Na sprzedaży książki nie da się zarobić? Powiedz to Michałowi Szafrańskiemu
„Self-Publishing w Polsce nie ma sensu” – słyszałem to zdanie z niejednych ust. Tymczasem na rynku niebawem pojawi się książka „Finansowy ninja”, autorstwa Michała Szafrańskiego, która obala tę tezę z każdej ze stron.
Czy jest na Sali ktoś, kto nie zna bloga Jak Oszczędzać Pieniądze? Nie? Tak myślałem. Michał Szafrański ze swoim blogiem o oszczędzaniu i rozsądnym inwestowaniu wyrobił sobie w Polsce bardzo silną markę, oraz pozycję eksperta w swojej dziedzinie. Michał nie jest blogerem z gatunku „nie znam się, więc się wypowiem”. Jego blog oraz podcast Więcej niż Oszczędzanie Pieniędzy to prawdziwe skarbnice merytorycznej, rzetelnej wiedzy, podpartej solidnymi fundamentami.
Niebawem na rynku ukaże się jego książka „Finansowy ninja”, po której spodziewam się, że będzie wszystkim, co każdy z nas powinien wiedzieć o finansach osobistych – w pigułce. Ja swój egzemplarz zamówiłem w pierwszym dniu przedsprzedaży i wygląda na to, że… nie tylko ja. Chociaż przedsprzedaż ruszyła niespełna dwa tygodnie temu, książka osiągnęła już blisko… ćwierć miliona złotych przychodu! I to przed swoją oficjalną premierą!
Jak to możliwe? Przecież "na sprzedaży książek nie da się zarobić". A jednak można.
Michał nie zdecydował się na współpracę z tradycyjnym wydawnictwem, zamiast tego stawiając na samopublikowanie. I jak wytłumaczył w rewelacyjnym wywiadzie dla Antyweb TV, była to najlepsza możliwa decyzja.
Finansowy ninja pokazuje, że to na współpracy z wydawcą nie da się zarobić.
Wielu ludzi nie do końca rozumie, jak działa rynek wydawniczy i jak niewielki procent tego, co płacimy za książkę, trafia do kieszeni autora. W praktyce jest to zazwyczaj około 10% ceny okładkowej (netto!), co daje przeciętnie… 3,60 zł? 4 zł? Od każdego sprzedanego egzemplarza. Co dzieje się z resztą pieniędzy? Rozchodzi się po sieci dystrybucji, kosztach wydania, korekty, redakcji… No i promocji, do której – co podkreślił Michał w wywiadzie – tradycyjne wydawnictwa bardzo często nie przykładają się należycie.
Nic więc dziwnego, że Michał Szafrański, który od lat uczy Polaków, jak oszczędzać pieniądze, nie poszedł drogą wydawniczą, która nie pozwoli mu tych pieniędzy zarobić. Jak słyszymy w wywiadzie, aby zarobić tyle samo tradycyjną metodą, co zarobił w czasie przedsprzedaży samodzielnie wydanej książki, musiałby sprzedać… ponad 13 tysięcy egzemplarzy. A idąc swoją drogą, zarobił więcej, sprzedając (na chwilę pisania tego tekstu) poniżej 3 tysięcy sztuk książki.
Oznacza to, że w tradycyjnym modelu wydawniczym prawdziwe pieniądze pojawiają się dopiero wtedy, gdy książka osiągnie status bestsellera, czyli po ok. 10 tys. sprzedanych egzemplarzach. Przemilczę to, jak śmiesznie niska kwota sprzedaży uważana jest za bestsellerową i jak to świadczy o kondycji naszego rynku wydawniczego…
Dlaczego Self-Publishing?
Michał w wywiadzie bardzo rozsądnie tłumaczy, że korzyści z pójścia tradycyjną drogą wydawniczą, kiedy – jak on – ma się już określoną, dużą grupę potencjalnych odbiorców, byłyby żadne. Skoro można sprzedać książkę bezpośrednio zainteresowanym, z pominięciem wszystkich pośredników, to… po co podpisywać umowę z wydawcą? Dałaby ona – jak mówi Michał – co najwyżej miejsce na wyróżnionej półce w Empiku czy Matrasie. A takie miejsce, swoją drogą, to dla wydawcy koszt ok. 20 tys. złotych daniny uiszczonej dla sieci sprzedaży. Czyli znów, pieniędzy, które mogą, ale nie muszą przynieść wymiernego zysku, więc równie dobrze mogą być spożytkowane lepiej.
„Znany bloger, takiemu to łatwo jest wydać książkę”.
Środowisko aspirujących pisarzy i już wydanych pisarzy, bardzo często dość krzywo patrzy na Self-Publishing wśród znanych blogerów (i na wydawanie książek przez blogerów w ogóle. Na Self-Publishing w sumie też patrzą krzywo).
Bo przecież ci znani blogerzy JUŻ SĄ znani, bo przecież już mają mnóstwo pieniędzy, a dla kogoś, kto zaczyna od zera, los rzuca same kłody pod nogi i nie pozwala skutecznie wydać książki bez wsparcia dużego wydawcy.
Przyznaję się bez bicia, sam po części tak myślałem. Skoro jeden z najbardziej znanych i poważanych blogerów w Polsce, ze swoją potężną bazą czytelników, zabiera się za wydanie książki, do tego wkładając w to pewnie niemałe nakłady finansowe, to musi być sukces, prawda? Trudno mówić obiektywnie o zaletach Self-Publishingu nad tradycyjnym wydawaniem, dając za przykład człowieka, do którego w zasadzie od ręki ustawi się kolejka kupujących. A przecież to nie jest tak, że sukces przychodzi sam. I nie jest tak, że zbudowana pozycja na rynku daje jego gwarancję.
To mylne i niesprawiedliwe podejście, bo nie obejmuje całego obrazka. Michał w wywiadzie bardzo transparentnie mówi o tym, ile kosztowało go wydanie książki, dlaczego kosztuje ona prawie 70 zł i przy okazji udowadnia, że samodzielne wydanie książki wcale nie musi kosztować fortuny.
A że Michał ma komu tę książkę zareklamować i nie jest nikomu nie znanym, debiutującym autorem? – przecież nie stał się znanym blogerem w ciągu jednej nocy. Samodzielne wydanie i sukces sprzedażowy książki „Finansowy ninja” jest swego rodzaju zwieńczeniem lat ciężkiej pracy, oraz skutecznego budowania silnej, opartej na wiedzy i zaufaniu marki, jaką niewielu blogerów może się poszczycić.
Oficjalna premiera „Finansowego ninja” będzie miała miejsce 26 sierpnia. Jeszcze zanim książka oficjalnie trafi na rynek będę miał dla was wywiad z Michałem Szafrańskim, w którym pochylimy się nieco niżej nad tematyką samodzielnego wydawania książki.
Tymczasem książkę można zamówić na stronie finansowyninja.pl, co sam już zrobiłem i do czego również was zachęcam. Warto to zrobić także dlatego, że każda sprzedana książka to jeden posiłek dla niedożywionych dzieci, gdyż Michał aktywnie współpracuje z programem Pajacyk, prowadzonym przez Polską Akcję Humanitarną.
To nie będzie „kolejna książka wydana przez blogera”. To będzie prawdziwa skarbnica wiedzy.
Z jednej strony dzięki niej ludzie tak nieogarnięci finansowo jak ja mogą wprowadzić nieco porządku do swojego zarządzania pieniędzmi. A z drugiej, dzięki kulisom jej powstawania, o których Michał opowiada m.in. w swoim podkaście, możemy od podszewki poznać proces Self-Publishingu, który – co tu dużo mówić – jest przyszłością rynku wydawniczego.
A przynajmniej tej jego części, w której autorzy naprawdę zarabiają.