Euro 2016 - dzień #12. Nie gramy o honor i tego się cholernie obawiam
Historia, panie. Historia. Po raz pierwszy w historii naszych startów w Mistrzostwach Europy, trzeciego i zarazem ostatniego meczu grupowego nie gramy o stawkę. To znaczy gramy, ale główną stawką dzisiejszego spotkania będzie honor Ukrainy.
I obyśmy zbytnio szarmanccy w walce o honor Ukrainy jednak nie byli. Nam potrzeba zwycięstw. Zwycięstw dla całego Narodu.
Ależ fajne dylematy mamy, nie?
Czy oszczędzać żółto-kartkowiczów, żeby się nie wykartkowali na mecz 1/8 finału (zebrane żółte karki kasują się dopiero po pierwszym pucharowym meczu)? Czy spekulować odnośnie naszej pozycji w grupie, by trafić na teoretycznie łatwiejszego rywala w fazie pucharowej (i to nie tylko w najbliższym meczu)? W końcu, czy dać odpocząć naszym gwiazdom, by oszczędzić ich na prawdziwe otwarcie Mistrzostw Europy (wszyscy w końcu wiedzą, że turnieje tak naprawdę zaczynają się od faz grupowych)?
Bo to dla nas pierwsze takie prawdziwe otwarcie ME. W naszych dotychczasowych przygodach z tymi rozgrywkami, w tej fazie turnieju nasi piłkarze byli już praktycznie spakowani i wycheckoutowani z hotelu, prezes PZPN negocjował z następcą selekcjonera reprezentacji, a co poniektórzy mądralińscy dziennikarze sportowi właśnie łapali życiową formę - z takim zapałem i gorliwością pastwili się nad przegranymi.
I dlatego cholernie się boję dzisiejszego meczu z Ukrainą.
Pamiętacie nasze mecze o honor?
My graliśmy te spotkania głównie podczas Mistrzostw Świata. W 2002 r., po 16 latach nieobecności na imprezach rangi mistrzowskiej, dostaliśmy bęcki najpierw od Korei Płd (0:2), a potem od Portugalii (0:4). „O honor” graliśmy z USA i… w rezerwowym składzie rozwaliliśmy USA 3:1.
W 2006 r. w Niemczech z kolei, po dwóch fatalnych porażkach z Ekwadorem i Niemcami, również w rezerwowym składzie i również w „meczu o honor” pyknęliśmy Kostarykę 2:1.
Nie chciałbym przesadnie demonizować sytuacji, ale… dzisiaj Ukraina gra taki swój mecz o honor. Zapewne bez kilku piłkarzy z pierwszego składu, zupełnie na luzie, bez żadnej presji. Myśmy takie mecze wygrywali.
Boję się tym bardziej, że te nasze trzecie mecze w finałach Mistrzostw Europy dotychczas raczej nam nie wychodziły.
W 2008 r. po porażce z Niemcami 0:2 i remisie 1:1 z Austrią, aby awansować do dalszej fazy rozgrywek, Polska musiała wygrać z Chorwacją różnicą co najmniej dwóch goli i czekać, by.. Austria pokonała Niemców. Nierealne, nie? Tym bardziej, że przegraliśmy sami ze sobą, tzn 0:1 z Chorwacją. Nawet honoru nie obroniliśmy.
W 2012 r., gdy byliśmy gospodarzami, po dwóch remisach 1:1 najpierw z Grecją, a potem z Rosją, potrzebowaliśmy zwycięstwa nad Czechami. Zagraliśmy najgorszy mecz na tym turnieju. Przegraliśmy 0:1.
Ja wiem, dziś jest inaczej - dziś to my rozdajemy karty.
Na 99 proc. już przed pierwszym gwizdkiem arbitra, mamy awans. Pewnie nawet jak przegramy z Ukrainą, to awansujemy. Ale kurde flaki, chcielibyśmy, żeby nasza ekipa potwierdziła dziś swój potencjał.
Ten mecz nie jest ani o wszystko, ani o honor, ale może dać nam przepustkę do wspaniałej bajki, pięknego scenariusza. Może dać nam trochę luzu, oddechu, jeszcze więcej pewności siebie.
No i najważniejsze, po dwóch świetnych meczach, my kibice łakniemy więcej. Chcemy więcej goli (pamiętajmy, że dotychczas władowaliśmy zaledwie jednego), chcemy by nasi piłkarze liderowali w różnych rankingach i - sorry za określenie - by nasz kolejny rywal był posrany, że gra właśnie z nami.
Nie grajmy o alibi, nie grajmy o honor, nie spekulujmy - zagrajmy tak, by dziś Naród wspaniale się poczuł.