Zachwyciłem się Surface'em Studio. Czar prysł, gdy przypomniałem sobie, kto go wyprodukuje
Lubię patrzeć na piękny sprzęt. Dlatego wczoraj zachwyciłem się urządzeniem Surface Studio. Również Surface Book bardzo mi się spodobał. Można powiedzieć, że dałem się ponieść magii wyczarowanej przez marketing Microsoftu. Po chwili jednak się ocknąłem.
Ostatnio mój przyjaciel powiedział mi, że szuka alternatywy dla Kindle’a, bo nie lubi Amazonu. Odpowiedziałem mu, że nie przepadam za Google, Apple i Microsoftem, ale nie znaczy to, że przesiądę się na Ubuntu i Symbiana. Za niechęcią do firmy z Redmond nie stoją wydumane powody natury filozoficznej. Owszem, z poczuciem pewnego niesmaku obserwuję jej nieporadność choćby na rynku mobilnym. Mój stosunek do Microsoftu kształtują od lat jego produkty.
Pod koniec lipca napisałem, jak irytujący potrafi być system Microsoftu. Po Anniversary Update część objawów opisanych w tekście ustąpiła, za to znajomi szarpią mnie często za rękaw, pokazując kolejne. A to mają problem z uruchamianiem przeglądarek (Chrome’a i Firefoksa). A to zamykają system w swoim pececie, wychodzą z domu, a po powrocie okazuje się, że komputer nadal jest włączony, bo system nie potrafił, za przeproszeniem, „skilować taska”. A to proces przygotowania (zeszłorocznego) komputera (z bardzo dobrymi podzespołami) do pracy trwa wieki. I rzecz nie w bootowaniu, bo to jest dość szybkie. Chodzi o czas od włączenia komputera do jego pełnej gotowości do korzystania z niego. Pulpit jest uruchomiony, ale nie oznacza to, że już można pracować, bo system „rozgrzewa się", jak trabant podczas PRL-owskiej zimy (wiem, bo pchałem wiele razy auto ojca), a kółeczko przy kursorze kręci się i kręci.
W tym ostatnim przypadku zajrzałem m.in. do autostartu, myśląc, że to wina zbyt dużej liczby programów uruchamiających się w tle. Otóż, nie. Zresztą na moim (znacznie starszym, przyznaję) komputerze wygląda to podobnie. Tylko, że u mnie jest na co zwalić winę, a na wspomnianym pececie o dobrej i nowoczesnej konfiguracji już nie bardzo.
Wiem, że będziecie mnie przekonywać, jak bardzo się mylę.
Podawać czas uruchomienia systemu z dokładnością do setnych części sekundy, zapominając przy tym, że wybudzenie z hibernacji to nie to samo, co pełne uruchomienie. Może ktoś rzuci tutorialem mającym pomóc w optymalizacji pracy z systemem? Niczego to nie zmieni, bo wtedy sypnę wam litanią błędów, których doświadczyłem. Wycisnę z pamięci opowieść o wielomiesięcznych problemach z niezidentyfikowaną siecią w Windows 7 i epopeję o grzebaniu w rejestrze, godzinach wertowania forów i każdorazowej konieczności wyłączania karty sieciowej i włączania jej ponownie, by system zatrybił i pozwolił połączyć się z Internetem.
Jeśli będzie wam mało opowiem o ponad sześciogodzinnej aktualizacji Windowsa 10, która zakończyła się ponownym jego postawieniem „na czysto”. Mam w rękawie sporo takich historii. Przecież od ponad dwudziestu lat korzystam z systemów Microsoftu.
Możemy przerzucać się długo argumentami, ale nie w tym rzecz. Sympatia do produktów i firmy budowana jest na podstawie doświadczeń. I choć jestem użytkownikiem, który potrafi znieść wiele, flashować ROM-y w smartfonach, grzebać w rejestrze systemu, to coraz rzadziej chce mi się to robić. Dlatego doskonale rozumiem ludzi stroniących od tego technologicznego "zrób to sam".
Wiem, to wszystko są drobnostki. Nic jednak nie poradzę, że bardzo zniechęcają nie tylko do systemu Microsoftu, ale i wszystkiego, co sygnowane jest znakami towarowymi firmy. Uczucie wpadnięcia w zachwyt nad pokazanymi wczoraj produktami było bardzo przyjemne. Gdy już ocknąłem się i pomyślałem: "kurczę, to przecież Microsoft", czar prysł. Bo choćby koncern pokazał Rolls-Royce'a wśród komputerów, jednego nie jest w stanie zmienić. Będzie nim zarządzał ten sam Windows.
Żeby się dobić zwizualizowałem sobie czas pobierania i wysyłania większych plików do OneDrive’a i ochota na nowy sprzęt uleciała. Już dawno minęła stratosferę.
*Powyższy tekst nie ocenia wczoraj pokazanych produktów Microsoftu. Rysuje jedynie, jak kształtuje się stosunek użytkownika do marki na podstawie wieloletnich doświadczeń.