REKLAMA

Zyski Della spadają. I bardzo dobrze.

Zyski producenta szarych pudełek spadły prawie o jedną piątą. Świetnie. Tak, nie jestem obiektywny – kibicuję każdemu potknięciu tej firmy. Dell zasłużył na podłe traktowanie – jakością produktów, jakością serwisu i bufonadą.

Zyski Della spadają. I bardzo dobrze.
REKLAMA

Teksański Dell w kwartale zakończonym na początku lutego 927 mln dol. zysku. To aż o 18 proc. mniej niż rok wcześniej. Oczywiście mówimy o zysku, nie stratach, ale jednak. Dla rynków finansowych owładniętych żądzą stałych, dwucyfrowych wzrostów, te dane wystarczyły by kurs akcji Della poleciał z poziomu 18,23 dol. wczoraj do 17,07 dol. W chwili kiedy piszę ten tekst, akcje tracą ponad 6 proc. na wartości, a analitycy (Citigroup) obniżają rekomendacje dla Della, po tym jak firma zapowiedziała że w następnym kwartale spadną nie tylko zyski (co jest jeszcze do przełknięcia), ale także przychody – o siedem procent. Słowem, biznes trzeciego największego producenta komputerów osobistych na świecie się skurczy.

REKLAMA

Osobiście nie mam nic przeciwko temu, by skurczył się do takiego poziomu, by akcjonariusze wymusili na firmie restrukturyzację i skupienie się na produktach, które są największą słabością firmy. Przez ostatnie 15 lat Dell dopracował do perfekcji swój outsourcingowy ekosystem, w którym dostawcy części, montownie i serwis działają jak w zegarku. Dzięki temu Dell stał się jednym z głównych dostawców sprzętu dla edukacji, biznesu i instytucji. Kontrakty z agendami rządowymi w USA sprawiły, że teksaska firma stała się jednym z koni pociągowych Wall Street i korporacyjnej Ameryki. W 1997 r. Michael Dell, założyciel i prezes firmy czuł się na tyle pewny swego, że palnął jedno z większych głupstw branży technologicznej. Zapytany, co zrobiłby na miejscu prezesa Apple, wówczas stojącym na krawędzi bankructwa, wspomniał o rozwiązaniu firmy i zwróceniu pieniędzy inwestorom. Trudno mu się dziwić – rynek komputerów daleki był od nasycenia, a pecety nie stały się jeszcze commodity.

Eksperymenty z kosztami i jakością

Kiedy jednak gdzieś w okolicach 2005 r. stało się jasne, że rynek się nasyca, a największe marże będą generować nisze, Dell – który nie mógł przecież zawieść inwestorów – zaczął eksperymentować z jakością, by poszukać oszczędności. Jedną z pierwszych burz rozpętał Jeremy Zawodny, bloger, który opisał swoje perypetie ze wsparciem technicznym Dell – wielogodzinne oczekiwanie na połączenie, źle mówiący po angielsku konsultanci z Indii i tym podobne. Notka pod tytułem „What The Fuck Is Wrong With Dell Support” stała się viralem na tyle silnym, że przebiła się do mainstreamowych mediów. Przygody z serwisem Della nie były ograniczone tylko do USA. Osobiście kilkukrotnie byłem łączony z konsultantami z Czech czy Słowacji, rozmowa z którymi przypominała rozwiązywanie rebusów. Co jest mało zabawne w sytuacji kiedy padł komputer – narzędzie pracy.

Eksperymenty z tanimi materiałami doprowadziły też do powstania takich kwiatków jak model XPS M1330, którego miałem nieprzyjemność używać przez kilka lat. Karty graficzne w tym modelu lubiły się przegrzewać, co powodowało, że u niektórych użytkowników płyty główne były wymieniane nawet co kilka tygodni. Oczywiście, zgodnie z polityką Della, nigdy na nowe, ale na odnawiane. Cięcie kosztów. Koncernowi w ostatniej chwili udało się porozumieć z rozwścieczonymi klientami, którzy chcieli złożyć pozew zbiorowy przed amerykańskim sądem.

Michael wiecznie spóźniony

Podobnie jak Steve Ballmer z Microsoftu, Michael Dell nie bardzo potrafi przewidywać przyszłość. Jego żywioł to sprzedaż, tu i teraz. W 2007 r. Dell przegapił powstanie rynku netbooków, bo był zbyt zajęty konkurowaniem z Apple i budowaniem wspomnianego XPS M1330. Kiedy pierwsze netbooki Dell trafiły na rynek, klienci przyjęli je wzruszeniem ramion – palmę pierwszeństwa skradł Asus i jego seria Eee. Podobnie było z Dell Adamo, który miał być odpowiedzią na Macbooka Air. Pozostał kretyńską ciekawostką, bo przy cenie ponad 2 tys. dolarów oferował wydajność netbooka. Rynek mobilny? Kolejne pudło. Mimo że Dell od lat miał w swojej ofercie palm topy z Windows Mobile, firma nie zauważyła żadnego potencjału w rynku mobilnym. Kiedy w 2009 r. Dell próbował wprowadzić swojego pierwszego smartfona do oferty amerykańskich operatorów, ci odparli, że nie ma on żadnej cechy, która przyciągnęłaby klientów. Z kolei Dell Streak, dziwaczna hybryda tabletu ze smartfonem (na Androidzie) już jest wycofana ze sprzedaży.

REKLAMA

Dziś Dell nie ma żadnego produktu, który cieszyłby się masową popularnością wśród konsumentów, którzy zapewniają najwyższe marże. Na stronie głównej Dell Polska promowane są laptopy XPS, „już od 4959 zł”. Z kolei jakość tańszych modeli typu Inspiron 14z, to żart, w sytuacji kiedy za podobne pieniądze można kupić np. ThinkPada Edge od Lenovo.

Spadek zysków i prognoza mniejszej sprzedaży w tej sytuacji? Naprawdę trudno się dziwić.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA