A więc jednak. UFO widoczne na trzech filmach. Pentagon potwierdził autentyczność
W poniedziałek Pentagon opublikował trzy nagrania wykonane przez pilotów Marynarki Wojennej USA, przedstawiające spotkania w powietrzu z niezidentyfikowanymi obiektami latającymi.
Nagrania te znane są już od lat, ale publikując nagrania Pentagon niejako potwierdził ich autentyczność.
A więc jednak. To UFO. Tak, jest to UFO, czyli Unidentified Flying Object, czyli niezidentyfikowany obiekt latający. Przeczytajmy to jeszcze raz: niezidentyfikowany obiekt latający.
Nawet mimo tego, że potrafimy czytać, to jakimś cudem czytając te trzy słowa myślimy o czymś, czego te słowa w żaden sposób nie opisują.
Niezidentyfikowany obiekt latający to obiekt, przemieszczający się nad powierzchnią Ziemi, w atmosferze, którego tożsamości nie jesteśmy w stanie ustalić. Nie wiemy czy to jest samolot, dron, helikopter, sonda, balon atmosferyczny czy może w ogóle jest to tylko osobliwe zjawisko atmosferyczne.
A mimo to, w wielu głowach niezidentyfikowany obiekt latający oznacza statek kosmiczny w formie spodka, w którym siedzą przedstawiciele obcej cywilizacji, którzy robią rekonesans naszej planety przed ostateczną inwazją.
Działanie ludzkiego mózgu jest doprawdy fascynujące.
O czym w ogóle mowa?
- W 2004 r. około 150 kilometrów od wybrzeża USA, nad Pacyfikiem dwóch pilotów wojskowych myśliwców realizujących standardową misję treningową, zostało wysłanych do zbadania niezidentyfikowanego samolotu, którego Marynarka śledziła już od kilku tygodni. Piloci natrafili na podłużny obiekt o długości ok. 12 m unoszący się ok. 15 m nad powierzchnią wody, który w reakcji na przybycie myśliwców wzniósł się i odleciał.
Nigdy nie widziałem, żeby cokolwiek tak przyspieszało - powiedział jeden z pilotów.
Jakby tego było mało, piloci skierowali się następnie w miejsce oddalone o 100 km, jednak gdy przebyli zaledwie 30 km, otrzymali informacje, że ścigany przez nich obiekt znajduje się już 100 km dalej i dotarcie tam zajęło mu mniej niż minutę - donosi The Times.
2. W 2015 r. piloci marynarki wojennej USA nagrali kolejne spotkanie z niezidentyfikowanym obiektem latającym. Jeden z nich, widoczny na nagraniu poniżej, przemieszczając się pod wiatr z ogromną prędkością był w stanie się obrócić wokół własnej osi nie zmieniając kierunku lotu.
3. Na kolejnym filmie nagranym także w 2015 r. widzimy obiekt poruszający się z dużą prędkością nad powierzchnią oceanu.
Komentarz Departamentu Obrony USA
Tyle i tylko tyle.
Ani na filmach, ani w komentarzach pilotów, ani w komentarzu Ministerstwa Obrony nie ma ani słowa o obcych cywilizacjach, latających spodkach czy innych zjawiskach pozaziemskich.
Na nagraniach faktycznie widać jakieś obiekty/artefakty, które przemieszczają się w polu widzenia kamer zainstalowanych na pokładzie samolotów. Widząc w otoczeniu jedynie chmury czy fale oceanu nie jesteśmy w stanie w żaden sposób ocenić ich prędkości. Mogą się one poruszać bardzo szybko, szybko albo wolno, a i tak tego nie wywnioskujemy. Z chmurami i z falami jest mniej więcej tak samo - w różnych skalach wyglądają mniej więcej tak samo, przez co człowiek ma problemy z rozróżnieniem tego czy są one oddalone czy znajdują się blisko. Spytajcie jakiegokolwiek pilota samolotu pasażerskiego latającego nad morzami i oceanami czy bez lądu na horyzoncie i z wyłączonymi zegarami w kokpicie jest w stanie ocenić odległość od tafli wody.
No ale może to jednak SĄ latające spodki z przedstawicielami obcych cywilizacji?
Fajnie by było. Wierzcie mi, niesamowicie cieszyłbym się gdyby ludzkość za mojego życia nawiązała kontakt z przedstawicielami obcej cywilizacji.
Niemniej jednak fakty są brutalne. Odległości w przestrzeni kosmicznej są ogromne. Już w Układzie Słonecznym wszędzie jest niesamowicie daleko.
Wszak, aby dolecieć na Księżyc ludzie potrzebowali kilku dni.
Aby dolecieć na Marsa ludzie będą potrzebowali co najmniej 8 miesięcy.
Aby dolecieć do Plutona, sonda New Horizons lecąc na pełnym gazie doleciała w dziesięć lat.
Voyager 1, najodleglejszy obecnie obiekt kiedykolwiek wysłany z Ziemi przez ostatnie 42 lata dopiero co wyleciał z Układu Słonecznego i wleciał w przestrzeń międzygwiezdną.
W przestrzeni kosmicznej jednak odległości są na tyle duże, że mówiąc o odległościach nie posługujemy się ani kilometrami, ani milami, a raczej latami świetlnymi lub parsekami.
Co to jest rok świetlny?
Krótko mówiąc, rok świetlny to jest odległość jaką w ciągu roku pokonuje światło w próżni przemieszczające się z prędkością 300 000 km/s.
Ile to jest kilometrów?
300 000 km x 60 sekund x 60 minut x 24 godziny x 365.25 dni = 9 467 280 000 000 km.
Czyli światło w ciągu roku pokonuje około 9,5 biliona kilometrów albo 9500 miliardów kilometrów, żeby mi w komentarzach mądrale nie wyskakiwały z tekstem, że biliony to z pewnością nieudolne tłumaczenie z angielskiego, bo przecież ang. billion to polski miliard.
Odległości w latach świetlnych
Wróćmy zatem do naszych latających spodków, które przyleciały do nas z innych układów planetarnych.
Najbliższa nam gwiazda - Proxima Centauri - znajduje się nieco ponad 4 lata świetlne od Ziemi, czyli krótko mówiąc światło potrzebuje ponad czterech lat, aby przemierzyć tę odległość. Fajnie, ale nikt i nic nigdy nie zbliży się do prędkości światła, ani technologia ludzka, ani obcych.
- Dlaczego?
- Skąd takie aroganckie założenie?!
- Skąd ty Kosarzycki możesz wiedzieć co wiedzą inne cywilizacje?!
- Sto lat temu ludzie mówili, że żaden samolot nigdy nie poleci!
Już? Poużywaliście sobie trochę? Super!
Fizyka relatywistyczna mówi nam wyraźnie co się dzieje, gdy bezustannie przyspieszamy i chcemy osiągać coraz wyższą prędkość. Początkowo wszystko jest fajnie, ale od pewnej (wysokiej) prędkości jakiekolwiek przyspieszenie wymaga coraz większej ilości energii. Chcąc osiągnąć prędkość światła, obiekt charakteryzujący się masą, musiałby mieć w zapasie nieskończoną ilość energii, więc prędkość światła jest dla nas nieosiągalna. Co więcej, przy naprawdę wysokich prędkościach (relatywistycznych) pojawiają się efekty, które możecie znać z takich filmów jak Interstellar: tutaj rośnie masa, tam czas zaczyna wolniej płynąć, generalnie robi się nieciekawie.
Więc załóżmy, że obca cywilizacja mieszkająca w pobliżu Proximy Centauri, najbliższej nam gwiazdy poza Słońcem, ma do dyspozycji mniej więcej naszą technologię.
Gdzie my jesteśmy w podróżach kosmicznych?
Załogowo dotarliśmy jak na razie na Księżyc. Nieco ponad 300 000 km. Jedno z największych osiągnięć ludzkości.
Zaraz, 300 000? Światło przemierza tę odległość w... 1 sekundę.
Ludzkość dotarła na razie na odległość 1 sekundy świetlnej, a najbliższa gwiazda znajduje się ponad 4 lata świetlne stąd.
To może chociaż spojrzymy na sondy bezzałogowe?
Voyager 1 oddalił się od nas już na 20 godzin i 34 minuty świetlne. Mniej niż jeden dzień świetlny.
A przecież ten jeden dzień świetlny pokonuje już od 1977 roku!
To ile czasu się leci do gwiazd, pytacie?
Gdybyśmy zapakowali się na pokład Voyagera i wystrzelili się w kierunku najbliższej nam gwiazdy z taką samą prędkością... do Proximy Centauri dotarlibyśmy za jakieś 70-80 tysięcy lat.
W drugą stronę ta odległość jest dokładnie taka sama, a więc i mieszkańcy tamtego układu planetarnego - a mówimy przecież o tych mieszkających absolutnie najbliżej nas, przy najbliższej nam gwieździe - też mieliby do pokonania taką samą odległość.
Załóżmy jednak, że jest to jednak bardziej zaawansowana cywilizacja i jest w stanie rozwinąć nawet dziesięciokrotnie większą prędkość od naszych statków. Świetnie! Mają łatwiej - podróż na Ziemię będzie trwała jedyne 7-8 tysięcy lat.
Z każdego innego układu planetarnego będzie do nas, na Ziemię, jeszcze dalej, a więc podróż będzie trwała znacznie dłużej.
Niektórzy widząc na niebie asteryzm Plejad (taki miniaturowy Wielki Wóz) zastanawiają się czy to stamtąd nie przylatują na Ziemię obcy, wszak to taki fascynujący i piękny obiekt nocnego nieba. Być może, ale warto zauważyć, że gwiazdy należące do tej gromady znajdują się...
...sto razy dalej niż Proxima Centauri.
Podsumowując...
Zważając na powyższe, na nagrania opublikowane przez Pentagon, na odległości w przestrzeni kosmicznej i na ograniczenia związane z fizyką, naprawdę komukolwiek mogło przejść przez myśl, że przedstawiciele obcej cywilizacji mogliby osiągnąć poziom zaawansowania pozwalający na podróże międzygwiezdne, następnie spędzić kilka tysięcy lat (umierając, rodząc się i umierając na pokładzie statku) w podróży tylko po to, aby dotrzeć na Ziemię, pościgać się z przypadkowymi F-18 i wrócić do domu?
Jeżeli tak, to ta zaawansowana cywilizacja nie jest jednak taka wcale błyskotliwa, a Ziemianie którzy są skłonni na podstawie kilku filmików uwierzyć, że to jest najprostsze wyjaśnienie niezidentyfikowanych obiektów latających... cóż, też do mocarzy intelektu nie należą.
Just one more thing...
Wszystko co powyżej napisałem jest prawdą, jeżeli wszystkie dotychczas poznane przez ludzkość prawa fizyki faktycznie prawidłowo i w pełni opisują rzeczywistość.
Wszystko to co powyżej może okazać się tylko gdybaniem i zupełnym błądzeniem ślepca jeżeli kiedyś w przyszłości naukowcy odkryją, że jednak istnieje możliwość przemieszczania się we wszechświecie z prędkościami większymi od prędkości światła. Wtedy może okazać się, że faktycznie Ziemia i Ziemianie regularnie odwiedzani są przez mieszkańców innych planet.
To mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Wszak pod koniec XIX wieku powszechne przekonanie wśród fizyków mówiło, że zasadniczo dotarliśmy do końca nauki, wszystko zostało już właściwie odkryte i opisane, i zostały jedynie nieliczne, drobne niejasności do wytłumaczenia.
A potem przyszedł wiek XX, a w plecaku miał mechanikę kwantową, fizykę cząstek, radioastronomię i wiele, wiele innych...