REKLAMA

Pojechałem do Niemiec przelewać złą krew. Dying Light: Bad Blood - pierwsze wrażenia

Twórcy pieszczotliwe klasyfikują Dying Light: Bad Blood jako przedstawiciela gatunku brutal royale. Miałem już okazję przelewać złą krew innych graczy w najnowszej grze Techlandu i spodobało mi się to.

dying light bad blood screenshot
REKLAMA
REKLAMA

Dying Light: Bad Blood to samodzielny dodatek do świetnej polskiej gry, która rzucała gracza do odizolowanego od świata miasta pełnego zombie. Podstawowa wersja skupiała się na kampanii singleplayer i fabule, a tym razem pobawimy się wspólnie ze znajomymi i obcymi internautami.

dying light bad blood gamescom 2018 2 class="wp-image-790432"

Dying Light: Bad Blood, czyli brutal royale w akcji.

Techland postanowił zaadaptować na swoje potrzeby szalenie popularny w ostatnich latach tryb battle royale, będący sercem takich hitów jak PUBG i Fortnite. Z początku się nieco rozczarowałem, bo Techland nie jest pierwszą firmą, która pod ten fenomen się podpina. W praktyce okazało się, że to wcale nie jest ordynarna kopia najgorętszych hitów, a twórcze rozwinięcie tego pomysłu.

Mecz w Dying Light: Bad Blood toczy na jednej mapie jednocześnie nie 100, a 12 zawodników. Wpadają do zainfekowanego przez zombie miasta, gdzie muszą skompletować wyposażenie. Mechanika żywo przypomina kampanię z podstawowej wersji gry, ale rozgrywka jest dużo bardziej dynamiczna. No i broni dystansowych jest jak na lekarstwo, więc pojedynki często są osobiste i… brutalne.

dying light bad blood screenshot class="wp-image-790420"

Z tuzina graczy wygrać może tylko jeden.

Nie ma tu jednak mapy, która się zmniejsza i tłoczy graczy w wybranej lokacji. Pierwszym celem jest zebranie odpowiedniej liczby próbek krwi. Wystające z ziemi gluty, które trzeba przebadać, są rozsiane po całej planszy, a bronią ich zombiaki różnego typu. Gracz może metodycznie eliminować maszkary albo odwracać ich uwagę, by po cichu zebrać próbkę.

Nie warto jednak barłożyć. Gdy tylko pierwszy z tuzina graczy zdobędzie odpowiednio dużo próbek, do miasta zostanie wezwany helikopter, który ma miejsce tylko dla jednego zawodnika. Zanim jednak lider będzie mógł uciec z bezpieczne miejsce, będzie musiał pozbyć się konkurencji. Inni gracze mają zaś szansę na zabicie gracza czekającego na ratunek i zajęcie jego miejsca.

dying light bad blood gamescom 2018 2 class="wp-image-790438"

Rozegrałem na targach Gamescom dwa mecze w Dying Light: Bad Blood i świetne się bawiłem.

Przyznam się jednak, że tak po prawdzie to dopiero przy drugim. Za pierwszym podejściem rozpocząłem zabawę niedaleko innego zawodnika. Na samym starcie w ferworze walki z okolicznymi zombie przygrzmociłem i jemu w plecy znalezionym wcześniej szpadlem, ale potem uznałem, że nie będę psuł innej osoby zabawy na samym początku. I się wycofałem.

Tenże gracz, siedzący kilka stanowisk dalej, nie miał jednak tyle skrupułów, co ja. Jak tylko odwróciłem się do niego plecami, zdradziecko wbił mi klucz francuski w podstawę czaszki. Gra poinformowała wszystkich, że zawodnik Bad_Blood_7 dokonał żywota, a ja przez kolejne 10 minut jedyne co mogłem robić, to obserwować innych zawodników. Ała.

dying light bad blood screenshot class="wp-image-790423"

Na szczęście za drugim razem poszło mi już znacznie lepiej.

Obserwując przez kilka minut innych zawodników, w lot pojąłem, na czym w zasadzie polega rozgrywka w Dying Light: Bad Blood. Podobnie jak w innych grach z gatunku battle royale, trzeba dzielić swój czas pomiędzy eksplorację otoczenia, a walkę, a do tego dochodzi realizacja celów. Graczy jest tylko tuzin, a walczyć trzeba przede wszystkim z zombie. No i z czasem.

Zbieranie wyposażenia jest kluczowe, by pokonać co silniejsze stwory broniące próbek, ale nie warto zaglądać w każdy kąt - nie ma na to czasu. Dobrze jest też zachować trochę pukawek i gadżetów na końcowy fragment rozgrywki, gdy dochodzi do starć PvP. O tyle dobrze, że samo podnoszenie próbek zwiększa poziom gracza, a tym samym zadawane obrażenia i pasek zdrowia.

dying light bad blood gamescom 2018 2 class="wp-image-790435"

W drugim meczu wylądowałem od razu obok kilku glutów.

Miałem dzięki temu ułatwiony start w porównaniu do innych graczy. Niestety w szopie obok znalazłem tylko kilka podstawowych broni, więc eliminowanie zombie szło mi bardzo mozolnie. Zebrałem jednak w miarę szybko dwie fiolki krwi, a przy trzeciej spotkałem gracza, który… na mych oczach oberwał w łeb od wyjątkowo wyrośniętego mutanta. Zginął na miejscu.

Zebrałem jego dobytek i zacząłem walczyć z tym ogromnym, ale osłabionym już zombie. W międzyczasie na będące areną tego starcia podwórko wpadł inny zawodnik, który chciał cwanie zabrać mi próbkę sprzed nosa. Nauczony doświadczeniem po poprzedniej rundzie, oderwałem się od walki z nieumarłym i bez cienia wstydu zlikwidowałem tego nowego zawodnika.

dying light bad blood screenshot class="wp-image-790426"

Pokonałem zombie, schyliłem się po próbkę… a wtedy to mnie zabił kolejny gracz, bo karma to suka.

Chociaż nie udało mi się wydostać z zainfekowanego miasta, to bawiłem się znacznie lepiej, niż mogłem się spodziewać. Techland w naprawdę przemyślany sposób wykorzystał gatunek battle royale, by zrobić coś swojego. Ich nowa gra nie jest tylko kopią PUBG czy Fortnite’a. Do tego ani przez chwilę gracz na mapie się nie nudzi, a uczucie zagrożenia towarzyszy mu na każdym kroku.

REKLAMA

Nie zabrakło oczywiście charakterystycznego parkouru, który przyspiesza poruszanie się na mapie. Wszyscy zawodnicy mogą w taki sam sposób wspinać się na wystające gzymsy, skakać z dachu na dach, a gdy zajdzie taka potrzeba, w trymiga uciekać z podkulonym ogonem, jeśli zombie albo inny gracz okaże się zbyt dużym zagrożeniem. Dzięki temu przez cały czas trzeba zachować pełne skupienie.

Na szczęście docelowo mecze w Dying Light: Bad Blood mają kończyć się po upływie 10 minut i tyle mniej więcej trwały spotkania na pokazie. Oczywiście w wielu przypadkach gra się skończy wcześniej śmiercią awatara, ale wtedy można po prostu przejść na kolejny serwer i rozpocząć zabawę od nowa. Sam po dwóch rozgrywkach jestem z kolei pewien, że wielu fanom podstawowej wersji gry nowy tytuł przypadnie do gustu.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA