Neil Youg się mylił - ludzie wolą słuchać muzyki z telefonu niż z PonoPlayera. I wcale nie jest to zły znak
Miała być rewolucja w tym, jak słuchamy i jak w ogóle odbieramy muzykę, a wyszło... no właśnie. Stworzony i firmowany przez Neila Younga odtwarzacz Pono, oferujący „niespotykaną jakość” i bijący rekordy popularności na Kickstarterze najprawdopodobniej nie będzie miał żadnego wpływu na branżę muzyczną. Jest na to po prostu za późno.
Wyjątkowo nie chodzi tu o to, że przyzwyczailiśmy się do słabej jakości dźwięku, szczególnie na urządzeniach przenośnych. Wręcz przeciwnie - wysoka jakość staje się powoli po prostu modna, nawet jeśli wciąż wiąże się z całkiem sporymi wydatkami.
Serwisy streamingowe prześcigają się w oferowaniu muzyki o coraz lepszych parametrach, a producenci nie oferują już przeciętnemu klientowi wyłącznie sprzętu, który gra, ale sprzęt, który gra dobrze. I klienci zaczynają traktować tę cechę jako coś, za co faktycznie warto dopłacić. Jakby nie patrzeć, jest to moda - jedna z niewielu - która naprawdę wszystkim może wyjść na dobre.
Na tej właśnie fali zdecydował się wypłynąć Young z PonoPlayerem i serwisem Pono Music. Jedno i drugie miał w połączeniu zaoferować niespotykane wrażenia płynące ze słuchania muzyki. Jakość, w wydaniu mobilnym, której nie dało się do tej pory uświadczyć.
I taka wizja została przez internautów kupiona. Zbiórka na Kickstarterze, w którą początkowo sporo osób wątpiło, wręcz eksplodowała i w krótkim czasie trafiła do czołówki najpopularniejszych akcji w tym serwisie. Tysiące sprzedanych egzemplarzy, gigantyczne zamieszanie w mediach, a przede wszystkim sporo ponad 6 mln uzbieranych dolarów. Mniej niż lodówka z USB, ale i tak mówimy tu o rekordowym wyniku.
Wszystko to nawet pomimo tego, że niezależne odtwarzacze muzyczne praktycznie już wymarły i nawet iPod nie był w stanie wytrzymać próby czasu. Również pomimo tego, że odtwarzacz Pono wyceniono na więcej, niż niektórzy płacą za telefon, gdzie przecież też mamy odtwarzacz plików muzycznych. I mniej więcej milion innych funkcji.
Mimo to Pono nie miał stać się sprzętem czysto audiofilskim. Gdyby tak było, nie startowałby na Kickstarterze i nie starał się trafić do wszystkich, którzy po prostu pragną muzyki w lepszej jakości. Miał być pewną formą ratunku dla tych, którzy nie mogą już wytrzymać słuchania kiepskich dźwięków.
Audiofilski, ale dla każdego - tym miał być.
Różnica bez różnicy
Od tego czasu minęło ponad pół roku, produkt trafił w finalnej wersji na sklepowe półki, a sieć zaczęła zapełniać się recenzjami. Te, nawet pomimo bardzo entuzjastycznego nastawienia, przeważnie kończą się jednym werdyktem, zdecydowanie dość chłodnym. Nie chodzi tu nawet o zewnętrzne wymiary urządzenia, jego kolor czy nietypowy kształt. Chodzi o to, co jest w stanie dać nam za pieniądze, które musimy za niego zapłacić oraz za wszystkie utwory ponownie zakupione w wyższej jakości.
A daje... zaskakująco niewiele. Redaktorzy serwisu ArsTechnica stwierdzili, że jakość dźwięku jest wprawdzie w niektórych przypadkach lepsza, ale też nie zawsze można to od razu stwierdzić, a czasem jest wręcz niesłyszalna. Oczywiście natychmiast zarzucono błędne metody pomiarowe i brak odpowiedniego sprzętu testowego - w końcu zestaw muzyczny jest tylko tak dobry, jak jego najsłabsze ogniwo.
To samo było zresztą w przypadku nieco bardziej dokładnego i miarodajnego testu przeprowadzonego przez David Pogue. Ten zdecydował się nie polegać wyłącznie na własnych uszach i zaprosił kilkunastu testerów, którzy w „ślepym” badaniu mieli wskazać na to, czy bardziej podoba im się muzyka płynąc z PonoPlayera czy z... iPhone’a.
Rezultat był dość szokujący - zarówno w przypadku najzwyklejszych słuchawek dousznych, jak i droższych i lepszych słuchawek nausznych, w zdecydowanej większości przypadków zwycięzcą był... telefon. PP wygrywał wprawdzie kilkukrotnie, ale tyle samo razy uczestnicy nie byli też w stanie podać które ze źródeł oferuje lepszą jakość dźwięku.
Ponownie pojawia się pytanie o to, czy na pewno odpowiednio dobrano metody pomiarowe. Czy nie lepszym rozwiązaniem było wyposażenie uczestników badania w audiofilski sprzęt odsłuchowy i dopiero wtedy testowanie sprzętu od Youga?
Wyrok: nisza
Odpowiedź jest prosta: nie. Jeśli trzymać się sztywno tego, w jaki sposób reklamowano PonoPlayera, to do skorzystania z jego możliwości wcale nie powinny być potrzebne słuchawki czy głośniki za kilka tysięcy złotych. Chcą wejść na „wyższy poziom” i zarzucając słuchanie muzyki z telefonu na rzecz PP, powinniśmy czuć różnicę natychmiast.
Według Pouge’a, różnica owszem, występuje, ale w normalnych warunkach tylko przy bardzo określonym podejściu. Jakim? Kiedy zestawiamy jakość dostarczaną przez muzykę w wysokiej jakości z MP3-kami w bardzo niskiej jakości. Wtedy ta różnica jest słyszalna, odczuwalna i faktycznie można mówić o postępie.
Tyle tylko, że jest to w takim razie odpowiedź na problem, który zdecydowanie nie dotyczy większości słuchających, nawet tych, którzy chcą muzyki odrobinę lepszej. Powód jest prosty - wielu z nas już dawno odstawiło na bok najsłabsze jakościowo pliki MP3, przerzucając się na mniej stratne formaty lub korzystając z „bogatszych” MP3-ek.
Nie martwimy się przeważnie o to, czy starczy nam miejsca w pamięci telefonu czy komputera, o to, ile będzie się pobierał dany plik, czy jak dużo transferu pożre takie słuchanie. Po prostu wybieramy wyższą jakość - wyższą jakość, która staje się powoli standardem. Nie można też zapomnieć o tym, w jaki sposób i kiedy słuchamy muzyki - przeważnie nie mamy do tego żadnego wyszukanego, wyciszonego otoczenia. Muzyką chcemy się cieszyć, ale przede wszystkim odciąć od otaczającego hałasu, który i tak stara się za wszelką cenę dotrzeć do naszych uszu. Niektórzy testerzy wprawdzie stosowali PP jako odtwarzacz stacjonarny, ale czy w takim wypadku nie ma lepszych rozwiązań?
Niemal wszystkie recenzje potwierdzają przy tym, że dla zdecydowanej większości osób zdecydowanie większym przeskokiem będzie właśnie przerzucenie się ze słabych plików MP3 na lepsze formaty (lub wyższą jakość MP3) i skorzystają one na tym bardziej, niż na zakupie PonoPlayera, którego właściwości użytkowe też stoją raczej pod sporym znakiem zapytania.
W przeciwnym przypadku inwestycja ta nie zwróci się, lub będzie pociągać za sobą kolejne i kolejne. Podczas gdy nadal możemy zostać przy naszym telefonie, nie musząc co chwila uświadamiać sobie, jak wiele tracimy. Bo niekoniecznie tracimy wiele. Niektórzy nawet wprost odradzają zakup PP, twierdząc, że nie ma żadnego powodu, żeby faktycznie oferował on to, co obiecuje jego twórca.
Dość wymowna była zresztą recenzja jednego z użytkowników PonoPlayera. Stwierdził on, że ten, jako odtwarzacz muzyki w bezstratnych formatach jest dobry i spełnia swoje zadanie, ale... nie jest niczym więcej. Wszystko inne, co zostało wokół PP nabudowane, jest wyłącznie marketingiem i próbą zwrócenia większej uwagi świata.
Na produkt, który mimo tego, czym miał być, jest w rzeczywistości niczym więcej, niż audiofilskim gadżetem, który ani wiele nie zmieni, ani tym bardziej nie zrewolucjonizuje branży muzycznej.
Szkoda.