Właśnie kupiłem świeczkę za 69 zł, ponieważ miała logo gry
Fanatyzm nigdy nie jest pozytywnym zjawiskiem. Na szerszą skalę może niszczyć porządek społeczny, na węższą - porządek w budżecie. Jestem fanatycznym fanem serii Resident Evil, przez co Capcom strzyże mnie jak głupią owcę.
Od kiedy pamiętam, zawsze ciągnęło mnie do serii Resident Evil. Gdy w moim domu pojawiła się konsola PlayStation, tworzyłem konstrukcje krzeseł, aby dostać się do zakazanej kolekcji gier 18+. Jako nieletni szczyl zwiedzałem upiorną posiadłość w Resident Evil, przedzierałem się przez posterunek policji w Resident Evil 2 oraz uciekałem przed Nemesisem z Resident Evil 3 .
Dla Resident Evil 4 kupiłem konsolę GameCube. Dzisiaj niewielu o tym pamięta, ale gra miała być tytułem na wyłączność Nintendo.
Z serią pozostałem nawet po tym, gdy horror zamienił się w film akcji. Hollywoodzkie, wypełnione wybuchami Resident Evil 5 oraz Resident Evil 6 przechodziłem ze zgrzytaniem zębami, ale jednak przechodziłem. Kapitalnie bawiłem się z zaskakująco dobrym Revelations na 3DS-a, a Revelations 2 dosłownie przebiegłem. Oglądałem wszystkie animacje (nie mylić z fatalnymi filmami kinowymi), przejrzałem większość książek, nadrobiłem wszystkie komiksy.
Jeżeli miałbym nazywać się fanem jakiejś serii, byłoby to właśnie Resident Evil. Zostałem z marką na dobre i na złe. Niczym kibic piłkarski, ani myślałem opuszczać serii w jej gorszych momentach. Udzielałem się na forach dyskusyjnych, współtworzyłem zawartość na Reddicie, moderowałem wiadomości na fanowskiej witrynie. Chociaż imponująca kolekcja gier i gadżetów RE trafiła już do piwnicy, w sercu dalej pozostałem amatorem survival horroru.
Serię uwielbiam na tyle, że straciłem konsumencką racjonalność. Właśnie kupiłem świeczkę Resident Evil 7 4D za 69 zł.
Oficjalny gadżet promujący nadchodzącą grę (premiera Resident Evil 7 już 24 stycznia!) to ewidentny skok na portfele. Jest pomysłowy, nie przeczę, lecz stosunek ceny do zawartości wypada bardzo negatywnie. Za 70 zł (na szczęście przesyłka jest darmowa) będę miał najdziwniejszy gadżet na licencji gier, jaki kiedykolwiek nabyłem.
Świeczka Resident Evil 7 ma się palić od 18 do 20 godzin. Niezły wynik. Dla wprawnych graczy wystarczający, aby przejść najnowszą, siódmą odsłonę serii. Nie czas spalania jest jednak w tym produkcie wyjątkowy, a… zapach. Wydzielany podczas podgrzewania wosku fetor ma być naprawdę osobliwy.
Opierając się na oficjalnym opisie licencjonowanego produktu, smrodek świeczki Resident Evil 7 4D ma kojarzyć się fanom ze starym drewnem, skórą oraz… odrobiną krwi. Taka paleta barw powinna świetnie pokrywać się z lokacjami oraz wydarzeniami w pierwszoosobowym Resident Evil 7. Brzmi co najmniej zniechęcająco. Na co komu taki produkt?
Świeczkę Resident Evil 7 mam zamiar odpalić podczas grania w horror na PSVR.
Z goglami wirtualnej rzeczywistości Sony oraz słuchawkami imitującymi dźwięk przestrzenny, będę mocno odizolowany od prawdziwego świata. Świeczka na licencji gry sprawi, że moje pierwsze doświadczenie z horrorem będzie jeszcze mocniejsze. Pomoże w tym nie tylko zmysł wzroku oraz słuchu, ale również węch.
Ciekawe, czy za sprawą powonienia jeszcze silniej poczuję klimat przerażającej posiadłości, jej okropnych lokatorów oraz odizolowanych od świata mokradeł gdzieś w Stanach Zjednoczonych. Już bez zaangażowanego zmysłu węchu Resident Evil 7 w VR to zupełnie inne doświadczenie. Inna skala horroru. Nowy wymiar strachu.
Nie mogę się doczekać, żeby jeszcze bardziej podkręcić odczucia.