Jak to jest z tymi cenami w Polsce
Dzisiejsze wydanie tygodnika "Wprost" przynosi ciekawy artykuł na temat różnic w cenach pomiędzy polskimi a zachodnimi sklepami. Generalnie konkluzja jest taka, że prawie za wszystko płacimy drożej niż w najbogatszych krajach europejskich. Jak wszyscy wiemy, dotyczy to także cen sprzętu Apple. "Wprost" przygląda się i temu.
Po całość bardzo ciekawego i niestety dość smutnego w wymowie artykułu zapraszam do kiosku po "Wprost"; ja natomiast skupię się na przedstawionych przez "Wprost" przykładach iPhone'a i MacBooka Air.
Zanim jednak do tego dojdę, krótki wstęp: od jakiegoś czasu obserwuję dość ciekawe zjawisko, które ma na celu "obronę" polskich dystrybutorów sprzętu Apple i ich wysokich cen. Nie jest to jedynie jedna, czy druga publikacja tego, czy tamtego postu na blogu (zainteresowani zapewne wiedzą o co chodzi; ja nie będę do nich odsyłał, bo nie chcę nikomu nic wytykać) lecz dość wielopłaszczyznowe działanie noszące znamiona zorganizowanej akcji public relations. Nie mnie oceniać intencje obu stron: tych, którzy zlecają i tych, którzy realizują, ale? ja nie znajduję wytłumaczenia dla horrendalnie wysokich cen sprzętu Apple w oficjalnym, polskim obiegu. W zasadzie bez znaczenia jest to, czy tego zasługą jest Apple dyktujące wysokie ceny resellerom, czy resellerzy narzucający obraźliwe dla konsumenta marże, czy też jeszcze coś innego. Faktem jest, że klient w Polsce musi zapłacić za Maki, iPhone'y czy Magic Mouse'y dużo więcej niż klient w tej bardziej cywilizowanej części Europy.
Ile więcej, to zgrabnie pokazuje "Wprost". Średnia cena iPhone'a 3GS 16GB to 2500 złoty, podczas gdy we Francji to równowartość 2200zł, a w Wielkiej Brytanii - 2308 zł. Tylko w Niemczech jest nieco drożej niż w Polsce, bo iPhone w przedstawionej powyżej konfiguracji kosztuje średnio 2620 zł. 300 zł różnicy na iPhone to jeszcze nic w porównaniu z polskimi i europejskimi cenami MacBook Aira. W Polsce średnia cena podstawowego modelu Aira to 6360zł, podczas gdy w Wielkiej Brytanii? - 4630zł, w Niemczech - 5512zł i Francji - 5703zł. W najgorszym przypadku mamy więc różnicę 1900zł na tym samym komputerze! Sam jestem użytkownikiem MacBooka Air, którego kupiłem poza oficjalnym kanałem dystrybucji w Polsce za cenę... nie większą niż ta w Wielkiej Brytanii.
Oszczędzę może wykładni na temat niższej siły zakupowej polskiego konsumenta w porównaniu do jego europejskiego kolegi, bo to sprawa oczywista. Zastanawia mnie jednak w jaki sposób iSource, Cortland i inni prowadzą swoje biznesy zdając sobie sprawę z tego, że każdy trzeźwo myślący konsument (a mniemam, że wśród takich, którzy mają 4 - 5 tys. do wydania na komputer większość jest trzeźwo myśląca) wybierze "alternatywny" kanał zakupu. Wydaje mi się wręcz oczywiste, że co najmniej 50% rynku Macintoshy w Polsce jest poza oficjalną sprzedażą polskich resellerów Apple. Nawet bowiem jeśli bez problemu stać mnie na wydanie 320zł, to przecież nigdy tego nie zrobię wiedząc, że najnowszą myszkę Apple - Magic Mouse mogę mieć za równowartość 200zł. Bo przecież lepiej mieć 120zł we własnej kieszeni, niż w cudzej.
Gdzie więc leży fenomen 25 - 30% wyższych cen u polskich sprzedawców sprzętu Apple? Naprawdę z czysto biznesowego punktu widzenia nie widać jednoznacznej odpowiedzi, ale śmiem twierdzić, że opowieści o trudnych warunkach dyktowanych resellerom przez Apple można włożyć między przysłowiowe bajki. Nikt przecież, ktokolwiek by nim nie był - Apple, resellerzy, czy jeszcze ktoś inny - nie odda bez walki 50% rynku.
Wygląda na to, że oficjalny rynek sprzedaży sprzętu Apple w Polsce to rynek, na który nie oddziałują podstawowe zasady wolnego rynku, takie jak podaż - popyt.