Cenzury internetu nie będzie. Ministerstwo wycofało się z pomysłu rejestru domen zakazanych
Centralny rejestr domen zakazanych to już pieśń przeszłości. Ministerstwo Cyfryzacji opublikowało komunikat, w którym informuje, że wycofuje się z pomysłu.
Centralnego rejestru domen zakazanych jednak nie będzie. Ministerstwo wycofało się z pomysłu, co musiało zasmucić polityków, którzy chętnie zabraliby się za cenzurowanie internetu.
Pomysł na centralny rejestr domen zakazanych zaczął się od zmian w ustawie hazardowej.
Miało być to swego rodzaju rozszerzenie rejestru powstałego przy okazji ustawy hazardowej. Działa on tak, że na listę zablokowanych domen dostają się te strony, które nie mają zezwolenia na oferowanie gier hazardowych, a mimo to właśnie to robią. Od tego momentu do roboty biorą się dostawcy internetu. Muszą zablokować stronę w ciągu 48 godzin.
Nowy rejestr miałby działać tak samo, ale być zdecydowanie bardziej rozbudowany i zawierać domeny, które mogą być zgłaszane do cenzury przez odpowiednie organy na podstawie konkretnej ustawy. Na przykład niedawno KNF chciał w ten sposób blokować witryny, które mogły służyć do nadużyć finansowych.
To niebezpieczne narzędzie.
Po stworzeniu rejestru dotyczącego hazardu okazało się, że każde ministerstwo chce mieć coś podobnego do swojej dyspozycji. Ministerstwo Zdrowia chciało w ten sposób blokować strony oferujące dopalacze, Ministerstwo Infrastruktury i Budownictwa wprowadzić tzw Lex Uber. Ministerstwo Cyfryzacji dostało więc misję stworzenia jednego rejestru, który połączy wszystkie mniejsze i ułatwi życie dostawcom internetu.
Najgłośniejsze głosy krytyki dotyczyły tego, jak łatwo taki rejestr może się zamienić w narzędzie cenzury. Do tych zarzutów Ministerstwo odwołało się w komunikacie:
Intencją ministerstwa nigdy nie było jakiekolwiek ograniczanie wolności Internetu. Do wszelkich tego typu pomysłów Ministerstwo Cyfryzacji zawsze podchodziło i podchodzi krytycznie. Wszelkie sugestie, że utworzenie rejestru miałoby służyć jakiejkolwiek formie cenzury Internetu były więc daleko idącą nadinterpretacją i nadużyciem.
Nawet czyste jak łza intencje ministra nie uchronią stworzonego przez jego resort narzędzia od zostania wykorzystanym niezgodnie z przeznaczeniem. Wątpliwości budzi między innymi to, kto mógłby dopisać domenę do takiego rejestru. Pojawiające się propozycje dawały taką możliwość ministerstwom, ale też sanepidowi.
Cieszę się, że projekt upadł, ale kiedy czytam notatkę na stronie, wydaje mi się, że ustawodawcy nie rozumieją, jak potężnym potencjalnie narzędziem jest utworzenie takiego rejestru i to nadal mnie niepokoi.