Czekanie na rewolucję na miarę iPhone’a nie ma już sensu. Patrzymy w złą stronę
Przemek wczoraj słusznie zauważył, że świat elektrogadżetów staje się nudny. I że czekanie na następnego iPhone’a staje się co najmniej frustrujące dla pasjonata techniki. Zgoda, choć nie do końca. W elektronice konsumenckiej dzieje się bowiem nadal bardzo wiele. Choć faktycznie nie widać tego gołym okiem.
Kiedy ostatnio zachwycił was jakiś produkt elektroniczny? Ale tak serio serio zachwycił. Nie, że jest ładniutki czy bardzo szybki. Pytam o takie coś, że jak w końcu z tego skorzystaliście, to doszliście do wniosku, że świat właśnie się troszeczkę zmienił. W moim przypadku były to dwa produkty.
Pierwszym była opaska fitnessowa, choć bardziej chodziło o funkcje smart zegarka. Odkąd schowałem mojego cudownego mechanicznego Aviatora do szuflady, zupełnie inaczej wygląda moja codzienność. Nieporównywalnie rzadziej sięgam po telefon, bo wystarczy rzut oka na nadgarstek (i wyświetlane na zegarku powiadomienie), bym wiedział, że nie muszę.
Drugim były gogle HoloLens. Te świata (jeszcze) nie zmieniły, bo okazało się, że przekształcenie wielgachnych gogli roboczych w smukły, lekki i nadający się dla konsumenta produkt to wyzwanie na razie ponad siły inżynierów. HoloLens lub ich konkurent sprawią, że i zegarek przestanie być potrzebny. Wszystko, czego potrzebujemy, wyświetli się bezpośrednio przed nami.
Jedno pół dekady temu, drugie się nie udało. No faktycznie, rewolucja za rewolucją.
Nie to by rynek elektroniki konsumenckiej miał się w jakikolwiek sposób źle. Miliardy gadżetów co roku znajdują nowych nabywców, kusząc coraz bardziej stylowymi formami, coraz większą mocą obliczeniową lub coraz większą niezależnością od przewodowego zasilania. Ale czy pamiętacie ostatni taki produkt, jak tak chętnie brany za przykład wywrotowy iPhone? Coś poza inteligentnym zegarkiem?
Faktycznie można odnieść wrażenie, że świat elektroniki użytkowej stał się jakby nudniejszy. Gdzie te przeżycia, jak przy premierach nowych Lumii, których aparaty miały sprawić, że odłożymy lustrzanki? Gdzie te emocjonujące procesy sądowe, w których rozważano, czy odblokowanie telefonu poziomym ruchem palca to zasługujący na patent wynalazek? Pamiętacie jak wiele zamieszania wywołał 9,7-calowy iPhone iPad? Gdzie to wszystko?
Może to dlatego, że elektronika użytkowa stała się produktem masowym – a nie dla entuzjastów i zawodowców.
Z nowoczesnym telefonem komórkowym dziś sprawniej i żwawiej radzi sobie 7-letnia dziewczynka od 45-letniego nerda. Już nie prosimy siostrzeńca by nam złożył peceta (a część młodszych Czytelników zapewne wręcz nie jest pewna co to wyrażenie oznacza). To już nie jest dziki zachód i przekraczanie kolejnych granic. Kolejne hity na konsumenckim rynku nie powstają już w garażach entuzjastów z wyobraźnią, a w laboratoriach badawczych wielkich korporacji. A te, zanim w ogóle zgodzą się na prototypowanie jakiegoś produktu, przeprowadzą na ten temat najpierw focusowe badanie rynku.
Tu nie ma miejsca na dziwaczność, odwagę i ślepe uliczki. Tu trzeba podążać za badaniami rynkowymi, wskaźnikami popytu na rynku i podaży u partnerów i dostawców. Krok w bok i utrata skupienia nawet na chwilę oznacza oddanie pola potężnej konkurencji. I nieprędką okazję na jego odzyskanie… jeśli w ogóle przetrwanie będzie opcją po wpadce.
Czy to oznacza, że słynna Dolina Krzemowa się nudzi? Czyżby nerdy ponownie wróciły do dawania upustu fantazji sesjami w Dungeons&Dragons, zamiast w wyobraźni projektować kolejny zmieniający świat wynalazek? Czy już zawsze będzie tak nudno, jak obawia się Przemek? Mam dobre wieści. Nerdy żyją i mają się świetnie. Ich kuźnia tylko nieco zmieniła swój charakter. By ją dostrzec, musimy tylko przez chwilę pobawić się w detektywów. I zwrócić uwagę na ostatni konsumencki elektroniczny megahit, o którym mogliśmy na chwilę zapomnieć – bo tak się składa, że do Polski jeszcze nie dotarł.
Hej Alexa, opowiedz mi jakąś ciekawą historię.
Odkąd pamiętam, entuzjaści nowych technologii marzyli o tym, by z maszyną dało się swobodnie porozmawiać. By ta potrafiła coś więcej niż tylko wykonać z góry zdefiniowaną i prostą czynność na wypowiedziane w odpowiedniej formie i intonacji polecenie głosowe. Jednak, gdy w końcu się tego doczekaliśmy – i to w tak przystępnej formie, jaką jest Siri na iPhonie – okazało się, że zazwyczaj wolimy jednak interfejs dotykowy. Tak się do niego przyzwyczailiśmy, że pomysł na gadanie do telefonu okazał się jakiś taki dziwny.
Przez długi czas inteligentni asystenci głosowi wydawali się ślepą uliczką rozwoju. Technologią, która fajnie brzmi jako pomysł, ale która w rzeczywistości nie spełnia swojej roli. Drogę do serc konsumentów dla tej nowej technologii przetarła firma, której nikt o takie zamiary nie podejrzewał. Kluczem do sukcesu okazał się produkt, który był niedrogi, funkcjonalny i wysokiej jakości. I który przede wszystkim nie oferował żadnej innej formy obsługi niż za pomocą interfejsu głosowego. Mowa o głośniku Amazon Echo.
Tani, a zarazem przyzwoicie grający, głośnik od bardzo znanego sprzedawcy zapewnił Echo stosowną sprzedaż. Jedyna forma interakcji poprzez polecenia głosowe z kolei w końcu przełamała nasz wstyd względem rozmawiania z materią nieożywioną. Dziś niemal każdy stara się replikować sukces Amazona. Na rynku aż roi się od rozumiejącej mowę elektroniki.
Rozmawiać możemy z telewizorem, samochodem, komputerem osobistym. Jeszcze nie w Polsce – nasz język jest trudny do nauki przez maszynę z uwagi na złożoność, logikę i fonetykę, a z uwagi na naszą niską majętność globalne korporacje nie palą się do wpajania go swoim produktom. Na tych bogatych rynkach nie zaimponujemy jednak nikomu wypowiedzeniem na głos Hej Alexa, przyciemnij światło w salonie i włącz jazz na Spotify w salonie A i jeszcze jedno: zamów karmę dla psa i rezultatami tegoż. To równie naturalne i powszechne co używanie telefonu do czytania, zamiast do dzwonienia.
Za sukces głośnika Echo i wszystkiego, co po nim nastało, nie odpowiada żaden element sprzętowy.
Nie ma w nim innowacyjnego pojemnościowego wyświetlacza, który umożliwił rewolucję multi touch, którą niósł ze sobą iPhone. Nie ma w nim ciekawej techniki radiowej NFC, dzięki której w sklepie za zakupy zapłacimy zegarkiem. Echo to przyzwoity głośnik, prosty procesor i całkiem niezłe, ale w żadnym razie innowacyjne mikrofony. Cała innowacyjność Echo kryje się w asystentce Aleksie. A więc kawałku zmyślnego oprogramowania, którego lwia część jest przetwarzana w chmurze obliczeniowej.
Imponujące osiągnięcia Amazona w dziedzinie rozwoju przetwarzania w chmurze, analizy danych i algorytmów wykorzystujących sztuczną inteligencję umożliwiły powstanie Alexy i sprawienie, że jest tak inteligentna. Gdy już to dostrzeżemy, to proponuję pewien eksperyment myślowy.
Przestańmy myśleć o technologii jak o fizycznym produkcie. Nie jest to łatwe, wszak właściwe znaczenie słowa technologia opisuje proces wytwarzania. Jak już przestaniemy szukać na rynku kolejnego Apple Watcha czy PlayStation i spojrzymy na to, czym dziś zajmuje się Dolina Krzemowa i jej odpowiedniki w innych krajach, to – wydaje mi się – szybko zmienimy zdanie.
Bo tu przełomy w technologiach dokonują się co chwila.
Telefony układają nam plany treningowe i dietetyczne indywidualnie dopasowane do naszych potrzeb. Możemy rozmawiać z obcokrajowcem głosowo i na żywo, a Skype w locie będzie tłumaczył, co właśnie mówi druga osoba. PowerPoint analizuje naszą prezentację, zwracając uwagę, czy nie przynudzamy. Meble z Ikei możemy sobie wirtualnie powstawiać do naszego mieszkania i sprawdzić, czy nam się podobają i czy się w nim zmieszczą. Nasz system elektronicznej bankowości zwróci nam uwagę, że jeżeli utrzymamy wydatki na tym samym poziomie, nie starczy do końca miesiąca, by oszczędzić na nowego Xboxa, choć na kupno fotoksiążki z najbardziej urokliwymi zdjęciami naszego psiaka już tak. Zdjęcia Google same przejrzały kilka tysięcy fotek z naszego aparatu, wybrały faktycznie najlepsze i ładnie je skomponowały w książkowy album.
Niechętnie patrzymy na powyższe jak na przełomowe wynalazki, bo zawsze, bo w tekstach, w których o nich czytamy, jest pełno zwrotów typu chmura, pięćgie, sztuczna inteligencja i podobne. Te kojarzą nam się z nudnymi rozwiązaniami dla klientów korporacyjnych, bazami danych, big data czy analityką biznesową. Ten zwyczaj też warto zmienić, bo podążające za maksymalną optymalizacją korporacje inwestują ogromne pieniądze w innowacje – i bardzo często, zanim nowe wynalazki trafią pod strzechy, najpierw są wykorzystywane przez wielkie firmy, które mają interes w inwestowaniu w ich rozwój.
Nieco przyspieszoną tego lekcję duża część z nas odbyła całkiem niedawno, kiedy to pandemia koronawirusa zmusiła pracodawców do odesłania pracowników do domów. Microsoft Teams, Zoom, VMware, IBM Cloud, Cisco WebEx – te nazwy jeszcze niedawno niewiele mówiły istotnej części konsumentów. Dziś ci już wiedzą, że za sprawą technologii mogą łączyć się ze swoim służbowym komputerem i wszystkimi aplikacjami nawet przy pomocy taniego tabletu z Androidem – za sprawą technik zdalnego pulpitu i wirtualizacji. I że nowoczesne technologie sprawiają, że dla wielu stanowisk konieczność zapewnienia fizycznego miejsca pracy staje się absolutnie zbędna.
Jeżeli to nie jest przełom związany z technologią, to nie wiem, co mogłoby jeszcze pasować do tej kategorii.
Warto też zwrócić uwagę na zawrotne tempo tych innowacji.
By dać temu stwierdzeniu stosowną perspektywę, zwrócę uwagę, że jeszcze trzy lata temu wypowiedzenie na głos OK Google, włącz Żywot Briana na Netliksie w sypialni nie włączyłoby drugiego telewizora z naszym filmem, a otwarło wyszukiwarkę Google z powyższą frazą wpisaną co do słowa w formularz. I wiecie, co te wszystkie wynalazki mają ze sobą wspólnego? Są niemal całkowicie niezależne od sprzętu, z którego korzystamy.
Coraz szybciej i szybciej elektronika ewoluuje do bycia niewidoczną. Nawet telefon komórkowy dąży do bycia kawałkiem szkiełka, ekranem dotykowym, interfejsem do Internetu. Przemek ma rację, zwracając uwagę, że w świecie gadżetów dla nerdów – i po prawdzie ogólnie w masowej elektronice konsumenckiej – robi się nudno. Ja tylko pragnę dopowiedzieć, że czas patrzeć w inną stronę.
W przeciągu ostatnich kilkunastu miesięcy za sprawą Stadii i GeForce Now zmieniliśmy niemal każdy telefon w wydajną konsolę do gier. Nasze zegarki nauczyły się dzwonić po pomoc, jeżeli niespodziewanie stracimy przytomność. Większość trasy nowoczesny samochód jest w stanie przejechać samodzielnie, a by rozwiązać równanie z pracy domowej z matmy, wystarczy zrobić mu zdjęcie – resztą, z ilustracjami krok po kroku, jak to wyliczyć, zajmie się apka na telefonie.
Czekając na nowe rewolucyjne urządzenie, możemy więc faktycznie się nudzić i rzeczywiście być rozczarowanymi. Prędko nas nic nowego nie czeka, no może potencjalnie poza Apple Glass. To jednak nie oznacza, że w nowych technologiach nic się nie dzieje lub dzieje się mało ciekawego. Musimy pogodzić się z myślą, że innowacja stała się mniej… hm… romantyczna?
5G, chmura obliczeniowa i uczenie maszynowe nie brzmią równie inspirująco, co słynny garaż, w którym zaczynali Jobs i Wozniak. Nowoczesna innowacja to nienamacalna, niematerialna abstrakcja, z którą obcujemy palcem na ekranie dotykowym. Grunt to pogodzić się z tym, że nieistotne, w jakim urządzeniu znajduje się ten ekran dotykowy. To przestaje mieć znaczenie. Wiecie, jaki będzie nowy iPhone? Tylko nikomu nie mówcie, to tajemnica: będzie miał lepszy aparat, mocniejszy akumulator i wydajniejszy procesor. Pewnie też będzie ciut smuklejszy. A wiecie jaka nowa aplikacja na tym iPhonie po raz kolejny zmieni naszą codzienność? Ja nie mam pojęcia. I już nie mogę się doczekać, by się o tym przekonać.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj Spider's Web w Google News.