Już 14 producentów Androidów preinstaluje Operę Max. Dziwię się, bo testowałem ją i to wielkie nieporozumienie
Opera Max to w teorii świetne narzędzie. Aplikacja pozwala kompresować dane mobilne, przez co nie tylko oszczędza transfer, ale również pieniądze wydawane na pakiety internetowe. Opera Max świetnie radzi sobie ze stronami internetowymi, zdjęciami, ale również z filmami na YouTubie i w Netfliksie. Tyle w teorii. W praktyce nie jest już tak słodko.
Operę Max testowałem na dwóch smartfonach - na Motorolii Moto X2 i na Nexusie 5. W obu przypadkach kompresja danych i oszczędzanie transferu mobilnego spisywały się rewelacyjnie.
Działa to tak, że Opera tworzy VPN-a na urządzeniu mobilnym i ruch internetowy przepuszcza przez własne serwery. To właśnie po stronie serwerów Opery dochodzi do kompresji danych, które w lekkiej formie wysyłane są na urządzenie mobilne.
Dzięki temu użytkownik może przeglądać zasoby Internetu i oszczędzać przy tym sporo danych.
Co ważne, z kompresji korzystamy nie tylko w przypadku używania przeglądarki (taką funkcję znajdziemy m.in. w Chrome lub w Operze (mini)), ale również w innych aplikacjach.
Nie tak dawno temu Opera chwaliła się, że Opera Max nauczyła się oszczędzać dane streamingu wideo w serwisach Netflix i YouTube. Przyznaję, że załączone wtedy do informacji prasowej zrzuty ekranu, które sugerowały oszczędność danych na poziomie nawet ponad 50 proc., zaintrygowały mnie i postanowiłem przetestować możliwości Opery Max na własnej skórze i własnym pakiecie mobilnym.
Zainstalowałem, skonfigurowałem i zacząłem oszczędzać. Zarówno dane mobilne, jak i transfer przez Wi-Fi. W końcu nie zawsze jesteśmy w zasięgu dobrego i stabilnego internetu bezprzewodowego, więc oszczędzanie danych przesyłanych przez Wi-Fi ma w teorii sporo sensu.
Korzystałem z Opery Max przez kilka dni i byłem zadowolony z wykresów z wynikami, które pozywała aplikacja. Oszczędziłem sporo danych. Może nie tyle, co sugerowały screeny od Opery, ale i tak wynik robił wrażenie.
Czy dalej korzystam z Opery Max i oszczędzam dane? Nie!
Aplikacja z hukiem wyleciała z mojego telefonu po tym jak połączyłem dwa fakty - instalacja Opery Max w dziwny sposób wiązała się z drastycznym spadkiem wydajności akumulatorów w obu smartfonach, na których pojawiła się aplikacja.
Z ciekawości sprawdziłem statystyki systemu Android, które przedstawiają zużycie energii przez poszczególne aplikacje oraz funkcje. Wtedy zdębiałem. Opera Max w obu przypadkach była na szczycie listy i odpowiadała za zużycie ponad 20 proc., a w drugim przypadku blisko 30 proc. energii. To był koniec naszej przygody.
I choć doceniam możliwości Opery Max, to wiem, że przed twórcami jest jeszcze jedno ważne zadanie. Muszą poskromić apetyt aplikacji na energię, bo przecież akumulatory w smartfonach nie są z gumy i w zdecydowanej większości przypadków wystarczają zaledwie na jeden dzień pracy. Z Operą Max cały dzień pracy na jednym ładowaniu zdaje się być przeszkodą nie do przeskoczenia.
Dlatego z nieskrywanym zdziwieniem, a nawet przerażeniem przeczytałem w serwisie Media2 o tym, że Opera Max jest już preinstalowana przez 14 producentów smartfonów - w tym przez Samsunga, Xiaomi, czy Acera. A plan jest taki, żeby do 2017 roku na rynku było 100 milionów urządzeń z Operą Max.
Pomysłowi temu przyświecają całkiem fajne idee - chęć dostarczenia usług sieciowych ludziom, którzy żyją w miejscach, gdzie stabilny i nielimitowany dostęp do Sieci nie jest standardem, oraz chęć odciążenia infrastruktury operatorów.
I ja to rozumiem, a nawet popieram. Chciałbym jednak, żeby te usprawnienia nie odbywały się kosztem użytkowników, którzy Opery Max nie potrzebują lub wręcz nie chcą. Wpychanie na siłę aplikacji do smartfonów klientów to ślepa uliczka. Nie tędy droga!
Jeśli aplikacja będzie dobra i będzie przekładała się na realne korzyści, to ludzie sami będą z niej korzystać.
Wrzucanie im jednak na siłę Opery Max, która wcina akumulator w zastraszającym tempie nie jest żadnym rozwiązaniem. Bo co z tego, że oszczędzę trochę pieniędzy kupując mniejszy pakiet internetowy, skoro będę musiał wydać je zaraz na power banki, albo nowego smartfona z większym akumulatorem?