Google wycofuje kontrowersyjne zasady. Asystent Google będzie podsłuchiwał tylko chętnych
Google po aferze podsłuchowej wprowadza zmiany w swoim asystencie głosowym, ale nie rezygnuje ze współpracy z zewnętrznymi firmami sprawdzającymi nagrania.
Gdy w lipcu okazało się, że asystenci głosowi wielkich firm dzielą się naszymi sekretami z podwykonawcami, wiele osób poczuło się co najmniej nieswojo. Pół biedy, że nagranie z naszym upstrzonym alternatywnymi przecinkami monologiem o stanie polskich dróg wylądowało na komputerach i w uszach jakiegoś bogu ducha winnego człowieka. Gorzej, że lądowały tam też rzeczy, które pod żadnym pozorem nie powinny trafić do mikrofonów asystentów, a tym bardziej uszu jego białkowej inteligencji.
Sprawdzający nagrania przyznawali, że słyszeli fragment poufnych rozmów między lekarzami a pacjentami, prawnikami a oskarżonymi, dilerami i ich klientami. Ponieważ one wszystkie w niepowołanych rękach mogą prowadzić do katastrofy, sprawą zainteresowała się nawet Unia Europejska. Firmy znalazły się w pozycji niegodnej pozazdroszczenia i wstrzymały swoje programy.
Asystent głosowy Google przejdzie szereg zmian.
Google nie chce wylewać dziecka z kąpielą i zamiast kompletnie się wycofać z projektu, próbuje naprawić kontrowersyjny system. Wprowadza więc świetną zmianę w ustawieniach, dzięki której można teraz samemu ustalić wrażliwości frazy Hej Google. Ponieważ największym problemem w systemie są fałszywe wykrycia frazy wywoławczej, będzie można zdecydować, że chcemy, by Google zaczął nas słuchać tylko wtedy, gdy jest całkowicie pewny, że ją usłyszał. Jeśli nie przeszkadzam nam, że Google usłyszy nieco zbyt wiele, za to wkurza powtarzanie czegoś 5 razy i zabawa w tryb ćwiczenia dobrej dykcji, będziemy mogli pozostać przy takim wykrywaniu, jakie jest obecne.
Gdy po raz pierwszy uruchamialiśmy Asystenta Google, zapytał nas, czy chcemy wysyłać nasze dane w świat, żeby poprawić jakoś oferowanych nam usług. Teraz zapyta ponownie, czy nikt nie zmienił zdania w tej kwestii i nadal chce trwać w trybie podsłuchowym. Do pozostania ma przekonać choćby zapewnienie firmy, że będzie lepiej filtrowała nagrania, które są przekazywane sprawdzającym. Do tego ograniczy ilość zbieranych danych, choć trudno powiedzieć o jak wiele.
Asystent Google, Siri, Alexa, Cortana – wszystkie usługi będą się teraz rozwijały trochę wolniej, bo nie mogą korzystać już z darmowej siły roboczej.
Firmy zareagowały na oskarżenia całkiem szybko, zawieszając swoje projekty i wprowadzając w nich zmiany. W Aleksie można skasować wszystkie swoje dane. Apple przeprosił i wycofał się ze współpracy z firmami trzecimi na tym polu, Google właśnie prezentuje pakiet poprawek. Wszystko to jednak za mało, bo afera, która powstała wynika z samego sposobu, w jaki myślą o nas, swoich użytkownikach, wielkie firmy. A z tym coś jest bardzo nie w porządku.
Użytkownicy są w nim darmowymi testerami albo źródłami informacji a ich prywatność jest brana pod uwagę przede wszystkim jako opcja, którą można ewentualnie włączyć i chwalić się nią na konferencjach. Najważniejszy jest produkt. To on potem przekłada się na przewagę konkurencyjną, na wybory klientów, a co za tym idzie pieniądze na koncie firmy.
Klienci są nie tylko na końcu ale także gdzieś w środku łańcucha produkcyjnego – ich dane są wykorzystywane do tworzenia kolejnych rozwiązań i poprawiania istniejących. Captcha, reklamy, asystenci. Wszyscy jesteśmy elementem fabryki tworzącej produkty, z których korzystamy. Szkoda, że nic za to nie dostajemy. A nie, przepraszam, mamy dzięki temu lepiej dopasowane reklamy. Świetnie.