Mój najlepszy zakup roku to Galaxy Watch4. Ale i tak uważam, że Samsung się strasznie pomylił
Wymieniłem mój zegarek na nowszą wersję. Konkretniej, Galaxy Watch4 zastąpił mojego Galaxy Watcha pierwszej generacji. Jestem z tego sprzętu naprawdę zadowolony. Choć pod wieloma względami tęsknię do dużo starszego modelu.
Przez bardzo długi czas opierałem się tak zwanym inteligentnym zegarkom. Przyczyną tej postawy było moje dość specyficzne podejście do tego akcesorium. Zegarek uznaję jako element użytkowo-ozdobny. Zaryzykuję wręcz, że biżuteryjny. Poza zapewnianiem mi podstawowych informacji z bieżącą godziną na czele chcę, by ładnie wyglądał.
Czytaj też:
Tymczasem inteligentne zegarki wczesnych generacji były w moim pojmowaniu większym utrapieniem niż ułatwieniem. Wyglądały w mojej subiektywnej ocenie koszmarnie. Na dodatek ich prądożerne procesorki w połączeniu z ogniwami o niskiej pojemności sprawiały, że podłączanie ich do ładowarki było wymagane przynajmniej raz dziennie. Przy śledzeniu aktywności fizycznej nawet dwa czy trzy razy dziennie. To było dla mnie niedopuszczalne. A pierwsze wersje interfejsów smartwatchy były w mojej ocenie skrajnie niewygodne.
Czego używałem zamiast smartwatcha? Epoka zegarka łupanego.
Mój ówczesny brak przesadnego entuzjazmu do inteligentnych zegarków stanie się dodatkowo zrozumiały, gdy nada się mu ciut szerszy kontekst. A jest nim prezent, jaki sprawiła mi mama wiele lat temu. Jedną z moich pasji jest astronomia i podbój kosmosu przez człowieka. Więc na moje 21. urodziny sprawiła mi coś absolutnie przepięknego.
Dogadała się z firmą Aviator, by ten zmodyfikował nieco jeden ze swoich mechanicznych zegarków. Wyprodukowany na zamówienie, stanowił niemal idealną replikę tego, jakiego używał Jurij Gagarin. Dodali tylko dodatkową bransoletę, bo ta oryginalna nie była zbyt wyględna. Dodatkowo dorzucili swoje logo na tarczę - choć, stosownie do okazji, w wersji pisanej cyrylicą. Mając takie cudo, na dodatek niezależne od akumulatorów, na pierwsze smartwatche patrzyłem wręcz z lekką pogardą.
Pierwsze podejście na dłużej. Opaska fitnessowa Microsoft Band drugiej generacji.
To był wspaniały etap mojej zawodowej historii, czyli spiderswebowego specjalisty ds. Microsoftu. Wtedy bowiem firma Steve’a Ballmera bardzo się starała, by podbić konsumencki rynek elektroniki mobilnej. To były czasy Windows Phone’a i telefonów Lumia. Było o czym pisać. Jednym z odprysków tych starań było podjęcie próby podboju opasek fitnessowych.
Microsoft Band nigdy nie dotarł do Polski w ramach oficjalnej dystrybucji, nie miałem więc sposobności zapoznać się z tym urządzeniem od dnia premiery. Jednak przy okazji jednego z wyjazdów służbowych do Stanów Zjednoczonych, udałem się do fizycznego Microsoft Store i kupiłem Banda 2.
To było niezwykle udane urządzenie z jedną kluczową wadą. Opaska była zgrabna, bardzo wygodna i oferowała znacznie szerszą funkcjonalność niż większość konkurencyjnych produktów na rynku - szczególnie w kwestii monitorowania aktywności. Powoli zacząłem się przekonywać do noszenia czegoś takiego na ręku. Niestety, Band był też fundamentalnie spaprany.
Opaska, jak się później okazało, została wykonana z niedokładnie przetestowanego materiału. Jej bransoleta po paru tysiącach zgięć wynikających z normalnego użytkowania zaczęła pękać i się rozpadać. Nie można było jej zastąpić jakimś nieoficjalnym zamiennikiem, bowiem w wyniku dość unikalnej konstrukcji spora część elektroniki znajdowała się w jej wnętrzu. Bandem 2 nacieszyłem się raptem kilka miesięcy, zanim rozpadł się na dobre. Zwłoki do dziś leżą w którejś z moich szuflad. Ja wróciłem do noszenia mojego klasycznego, mechanicznego zegarka.
Drugie podejście okazało się tym trafionym. Z punktu widzenia moich potrzeb problemy inteligentnych zegarków rozgryzł Samsung.
Przez kilka następnych lat inteligentne zegarki przesadnie mnie nie obchodziły. Na Apple Watcha nie zwracałem uwagi, bo choć był i nadal jest dość udanym sprzętem, to współpracuje wyłącznie z telefonami iPhone, których ja używać nie chcę. Garmin do dziś produkuje świetne sprzęty, ale ich wygląd i rozmiar zupełnie do mnie nie przemawiają. Wtem pojawił się Samsung.
Galaxy Watch pracował pod kontrolą systemu operacyjnego Tizen. Pierwsze, co zwróciło moją uwagę podczas testowania tego zegarka, to genialnie pomyślany interfejs. Zamiast czegoś absolutnie przedziwnego z Apple Watcha czy interfejsu czysto dotykowego (a więc wymagającego miziania po maciupkim ekraniku), Samsung Tizen polegał na obracanej zewnętrznej części obudowy. Panel dotykowy był w nim wyłącznie dopełnieniem. Tizen okazał się pierwszym ultramobilnym systemem, jaki mi się z przyjemnością użytkowało. Na dodatek pięknie integrował się z użytkowanym przeze mnie Androidem. Otwartość i mnogość API tego drugiego sprawiały, że Galaxy Watch bez najmniejszego problemu przechwytywał informacje z zainstalowanych na telefonie aplikacji, dzięki czemu znacznie rzadziej wyciągałem ów telefon z kieszeni.
Drugą zaletą Galaxy Watcha był jego czas pracy na akumulatorze. Przy normalnym użytkowaniu zegarek bez najmniejszego problemu pracował przez trzy dni bez konieczności podłączania go do ładowarki. Jeżeli dorzucimy do tego aktywność fizyczną ze śledzeniem GPS - w moim przypadku tak z 60-90 minut dziennych ćwiczeń - czas ten skracał się do dwóch dni. Na dodatek według testów Piotra Baryckiego pomiary wykonywane przez Galaxy Watcha były całkiem precyzyjne. Może nie na poziomie najlepszych urządzeń tego rodzaju, ale też pozbawione ewidentnych głupot i bzdur znacznej części urządzeń chińskich producentów.
Trzecią ważną dla mnie zaletą był wygląd Galaxy Watcha. Daleko mu do elegancji klasycznych zegarków, ale jako zegarek sportowy prezentował się w mojej ocenie naprawdę dobrze. Nosiłem go zarówno do codziennego stroju, ale nawet i do marynarki przy co bardziej specjalnych okazji. Podobało mi się to, jak leżał na nadgarstku. Przygoda zakończyła się permanentnym związkiem. Mój cudny Aviator w końcu wylądował w szufladzie. Nadal go kocham, ale wygoda i przydatność smartwatcha są trudne do zignorowania.
Przewijamy do historii nowoczesnej. Samsung kończy z Tizenem.
W minionym roku Google i Samsung ogłosiły, że zawierają strategiczny sojusz w kwestii elektroniki ubieralnej. W ramach tego sojuszu koreański producent zaprzestaje dalszych prac nad Tizenem i rozwoju tego systemu, choć utrzyma zobowiązanie dla istniejących użytkowników i będzie szlifował i łatał go przez kilka najbliższych lat. Inżynierowie pracujący nad Tizenem będą od tej pory współpracować z Google’em i wspólnie z jego programistami współtworzyć Google Wear OS nowej generacji, integrując w nim najlepsze tizenowe rozwiązania.
Samsung w zamian, poza wpływem na dalszy rozwój Wear OS, zyskał prawo do wypuszczenia jako pierwszy nowych zegarków z tym systemem na rynek. Dodatkowo w przeciwieństwie do innych producentów może w nim eksponować na szerszą skalę własne usługi. A więc na przykład Samsung Health zamiast Google Fit czy Bixby’ego zamiast Asystenta Google, mogąc je ustawić jako domyślne. Do tej pory producenci sprzętów z Androidem i Wear OS mogli proponować własne rozwiązania i usługi, ale jako zamienniki do domyślnie eksponowanych tych od Google’a.
Byłem bardzo zainteresowany, ale i nieco zaniepokojony. Z jednej strony zdecydowanie wolę Asystenta Google od koszmarnego Bixby’ego czy Mapy Google nad wykorzystywaną w Tizenie nawigacją Here. Na dodatek wyobrażałem sobie, że Wear OS zapewni mi więcej możliwości rozszerzenia funkcjonalności zegarka przez aplikacje zewnętrzne, których oferta na Tizena jest dość mierna. Z drugiej jednak obawiałem się pogorszenia jakości oprogramowania. Miałem nieprzyjemność testować zegarki z poprzednimi wersjami Wear OS. Były bardzo, bardzo złe.
Czas na testy. Samsung wypożyczył mi Galaxy Watch4 Classic. Moje pierwsze wrażenia były bardzo pozytywne.
Poprosiłem o wypożyczenie wersji Classic, bowiem tylko ta korzysta z obracanej fizycznie obudowy, którą tak polubiłem w pierwszym Galaxy Watchu i nadal uważam za najlepszy pomysł na interfejs z dotychczas proponowanych.
Testy nie zakończyły się napisaną na Spider’s Web recenzją. Zegarek w nieco innej odmianie wypożyczył też Łukasz Kotkowski i w swoim przekrojowym materiale tak na dobrą sprawę wyczerpał temat. Nie miałem nic do dodania, więc nie tworzyłem wtórnego tekstu. Nie po tak krótkim czasie przeznaczonym na testy i nie w kontekście tamtej sytuacji - a więc zapewnień Google’a i Samsunga, że nowy, stizenowany Wear OS dopiero co został wydany i że czekają go w kolejnych tygodniach kluczowe aktualizacje.
Pierwsze wrażenia były jednak bardzo pozytywne. Galaxy Watch4 jest znacznie ładniejszy od użytkowanego przeze mnie modelu pierwszej generacji, głównie przez to, że jest istotnie smuklejszy. Jest też wyposażony w znacznie lepszy wyświetlacz. Ciut odświeżony interfejs również okazał się przyjemniejszy dla oka, w teorii zachowując większość zalet Tizena. Aplikacja Spotify, na której na zegarku często polegam, okazała się znacznie lepszej jakości. A przy tym Galaxy Watch4 nie był funkcjonalnie w żaden sposób wybrakowany względem Jedynki. Po odesłaniu zegarka do Samsunga od razu kupiłem go dla siebie. Nie to, by mój Galaxy Watch w czymś nie domagał. Czułem jednak pewien dyskomfort, że korzystam z platformy, która ma jasno wyznaczoną datę zgonu.
Wiele tygodni później z Galaxy Watch4. Tizenie, wróć…
Galaxy Watch4 jest nadal moim wiernym towarzyszem. Nie licząc Apple Watcha, który z uwagi na brak zgodności z większością sprzętów na rynku nie jest brany przeze mnie pod uwagę, uważam zegarek Samsunga za najlepszy wybór dla użytkownika o moich potrzebach. A więc takiego, który potrzebuje zgrabnego akcesorium, które stanowi też rozszerzenie funkcji schowanego w kieszeni telefonu i które w miarę precyzyjnie mierzy aktywność ruchową i zdrowotną użytkownika (choć w tym ostatnim Garmin raczej nadal jest lepszą propozycją). To był bardzo dobry zakup.
Byłbym jednak z niego bardziej zadowolony, gdybym nie pamiętał czasu spędzonego z Galaxy Watchem pierwszej generacji. Prawdę powiedziawszy, nie dostrzegam ani jednej korzyści związanej z przesiadką z Tizena na nowego Wear OS. No dobrze, pomijam jedną, bo mój bank, PKO Bank Polski, nadal nie obsługuje Google Pay. Użytkownicy innych banków docenią w Galaxy Watch4 mechanizm Google Pay obok nieobsługiwanego przez polskie banki systemu płatności zbliżeniowych Samsung Pay. Nie licząc powyższego, widzę kilka mniej bądź bardziej istotnych problemów.
Nowy interfejs w dużo mniejszym stopniu wykorzystuje atut obracanej obudowy. Na przykład widok wszystkich aplikacji. W Tizenie mogłem całkowicie ignorować malutki ekranik dotykowy. Szybki obrót mechanicznej obudowy, by wskazać apkę i wciśnięcie przycisku fizycznego załatwiał sprawę. W Wear OS mogę obracać pierścień, by przewijać listę aplikacji - ale ostatecznie i tak muszę puknąć w ikonkę tej mi potrzebnej. W systemowych aplikacjach Tizena cała filozofia interfejsu budowana była wokół tej niezwykle wygodnej formy interakcji. W Wear OS projektanci UI stawiają przede wszystkim na dotyk - obracany bezel jest tylko takim bajerem, dodatkiem. No ale to jeszcze jest do przełknięcia.
Dużo mniejszy zapas tolerancji mam do kultury pracy nowego Wear OS, a konkretniej do zarządzania energią. Wspomniałem wcześniej, że tizenowego Galaxy Watcha ładowałem nie częściej niż raz na dwa dni. Tymczasem wyposażony w dużo sprawniejsze energetycznie podzespoły Galaxy Watch4 rzadko wytrzymuje dłużej niż 1,5 dnia. Włączając do tego monitorowanie aktywności fizycznej, zegarek ładuję zazwyczaj raz dziennie. A przecież właśnie tak częste ładowanie przez długie lata odrzucało mnie od smartwatchy.
To może jakieś korzyści związane z przesiadką na platformę Google’a? Na dziś... nie ma żadnych. Faktycznie, Mapy Google mają więcej sensu niż Here, ale piesza nawigacja w zegarku raczej nie jest jedną z kluczowych jego funkcji. Co gorsza, oferta aplikacyjna na nowy Wear OS jest w zasadzie zbliżona do tej na Tizena. Nie wszystkie apki na stary Wear OS są zgodne z nowym. To pewnie się zmieni w dalszej przyszłości, ale na dziś należy założyć, że użytkownik będzie polegał głównie na tych preinstalowanych aplikacjach. Które, tak swoją drogą, częściowo dystrybuowane są przez Sklep Play, a częściowo nadal przez Galaxy Store - drobiazg, ale i niepotrzebny bałagan.
Najbardziej mnie jednak rozczarował brak integracji z Asystentem Google, którego akurat sobie cenie i często używam. Bixby nie tylko wymaga używania angielskiej mowy, ale też interpretuje ją źle i w sumie to niewiele potrafi. Jest niezestawialnie gorszy od Alexy, Siri czy asystenta od Google’a. Tymczasem Galaxy Watch4 jest zgodny wyłącznie z asystentem głosowym od Samsunga. Asystent Google? Data jego udostępnienia nadal nie jest znana.
Nie testowałem wszystkich dostępnych zegarków na rynku, ale w ramach moich doświadczeń Galaxy Watch4 Classic to na dziś najlepszy uniwersalny zegarek inteligentny i chętnie go polecę wszystkim czytelnikom Spider’s Web, którzy nie potrzebują specjalistycznego urządzenia jak te od Garmina i którzy nie używają iPhone’a. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że gdyby Samsung nie nawiązał ścisłej współpracy z Google’em i dalej rozwijał swój własny system, to byłby to produkt lepszy. Dużo, dużo lepszy.