o tym, iż resztę pochowano jeszcze głębiej nikt nie wspomina.
Dziękuję za taką “przyjazność”. W sieci mamy niejeden dowód, że ustawienia prywatności da się zrobić dobrze i przejrzyściej. A Facebook postępuje według zasady “róbmy co chwilę zamieszanie, żeby masy nie mogły połapać się o co chodzi”.
Poza tym stosunki międzyludzkie na Facebooku dalekie są od tych naturalnych. Co najgorsze, z każdą zmianą coraz bardziej odlatują w kosmos i zamiast tworzyć wrażenie zbliżonych do tych realnych wynaturzają je. Ostatnio w techblogosferze trwa dyskusja nad “Seamless Sharing”, “bezproblemowego dzielenia”, które eliminuje czynnik ludzki i wysyła na Facebooka treści i aktywności, z którymi mamy styczność bez konieczności interakcji. Robert Scoble uważa, ze Facebook dzięki temu tworzy nową kulturę medialną. Większość blogosfery (łącznie ze mną) krytykuje takie podejście jako zaburzenie rówowagi pomiędzy tym, co ważne i nieważne i przekroczeniem granicy obaw użytkowników. To granica, która oddziela chęć dzielenia się treściami od strachu przed tym, że wszystko co robimy wyświetla się znajomym, jest monitorowane i katalogowane. Aplikacje Open Graph przekroczyły tę granicę.
Facebook i twórcy aplikacji wprawdzie zakładają możliwość niechęci do bezproblemowego dzielenia się, jednak domyślnie opcje te są zaznaczone, a późniejszy powrót do ustawień by je wyłączyć jest ciężki, trudny i nieintuicyjny (dla przeciętnego usera, a nie geeka oczywiście). Facebook w chęci zwiększania aktywności, dzielonych treści itp. zrobił bardzo ryzykowny ruch, dodatkowo nie tłumacząc, jak to wszystko działa.
Na przykład taki Ticker - do dzisiaj nie wiem komu wyświetlały się informacje, że kliknęłam “lubię to”, czy skomentowałam u kogoś post. Tylko znajomym? Subskrybentom też? Może poszczególnym listom? Nie ma tego w ustawieniach, dopiero na podstawie własnych obserwacji wywnioskowałam, że wszyscy widzą to, co robię - łącznie z subskrybentami, którzy mieli otrzymywać tylko wybrane informacje... Przecież to cała filozofia bycia nieznajomym, ale zainteresowanym jednak konkretną osobą. Facebook spieprzył to na całej linii doprowadzając do sytuacji, w której nie tylko ja, ale i wiele osób siedzących nawet głęboko “w branży” obawia się używać serwisu. “Freaky line” przekroczona na całego. Tłumaczenia “skoro czegoś się obawiasz, to nie powinnaś tego robić” są bzdurne, bo wszyscy robimy rzeczy, o których nie chcemy informować całego świata. Jeśli jednak chcemy, to znaczy, że mamy problem i powinniśmy udać się po pomoc, zanim nie jest za późno.
Patrząc na aktywności przeróżnych osób na Facebooku można też zauważyć, że większość z nich jest po prostu bzdurna. Nie mówię tu tylko o ankietach czy aplikacjach (które też są irytujące, choć można je wyciszyć, ale tylko każdą osobno - brakuje globalnego ustawienia). Chodzi też o to, że gros facebookowiczan w sieci zachowuje się kompletnie inaczej niż w rzeczywistości, kreuje siebie albo wręcz odwrotnie - próbuje za wszelką cenę udowodnić, że nie jest interesującą osobą. Ostatnio tak często używałam przycisku “unsubscribe”, że zostało mi w kanale tylko kilka sensownie aktywnych osób. By znaleźć inne musiałabym sybskrybować celebrytów i bardziej znane postaci, a to mija się z celem - Facebook miał łączyć, a nie robić za bardziej zaśmieconego i brzydszego Twittera.
Nie chcę wiedzieć, że część moich dalszych znajomych ma problemy z samooceną - a to łatwo zobaczyć wchodząc w galerię (częsta zmiana zdjęć profilowych, setki zdjęć bez motywu przewodniego byle wypaść jak najlepiej itp.). Nie chcę widzieć prawie prywatnych rozmów, które zamiast na czacie odbywają się w komentarzach. Nie chcę wiedzieć, że XY stał się z YX znajomymi. Mogę to wyciszyć, ale nie do końca. Poza tym takie wyciszanie pochłania dużo czasu i uwagi, a przez to, że wciąż dodajemy nowych znajomych itp. staje się to syzyfową pracą. Wciąż od nowa i od nowa.
Wprawdzie mogłabym zostawić konto i po prostu nie wchodzić w kanał wiadomości ani nie patrzeć na Tickera używając fanpejdża Spider’s Web, ale Facebook jest w jakiś sposób uzależniający. To prawda, że przyciąga i skoro jestem i tak na Facebooku, to może sprawdzę, czy ktoś nie napisał czegoś ciekawego, zaakceptuję zaproszenie do znajomych, “zrobię dobrze” subskrybentom, którzy skoro mnie zasubskrybowali, to pewnie mają oczekiwania... Wiem, że nie tylko ja mam ten problem.
Rozwiązaniem jest więc deaktywacja albo usnunięcie konta. Obie te opcje są pochowane w ustawieniach jak tylko się da i nie mogę oprzeć się porównaniu z Google Plus, gdzie usunięcie profilu wraz ze wszystkimi aktywnościami możliwe jest po dosłownie 3 kliknięciach. Na Facebooku trzeba przejść katorgę dowiadując się, że nie wszystko zostanie wykasowane, że trzeba czekać dwa tygodnie, a znajomi będą za mną tęsknić. Ja za nimi też, ale w realu, a nie na Facebooku.
Miałam też świadomość, że Facebook śledzi mnie na każdym kroku - wszystkie strony z wtyczkami i widżetami Facebooka zbierają historię aktywności. Jak ostatnio się okazało nawet, jeśli jesteśmy zalogowani. Rozszerzenia typu Facebook Disconnect pozwalające blokować skrypty są w miarę dobrym rozwiązaniem (i co najlepsze przyśpieszajązasem nawet widocznie ładowanie stron), jednak nie dają pewności. Nawet Wielii, Zły Google daje ograniczone, ale zawsze jakieś możliwości blokowania zbierania danych (Google Opt-Out działa dobrze).
I cieszę się, że Facebook przeżywa stosunkowo ciężki rok. Użytkowników przybywa coraz wolniej, a na nasyconych rynkach notuje wręcz odpływ. Zarzuty o naruszanie prywatności stają się coraz częstsze, w związku z czym Facebook musi tłumaczyć się przed amerykańskim Kongresem czy regulatorami z Niemiec. Musi też dostosowywać się do europejskich praw i bardzo dobrze. Będąc molochem, Facebook postanowił wyssać obecnych użytkowników do cna.
Z mojego punktu widzenia cena, jaką płacę za wątpliwą przyjemność wirtualnego kontaktu ze znajomymi i markami jest zbyt wysoka.
Wróciłam na Facebooka. Wróciłam jako naruszający zasady fałszywy profil tylko w jednym celu - by mieć możliwość zarządzania fanpejdżem Spider’s Web. Smutne jest to, że Facebook jest tak dominujący, ze żaden serwis nie jest w stanie pozwolić sobie na nieobecność na Facebooku. Jednak nie mam zamiaru dodawać znajomych, tworzyć wypełnionego postami kanału. Po tych kilku dniach bez Facebooka czuję się wolniejsza, a odruch wchodzenia na stronę zanika.
I na razie nie brakuje mi go wcale.