Polak stworzył wyjątkowy, składany rower elektryczny. Może być mały jak walizka
Chcą przekonać, że jazda na rowerze nie musi kojarzyć się z wszędobylskim potem i wkręconą nogawką w łańcuch. Przełomem w takim myśleniu o jednośladach ma być rower JIVR. Elektryczny i składany z aplikacją informującą serwis o jakichkolwiek kłopotach. W przyszłości ma być autonomiczny. O tym wszystkim rozmawiamy z Marcinem Piątkowskim, który rower elektryczny JIVR wymyślił i pokazał światu.
Założenie jest proste: wyciągamy rower elektryczny JIVR, rozkładamy go i ruszamy do wybranego celu. Nawet jeśli jest to randka lub ważne spotkanie biznesowe. Rower JIVR ze wspomaganiem elektrycznym ma zagwarantować, że po zakończonej jeździe nie będziemy zlani potem.
Właśnie taki koncept zawierał projekt dyplomowy Marcina Piątkowskiego z University College London. To był początek drogi. Teraz JIVR to coraz lepiej prosperująca firma. Z planami otwarcia działu R&D w Krakowie, który będzie zajmował się tworzeniem nowych pojazdów i nowych aplikacji elektronicznych. Tylko w tym roku chcą sprzedać 2 tys. sztuk roweru elektrycznego JIVR.
O to, jak idzie ten rowerowy biznes i zmiana nastawienia co do używania elektrycznych jednośladów, porozmawialiśmy ze sprawcą tego całego zamieszania wokół roweru JIVR - Marcinem Piątkowskim.
Michał Tabaka, Spider's Web: Już kilka lat trwa pana biznesowa przygoda rowerowa. By ją zainicjować wydał pan pieniądze na czesne. Dzisiaj, z perspektywy tych lat, pewnie też wielu wyrzeczeń, żałuje pan poświęconego czasu i takiej, a nie innej decyzji? Mogąc cofnąć czas zrobiłby pan wszystko tak samo?
Marcin Piątkowski, szef firmy JIVR - producenta składanego, elektrycznego i bezłańcuchowego roweru JIVR Bike: Pierwsze pomysły pojawiły się ponad 5 lat temu, ale faktyczne prace nad produktem i projektem rozpoczęły się na początku 2014 r. Czy coś bym zmienił w perspektywie 5 lat? Patrząc teraz na to, co wiem i na to, czego się nauczyłem podczas tego całego procesu, pewne rzeczy można by zrobić lepiej, nawet należałoby zrobić lepiej, jak np. szukanie większego finansowania na samym początku, które umożliwiłoby poprowadzenie projektu kompleksowo. Natomiast realnie rzecz biorąc, nie byłem w stanie tego zrobić w tamtym czasie. Byłem człowiekiem zaraz po studiach, z niewielkim doświadczeniem zawodowym.
A na pewno nie z doświadczeniem zawodowym w produkcji, czy projektowaniu. W związku z tym, było nierealne zdobycie większych pieniędzy na początku. Gdybanie w tym momencie niczego nie zmieni. Był to proces nauki. To, co dobre z niego wyciągnęliśmy to fakt, że nowe pojazdy, które projektujemy w tym momencie jesteśmy w stanie doprowadzić od poziomu pomysłu do produkcji seryjnej w 12 miesięcy. W przeciwieństwie do 48 miesięcy, jakie zajął nam pierwszy produkt. To zwyczajny proces uczenia w każdej innej firmie. Reasumując, są rzeczy, które możemy zrobić lepiej, natomiast nie uważam, że byliśmy w tamtym czasie w stanie zrobić je lepiej.
Miał pan pomysł: rower JIVR. Do tego zapał i niezbędny upór. A jednak zdobycie pierwszych 200 tys. funtów na stworzenie funkcjonalnych prototypów roweru było trochę jak droga przez mękę. Jak pan myśli, dlaczego? I jak się to jednak udało?
Nie powiedziałbym, że była to droga przez mękę. Na pewno był to proces trudny, ale każdy przedsiębiorca, prowadzący spółkę technologiczną może śmiało powiedzieć, że zdobywanie kapitału na rozwój jest zdecydowanie najtrudniejszym elementem działalności. Druga rzecz jest taka, że byłem osobą młodą, bez doświadczenia w produkcji. Zdobycie zaufania i pieniędzy ludzi, którzy byli w stanie stwierdzić, że: „ten chłopak jest w stanie zaprojektować produkt, doprowadzić do jego produkcji i komercjalizacji” było niełatwe. Więc tak, jest to proces trudny, ale nie nazwałbym go specjalnie uciążliwym, to jest po prostu normalny proces. A wszystko udało się dzięki uporowi, chęci ciągłego uczenia, rozwiązywaniu nowych problemów, budowaniu doświadczenia i otwartej głowie.
Kto konkretnie dał te 200 tys. funtów?
Pierwsze 200 tys. funtów przyszło od inwestorów prywatnych. Moje podejście w tamtym momencie było takie, że sam nie mając doświadczenia, tylko pomysł i dużo zapału, żeby wykonać zadanie, jakim było doprowadzenie JIVR-a do produkcji seryjnej, musiałem znaleźć ludzi, którzy już to wcześniej robili. I byli w stanie swoim doświadczeniem i wiarygodnością stanąć za mną i powiedzieć, że ten chłopak ma jakiś pomysł, że może warto w niego zainwestować. Po prostu pozbieraliśmy ludzi z branży, głównie samochodowej, z branży dóbr konsumenckich, którzy już tego typu procesy prowadzili w przeszłości. Oni zaoferowali wiedzę, doświadczenie i kontakty, a po drugie wsparli projekt finansowo. Właśnie od nich przyszły pierwsze pieniądze.
Jak udało znaleźć tych ludzi?
Wszystkich znalazłem przez internet. Zaraz po studiach nie miałem szerokiej bazy kontaktów, jeśli chodzi o inwestorów i ludzi zamożnych. Sam z zamożnej rodziny nie pochodzę, więc to też mi nic nie ułatwiało. Po prostu musiałem znaleźć tych ludzi w internecie albo na jakiś spotkaniach. Umawiać się z nimi na kawę, rozmawiać i albo pogłębiać relacje, albo prosić o rekomendacje do następnych osób, które mogą być bardziej pomocne w danej sytuacji. To był proces długi, to był proces przede wszystkim nauki, odrabiania zadania domowego. Natomiast koniec końców udany.
Ile ten proces w sumie zajął?
Od pomysłu, przez pierwsze rozmowy i walidacje to około dwóch lat na zdobycie pierwszych pieniędzy.
Jak panu pomógł fortel z Apple Bike? Czy zmienił mocno spojrzenie na cały ten biznes?
To był po prostu eksperyment, mający na celu sprawdzenie, czy problemem w adopcji rowerów jest rower sam w sobie jako pojazd, czy postrzeganie tego pojazdu. I tutaj pewne przechytrzenie procesów myślowych, jakie ludzie mają w głowie myśląc o rowerze było konieczne, żeby zobaczyć alternatywny punkt widzenia. Chodzi konkretnie o to, że prezentowaliśmy ludziom nasze pierwsze designy produktu, czyli rower JIVR przed sklepem Apple i zakładaliśmy, że dzięki temu, że ludzie lubią produkty Apple, są w sklepie Apple, wchodzą do niego, wychodzą, chcą kupić ten produkt, mają w głowie określone założenia, jeśli chodzi o design, pewne wartości, które cenią.
Chcieliśmy zobaczyć, jak tacy ludzie zareagują i czy są w stanie alternatywnie spojrzeć na tego typu rozwiązanie. Musieliśmy być sprytniejsi niż w standardowych badaniach marketingowych. I takie rozwiązanie zastosowaliśmy, ale nie nazwałbym tego fortelem.
Czy zmienił mocno spojrzenie na cały biznes?
Zdecydowanie. To był kluczowy punkt. Punkt, w którym JIVR się zrodził. JIVR jako koncept. Ponieważ to nie jest produkt. To jest podejście, pewna filozofia. Zadaniem naszej firmy, esencją filozofii jest sprawienie, żeby nierowerzyści wsiedli na rowery. Sam rower tego nie załatwi. To jest kwestia nowego podejścia i nowego spojrzenia na problem. Chcieliśmy w tym momencie sprawdzić, czy jeśli zaprezentujemy rower JIVR do określonej grupy ludzi, w bardzo niecodziennym designie, to czy odbiorcy przestaną patrzeć na niego jak na rower. Czyli, czy są w stanie zaakceptować benefity związane z jazdą na rowerze. Bez kompromisów lifestylowych, które normalnie z rowerem przychodzą.
To był absolutnie punkt kluczowy. To nam pozwoliło sobie uświadomić, że ta grupa istnieje. A wcześniej wykonywaliśmy badania z tym samym designem w dłoni na innej grupie ludzi, czyli na rowerzystach którzy w tamtym momencie nie wiedzieli, że istnieje taka kategoria produktu, jak rower elektryczny i oni go po prostu odrzucali. Mówili, że nie jest wystarczająco atrakcyjny, nie jest interesujący. Poszliśmy więc do grupy osób, która docenia design, wyciągnięty z branży produktów konsumenckich, a nie z branży rowerowej. I nagle okazuje się, że istnieje gigantyczna nisza, której nikt nie zagospodarował. Więc to był punkt przełomowy dla całego projektu JIVR.
Powiedzmy trochę o samym produkcie – czym się charakteryzuje się rower JIVR i dlaczego klient miałby kupić właśnie ten model, a nie rozrastającej się konkurencji?
Tak, jak powiedziałem odpowiadając na poprzednie pytanie. Przede wszystkim dlatego, że jest to inna filozofia w podejściu do produktu. Naszym założeniem jest zaoferowanie benefitów związanych z jazdą na rowerze bez kompromisów lifestylowych, które normalnie z rowerem przychodzą. Inaczej, chcemy, żeby nasz użytkownik się nie spocił, nie ubrudził łańcuchem, żeby mu ten łańcuch nie spadł, żeby mu się nogawka nie wcięła w łańcuch.
Chcemy, żeby mógł ten rower sobie złożyć, zabrać w dowolne miejsce w sposób wygodny, chcemy, żeby dobrze wyglądał na tym produkcie. Podstawowa różnica polega na tym, nasz klient który rozważa kupno takiego produktu, nie szuka bardzo często roweru. On szuka alternatywy do metra, do chodzenia pieszo, alternatywy do samochodu, do wszystkich innych środków transportu, których używa. A my mówimy: „hej, zwróć uwagę, że alternatywą może być rower JIVR!”.
Natomiast on aktualnie nie patrzy na rower. Ponieważ rower kojarzy mu się właśnie z tymi wszystkimi problemami, które my rozwiązaliśmy. Także różnica podstawowa jest w podejściu, w pozycjonowaniu produktu, w kliencie docelowym, a nie tylko i wyłącznie w samym produkcie. Nasz klient nie pójdzie i nie kupi taniego produktu chińskiego. Dlatego, że on pokracznie rozwiązuje problemy, o których mówiliśmy, a po drugie nie prezentuje tego w atrakcyjnym designie, który dla naszego klienta jest ważny. Nasz klient mieszka w dużym mieście, pracuje w centrum dużego miasta, zarabia stosunkowo niezłe pieniądze w skali tego miasta. I docenia dobry design. Dlatego, nie kupi tańszych produktów konkurencji.
W tym roku pana firma ma zatrudnić już 100 osób. Planujecie produkować nawet 10 tys. rowerów rocznie, ale na tym nie koniec.
W tym momencie firma zatrudnia ok. 50 osób. Do końca roku chcielibyśmy, żeby to było w granicach 100 osób. 10 tysięcy sztuk produktów tak, ale to już będą różne produkty. To nie będzie wyłącznie ten rower JIVR, który mamy w tym momencie w ofercie. Otwieramy dział R&D w Krakowie, który będzie zajmował się tworzeniem nowych pojazdów i nowych aplikacji elektronicznych. I to liczymy jako nowe produkty. Także w sumie 10 tysięcy sztuk. Tego konkretnego modelu, który obecnie mamy w ofercie planujemy w tym roku sprzedać około 2 tysięcy sztuk. I dla każdego nowego modelu, który będziemy wprowadzać na rynek w przyszłym roku przewidujemy takie same wolumeny sprzedaży lub podobne.
Czy możemy uchylić rąbka tajemnicy z długofalowymi planami na przyszłość?
Celem firmy nie jest stricte bycie firmą rowerową, tylko firmą ułatwiającą adopcję lifestylu rowerowego. Czyli to można zrobić po pierwsze oferując pojazdy, które rozwiązują problemy rowerowe. To jest jedna odnoga firmy. A drugą odnogą jest technologia, która sprawia, że ci, którzy już się zdecydowali jeździć na rowerach są po prostu bezpieczniejsi, jak i również ich produkty są bezpieczniejsze.
To jest bardzo ważne z punktu widzenia adopcji roweru elektrycznego jako nowego środka lokomocji. Pojazdy napędzane bateriami, energią z baterii litowo-jonowych są stosunkowo nową technologią, więc ta druga odnoga firmy jest bardzo ważna. Po pierwsze będzie ona asekurować naszych klientów i dbać o to, żeby nie musieli martwić się, jak taki produkt powinien być prawidłowo używany, jak powinien być prawidłowo konserwowany. A w drugiej kolejności będzie dbać o ich bezpieczeństwo na drodze.
W tym momencie planujemy więc dwa konkretne rozwiązania. Jedno to JIVR Senses, które będzie zajmować się dbaniem o to, żeby bateria elektryczna, bateria litowo-jonowa wewnątrz pojazdu była prawidłowo konserwowana i używana. Jeżeli będą występować jakieś odstępstwa od normy to my, jako producent będziemy o tym wiedzieć i wtedy przekażemy klientom odpowiednie informacje, żeby ich produkt mógł być jak najdłużej używany. Drugą rzeczą jest wejście do branży pojazdów autonomicznych.
Chcemy, żeby klienci JIVR, JIVR Senses i innych marek, do których będziemy tę technologię docelowo sprzedawać, byli bezpieczni na drogach. Czyli chcemy, żeby rowery elektryczne komunikowały się z innymi uczestnikami ruchu drogowego, zwiększając widoczność tych ludzi i zwiększając ich bezpieczeństwo na trasie.
A co z kosztem tego roweru? Cena za model premium to prawie 3500 euro, czyli jakieś 14 tys. zł. Wersja bardziej masowa kosztowałaby zaś 1500 euro, czyli ok. 6000 zł. Czy to aby nie za bardzo wygórowana cena?
W kontekście rynku europejskiego jest to cena średnia. Średnia cena roweru elektrycznego w Niemczech to 3300 dol., czyli dokładnie nasz punkt cenowy. Jeśli weźmiemy pod uwagę konkurencję z całej Europy lub innych krajów rozwiniętych i rowerów, które się tam faktycznie sprzedają, to jesteśmy typowym średniakiem. Także cena zupełnie nie jest argumentem w wyborze produktów.
W Polsce to wciąż może być postrzegane jako produkt klasy premium, ale to z racji tego, że Polacy mają jeszcze inne preferencje, jeśli chodzi o przemieszczanie się z punktu A do punktu B. Wolą kupić samochód niż wysokiej jakości rower. Natomiast to się zmienia. I można to zauważyć w rozwiniętych krajach Europy Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych, również w Azji. Tam ludzie mieszkający w centrach dużych miast lub dostający się do centrów dużych miast inwestują w rowery, jako w szybszy, wygodniejszy i bardziej przyjazny środowisku środek transportu.