Zanim rzucisz kamieniem w Google
Google Street View to bardzo przydatna rzecz - powie pewnie każdy kto miał okazję choćby przez chwilę korzystać z tej usługi. Wydawać by się mogło, że kolejne usługi Google powinny być przyjmowane przez społeczeństwo z wielką radością i otwartymi ramionami. Tymczasem tak nie jest, kolejne pomysły oraz istniejące usługi budzą obawy nie tylko zwykłych ludzi, ale i instytucji rządowych. Czy słusznie?
Jedną z najgłośniejszych kontrowersyjnych kwestii w historii Google była i jest sprawa wspomnianego Google Street View. Wiele prywatnych osób, instytucji, a w końcu państw zarzucało Google naruszanie prywatności. Dochodziło nawet do absurdalnych sytuacji, kiedy mieszkańcy North Oaks w stanie Minnesota blokowali drogę prowadzącą do ich miejscowości twierdząc, że miasteczko jest własnością prywatną, a Google nie ma do niej wstępu. Sytuacja może się powtórzyć nie tylko w małych miasteczkach leżących gdzieś na głębokiej prowincji, ale także w dużych rozwiniętych miastach. Ostatnią wpadką Google, która pogłębia brak zaufania do internetowego giganta jest ?przypadkowe? zbieranie wszystkich informacji jakie wysyłają i odbierają niezabezpieczone sieci WiFi. Samochody Google poruszające się po setkach miast na całym świecie oprócz robienia zdjęć okolicy zbierają informacje dotyczące nazw sieci (SSID), oraz adresy MAC routerów bezprzewodowych. Tymczasem dzięki niemieckiej organizacji rządowej zajmującej się ochroną danych na światło dzienne wyszedł fakt zbierania innych informacji niż tylko nazwy sieci. Na wniosek tejże organizacji Google zostało zmuszone ujawnić jakie dane zostały zbierane oprócz fotografii i podstawowych danych o niezabezpieczonych sieciach.
Na oficjalnym blogu Google, firma opublikowała orzeczenie informując o pomyłce, która sięga 2006 roku. Cztery lata temu inżynier pracujący dla Google stworzył kod, który służył do zbierania informacji na temat sieci WiFi. Przez pomyłkę trafił on do oprogramowania koordynującego pracę obecnych urządzeń zainstalowanych w samochodach firmy, które patrolują ulice miast. Do niedawna firma utrzymywała, że przechwytywane przez nią informacje są ogólnodostępne, a dostęp do nich może mieć każdy kto posiada komputer z odpowiednim oprogramowaniem do skanowania sieci. W toku śledztwa przez niemiecką organizację okazało się, że zbierane dane nie są jednak takie same jak te dostępne dla ogółu. To stawia Google w niekorzystnym świetle, podkopując i tak już nadszarpnięty wizerunek firmy. Efektem dochodzenia jest tymczasowe zaprzestanie zbierania wszelkich informacji przez samochody pracujące dla Google.
Pytanie jakie zadawane jest dziś przez media brzmi - jak mogło do tego dojść? Czy faktycznie fragment kodu zagubił się i trafił do oprogramowania Street View? Czy ?nieumyślne? zbieranie wszystkich informacji udostępnionych przez niezabezpieczone sieci było świadomym czynem Google? Jakkolwiek było, mało prawdopodobne jest by fragment kodu z 2006 roku został włączony dziś do najnowszego oprogramowania sterującego zaawansowanymi urządzeniami znajdujących się w samochodach firmy. Pytanie, czy zbieranie informacji z niezabezpieczonych sieci WiFi jest wykroczeniem, czy dopuszczalną - choć moralnie wątpliwą - praktyką. Jeżeli prywatna osoba, posiadająca odpowiednie oprogramowanie jest zdolna do tego, co uczynił Google, może czuć się bezkarnie, czy cała sprawa oraz dochodzenie nie jest nagonką wymierzoną przeciwko firmie? Od dawna różnego rodzaju instytucje i firmy wysuwają swoje obawy przeciw dynamicznie rozwijającej się spółce z Mountain View, posądzając ją o monopol i inne niedozwolone praktyki. Może to kolejny przejaw tej histerii?
Czy zbieranie informacji z otwartych sieci jest niedozwoloną praktyką? Prawo nic na ten temat nie mówi. Nie istnieje żadna regulacja w tej sprawie. Sprawa de facto pozostaje otwarta, a Google wstrzymując tymczasowo Street View pokazał przykład dobrego wychowania. Mógł przecież kontynuować pracę, ryzykowałby jedynie spaleniem kilku samochodów przez fanatycznych obrońców ludzkości przed nową technologią i pobiciem swoich pracowników.