Producenci notebooków kradną mi przestrzeń roboczą
Apple to marka premium? A może HP? Dell? To zależy, czy można do kategorii produktów luksusowych zakwalifikować te, których producent nieustannie oszczędza na komponentach. Realnie wpływając na nasz komfort pracy.
Moja przygoda z komputerem zaczęła się w czasach, kiedy pod strzechami jeszcze nie było płaskich monitorów ciekłokrystalicznych. Korzystaliśmy z tak zwanych baniek, czyli monitorów kineskopowych. Nie ma co tęsknić za tamtymi czasami – komfort pracy z monitorem LCD jest nieporównywalnie większy. Choć przy okazji tej rewolucji przemycono jeszcze inną. Tak przy okazji.
Monitory kineskopowe wyświetlały obraz w proporcjach 4:3 – dokładnie takich samych, jak ówczesne telewizory. Przejście odbiorników telewizyjnych na format 16:10 miał wielki sens: wszak to właśnie w tych proporcjach (mniej, więcej…) realizowane są filmy, a więc jedna z istotnych treści, jakie są na tych telewizorach wyświetlane. Skończyły się czasy ręcznego kadrowania filmu podczas konwersji do telewizyjnego formatu. I bardzo dobrze.
Problem w tym, że tą samą drogą poszli producenci monitorów i wyświetlaczy do notebooków. Mamiąc nas kinowymi proporcjami na naszym biurku. Tylko czy oglądanie filmów to faktycznie główne zastosowanie dla PC?
W czasach debiutu panoramicznych monitorów można to było jeszcze jakoś tłumaczyć.
To były czasy ogromnej popularności zjawiska piractwa komputerowego. Dzięki coraz tańszym nagrywarkom CD i DVD można było coraz łatwiej dzielić się filmami w nieautoryzowany sposób, a popularność zyskiwały pirackie filmy w sieciach P2P i w formacie DivX. Komputer osobisty był zazwyczaj jedynym miejscem, na którym takie filmy dało się wygodnie obejrzeć.
To zjawisko przekonało producentów monitorów i wyświetlaczy do kolejnej, już mniej dramatycznej rewolucji. Format 16:10 zniknął, a raczej został zepchnięty do marginesu. Na rynku dominują jeszcze bardziej kinowe proporcje 16:9. Nie miejmy jednak żadnych złudzeń: tu nie chodzi o chęć zapewnienia nam jak najlepszych multimedialnych doświadczeń.
21-calowy monitor 4:3 jest większy od 21-calowego monitora 16:10. A ten jest większy od odpowiednika z 16:9.
Jak sprzedać to samo, a jednocześnie wydać na produkcję mniej pieniędzy? Producenci wyświetlaczy i monitorów znaleźli na to sposób: wymusili na nas chęć posiadania monitora panoramicznego. Produkcja podłużnych matryc jest tańsza nie tylko z uwagi na unifikację procesu technologicznego z telewizorami. Panoramiczne matryce są po prostu mniejsze.
Oznacza to, że im szerszy wyświetlacz w tym samym calażu, tym mniej przestrzeni roboczej oferuje. A więc zmieści się na nim mniej okien z aplikacjami, mniej część interfejsu danej aplikacji czy mniej treści. To również oznacza, że oglądanie filmów na takim panoramicznym monitorze jest przyjemniejsze z uwagi na brak czarnych pasów przy poziomych krawędziach wyświetlacza, ale czy właśnie na tym nam zależy? Czy też na tym, by mieć więcej miejsca do pracy?
To również oznacza, że rozważam zakup komputera od raptem dwóch producentów.
No dobrze, trzech, bo mam słabość do świetnych urządzeń HP. Jednak nawet one mi wadzą z powodu panoramicznych proporcji, od których mnie już odzwyczaił mój Surface Pro. Microsoft nie jest jednak jedynym producentem, oferującym komputery ze znacznie użyteczniejszym wyświetlaczem.
Proporcje 3:2 w swoich wyświetlaczach oferują też wybrane Chromebooki. Moją uwagę z kolei przyciągają Matebooki od firmy Huawei – również oferowane z wyświetlaczami o użytecznych proporcjach. A przy okazji – relatywnie do cen innych komputerów w tej klasie – są całkiem atrakcyjne cenowo.
Każdy producent, który stworzy komputer z proporcjami ekranu 3:2, będzie miał moją uwagę. I, mam nadzieję, waszą.
Wyświetlacz jest bowiem kluczowym elementem komputera osobistego. Truizmem jest zauważenie faktu, że im więcej elementów mieści się na ekranie, tym praca z takim komputerem jest znacznie wygodniejsza. Zaryzykuję wręcz stwierdzenie, że lepiej dopłacić do większej przestrzeni roboczej, niż do dodatkowych dwóch rdzeni w mikroprocesorze.
Niestety, Google, Huawei i Microsoft nie są liderami sprzedaży w kategorii komputerów osobistych. A to oznacza, że oszczędzający na nas producenci innych laptopów nie muszą się obawiać, że któraś z tych firm wytyczy niebezpieczny – bo kosztowny – nowy trend. Bardzo żałuję, bo – i tu piszę całkiem poważnie – jak już przyzwyczaicie się do pracy na wyświetlaczu 3:2, powrót do 16:9 będzie bardzo bolesny.