REKLAMA

Pan płaci, pani płaci, a tak naprawdę... zaledwie 0,15% graczy mobilnych generuje połowę zysków z mikropłatności

Miliony graczy mobilnych na świecie. Miliardy dolarów wpływające na konta deweloperów. Istna sielanka. Jeśli jednak przyjrzeć się rynkowi bliżej, to można dojść do bardzo zaskakujących wniosków. Okazuje się bowiem, że za tym ogromnymi wpływami do deweloperów gier mobilnych stoi niewielki odsetek graczy.

Pan płaci, pani płaci, a tak naprawdę… zaledwie 0,15% graczy mobilnych generuje połowę zysków z mikropłatności
REKLAMA

Firma analityczna Swrve postanowiła przebadać rynek gier mobilnych i wyniki chyba zaskoczyły nawet ich samych. Okazało się bowiem, że zaledwie 0,15 proc. graczy mobilnych jest odpowiedzialnych aż za 50 proc. wpływów deweloperów z tzw. mikrotransakcji. Oznacza to, że tak naprawdę, na 10 tys. osób, które pobiorą grę, tylko 15 przynosi firmie odpowiedzialnej za dany tytuł prawdziwe zyski. Zostali oni nazwani nawet wielorybami, czyli dokładnie tak samo, jak kasyna nazywają swoich ulubionych klientów – tych, co zostawiają najwięcej kasy.

REKLAMA

Mogłoby się wydawać, że nie jest to wielki problem. W końcu deweloperzy zarabiają swoje, dzięki czemu mogą tworzyć kolejne gry i znowu czerpać z nich zyski. Z kolei gracze w znacznej większości nie ponoszą żadnych kosztów i spokojnie mogą się cieszyć z ulubionych gier na smartfony i tablety. Każdy jest zadowolony – niemal idealna sytuacja win-win.

Ale jeśli postawimy się w roli dewelopera to sytuacja już nie wygląda tak różowo.

Wiele gier znajduje się w takich sklepach, jak Google Play czy też App Store. Zatrzymanie wieloryba akurat przy naszym tytule jest jednocześnie zadaniem kluczowym, a zarazem niezwykle trudnym. W końcu tego typu gracz ma kompletnie inne oczekiwania i wymagania niż osoba, która nie korzysta z mikrotransakcji. W takiej sytuacji łatwo skupić się na potrzebach jednych, zapominając jednocześnie o drugich, a jednak ilość pobrań danej aplikacji znacząco wpływa na pozycję w Google Play i tym samym popularność. I tak koło się zamyka.

Poza tym, jeśli daną grę pobierze np. 100 tys. użytkowników, co jest już naprawdę niezłym wynikiem, to jaką mamy pewności, że wśród nich znajdą się też wieloryby? Statystycznie – 0,15 proc. W praktyce może to być okrągłe zero.

Jeszcze gorzej to wygląda, jeśli spojrzymy na odsetek graczy, którzy w styczniu 2014 roku w ogóle dokonali jakiegokolwiek zakupu w aplikacji.

Tych jest zaledwie 1,5 proc. To oznacza, że aż 98,5 proc. graczy, którzy instalują na swoich urządzeniach darmowe gry z in-app-purchase, nie przynosi deweloperom nawet najmniejszych zysków z tytułu mikropłatności. Aż 98,5 proc!

Jednocześnie 49 proc. graczy dokonuje tylko jednego zakupy w aplikacji miesięcznie, a zaledwie 13 proc. decyduje się na to pięć lub więcej razy w miesiącu. Ciekawie prezentują się także dane na temat tego, jak często dokonujemy zakupów w jednym programie. Okazuje się bowiem, że 53 proc. z nas powtarza zakup w aplikacji w ciągu 14 dni. Najczęściej, co chyba wydaje się dość oczywiste, wydajemy pieniądze na mikrotranskacje w pierwszym dniu grania w dany tytuł.

Warto też wspomnieć, jak wielkich zakupów dokonujemy. Średnio każda mikrotransakcja opiewa na kwotę 5,95 dol., ale zakupy w przedziale od 1 do 5 dol. stanowią aż 60 proc. wszystkich, a te o wartości 50 dol. i więcej zaledwie 0,7 proc. Jednocześnie te najdroższe odpowiadają za 9 proc. zysków deweloperów.

swerve-raport

Te wszystkie dane dość jasno dają do zrozumienia, dlaczego coraz więcej darmowych gier ma jednocześnie i reklamy, i in-app-puchases, co pozwala im po prostu więcej zarabiać, jest niczym innym, jak bezpiecznym wariantem.

REKLAMA

Sam dokładnie dzisiaj dokonałem swojego pierwszego zakupu w aplikacji. Wcześniej tego nie robiłem, bo nie czułem takiej potrzeby. Preferuję model, w którym to sama aplikacja jest płatna, a ja potem mogę korzystać z wszystkich jej funkcji i ustawień. Nie zmienia to jednak faktu, że powyższe dane są szokujące. Deweloperzy, szczególnie ci najwięksi, nie zarabiają przecież mało. Ich sytuacja finansowa jest całkiem niezła. A teraz wyobraźmy sobie, że udaje im się namówić jednego gracza na stu, do płacenia w aplikacji. Niby nic, a wpływy byłyby niemal dwa razy wyższe.

Myślę też, że twórcy gier mobilnych powinni dokładnie wczytać się w te dane i zdać sobie sprawę z tego, że najlepiej zarabiać ilością, a nie ceną. Zakupy rzędu 600 złotych, jak np. w Angry Birds Go, to jakiś ponury żart i wyśmianie całej idei MIKRO-transakcji. W końcu lepiej, żeby 20 osób zapłaciło dolara niż jedna 15 dol. Mój dzisiejszy zakup opiewał na 6 złotych i nie wyobrażam sobie wydać więcej na coś, co pozwala mi po prostu szybciej osiągnąć postęp w grze.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA