Tak wygląda teraz wjazd do USA. Przeżyłem to na własnej skórze
Nowojorskie lotnisko tętni życiem: pielgrzymki do dzielnic z najlepszymi knajpami świata i rozświetlonego drapaczami chmur Manhattanu. Z ważną wizą dziennikarską i historią regularnego uczestnictwa w imprezach branżowych w Stanach Zjednoczonych liczyłem na standardową obsługę: skan paszportu, kilka pytań o cel pobytu, odciski palców i zdjęcie. Tym razem jednak granica rozmawiała ze mną jak prawniczy egzamin.

Przy przekraczaniu progu kontroli usłyszałem cytat z podstawowej procedury CBP (Customs and Border Protection): Powód wizyty?, ale pytania przybrały specyfikę dochodzenia: Gdzie konkretnie nocuje pan w Nowym Jorku?, Czy ma pan rodzinę w Stanach?, Czy planuje pan podjąć pracę?. Zaczęło się od rozmowy, jednak słowa okazały się niewystarczające. Gdy wyjaśniałem, że jestem dziennikarzem zaproszonym na Galaxy Unpacked 2025 funkcjonariusz zażądał drukowanych potwierdzeń: maili od Samsunga, potwierdzenia rezerwacji w hotelu, nawet żądał okazania biletu powrotnego. Bez nich nie było mowy o wpuszczeniu mnie na pokład metra do Brooklynu.
Zaostrzenie rutyny? Otóż nie. Od początku 2025 roku widać wyraźną zmianę kursu - rozbudowane wytyczne dla posiadaczy wiz B-1, B-2 i ESTA, a także nowe instrumenty technologiczne: system Simplified Arrival z rozpoznawaniem twarzy, głębokie przeszukania urządzeń elektronicznych w tzw. Advanced Searches oraz rygorystyczne sprawdzanie e-maili i dokumentów.
Czytaj też:
Kraj zbudowany i przejęty przez imigrantów walczy z imigracją
Systemy rozpoznawania twarzy i skanowania odcisków palców działają już we wszystkich międzynarodowych portach lotniczych; dane te wiążą się z historią podróży danej osoby, co pozwala na natychmiastowe wykrycie nieścisłości w dokumentach. Nie ma też żadnych hamulców przed skanowaniem urządzeń, choć ja akurat tej wątpliwej przyjemności uniknąłem. CBP twierdzi, że zaawansowane ekstrakcje z telefonów i laptopów wymagają uzasadnionych podejrzeń, jednak praktyka pokazuje, że granica jest arbitrem dostępu do prywatnych plików, maili czy aplikacji społecznościowych.
Po inauguracji administracji Donalda Trumpa w styczniu bieżącego roku zakrojono na szeroką skalę rewizje we wszystkich kategoriach wizowych, wprowadzając kryteria odrzucania i zaostrzone procedury RFEs (Request for Further Evidence) oraz wydłużone kontrole bezpieczeństwa.
Przedłożenie zaproszenia na konferencję, korespondencji z podmiotem zapraszającym do kraju czy potwierdzenia hotelowego stało się standardem w wypadku wiz B-1/B-2, nawet jeśli chodzi o kilkudniowe wizyty na targach elektroniki.
Na lotnisku im. Johna F. Kennedy’ego kolejka do Visitors/Non-Residents posuwała się wolno
Po podejściu do kabiny z Immigration Officer z uśmiechem położyłem paszport w czytniku, złożyłem odciski i uczciwie odpowiedziałem na pytania o długość pobytu. Funkcjonariusz długo mnie egzaminował. Poprosił o:
- adres i numer rezerwacji hotelowej (ekran telefonu wystarczył);
- wydrukowaną korespondencję mailową od organizatora Galaxy Unpacked (również zadowolił się zaprezentowaniem tych informacji na moim telefonie z pliku PDF);
- dowód posiadania biletu w obie strony.
Brak choćby jednego z dokumentów skutkowałby wezwaniem do tzw. secondary inspection, gdzie czas oczekiwania sięga nawet kilku godzin, a rozmowy przybierają bardziej dogłębny charakter – od celu finansowania wyjazdu po szczegółowy harmonogram wyjazdu.
Nie chodziło oczywiście konkretnie o mnie - to zmiana systemowa, a nie incydentalna. Cały proces przeprowadzono profesjonalnie: funkcjonariusz był uprzejmy unikał ironii, ale szczerze dał do zrozumienia, że bez precyzyjnych dokumentów żadne opowieści o stałym bywalcu nie wystarczą.
Co to oznacza dla podróżnych?
Dla regularnych uczestników wydarzeń typu Galaxy Unpacked czy CES w Las Vegas oznacza to jedną rzecz: bądźcie przygotowani na papierologię wartą dowolnego sprzętu z waszych relacji. Oto kilka subtelnych rad:
- Przygotujcie komplet dokumentów: liczba maili do organizatora, potwierdzenia zakwaterowania, bilety lotnicze i - jeśli możliwe - wydrukowane agendy wydarzenia.
- Zadbajcie o czytelność rezerwacji: zdjęcie ekranu to może za mało - wydrukowane potwierdzenie będzie bardziej przekonujące.
- Bądźcie świadomi zmian polityki: szybko zmieniające się kryteria przeszukań i dokumentacyjne to nie teoria - to próba utrzymania granic w ryzach bezpieczeństwa.
Mi się udało, moim współtowarzyszom podróży - dziennikarzom i influencerom zaproszonym na Galaxy Unpacked - również. Nikt nie miał kłopotów przy kontroli ani nawet nieprzyjemności, wszystkich przepuszczono. Mieliśmy jednak stosowne dokumenty, wprawę i wszyscy płynnie mówiliśmy w języku angielskim, a zmiana nastawienia do podróżnych była wyraźnie odczuwalna.
Wrócił strach znany sprzed wielu lat, kiedy przyjezdnych z Polski (i innych obcych krajów) często i chętnie cofano na lotniskach z powodów formalnych. W teorii za sprawą ESTA mamy ruch w praktyce bezwizowy. W praktyce jednak wygląda na to, że przekroczenie granicy Stanów Zjednoczonych to dla Polaka czy Europejczyka, jak niegdyś, sprawa nie do końca oczywista. Turystom i osobom służbowo podróżującym do Stanów Zjednoczonych radzę nie bagatelizować kontroli granicznej, bo ta znów staje się drobiazgowa, wnikliwa i nieprzyjazna. Komplet dokumentów i wyuczone odpowiedzi w języku angielskim na typowo zadawane pytania to konieczność.