Foto-środa: jeszcze nigdy nie dostaliśmy tak wiele za tak wiele. Czy warto kupić Sony RX100 VI?
Sony RX100 VI zaskakuje nowym obiektywem, który jakimś cudem zmieścił się w malutkiej, kieszonkowej obudowie. Niestety liczba banknotów potrzebnych na zakup aparatu z pewnością nie zmieści się w portfelu.
Foto-środa to cykl, w którym pokazujemy ciekawostki fotograficzne, podpowiadamy, jak dobrać sprzęt i robić lepsze zdjęcia, a także zdradzamy techniki obróbki oraz obsługi programów do edycji.
Pierwszy Sony RX100 pojawił się na rynku w 2012 r. i od razu przykuł uwagę fotografów. Aparat oferował znacznie więcej, niż sugerowałaby kieszonkowe rozmiar. Bardzo kompaktowa obudowa mieściła sporą, jednocalową matrycę, uniwersalny obiektyw i naprawdę dobrą jakość zdjęć.
RX100 okazał się hitem, a Sony z wyjątkową częstotliwością pokazywało kolejne generacje tego aparatu.
Każda była zauważalnie lepsza od poprzedniej, ale jednocześnie rosła też cena:
- Sony RX100, 2012 rok: 650 dol.,
- Sony RX100 II, 2013 rok: 750 dol.,
- Sony RX100 III, 2014 rok: 799 dol.,
- Sony RX100 IV, 2015 rok: 899 dol.,
- Sony RX100 V, 2016 rok: 999 dol.,
- Sony RX100 VI, 2018 rok: 1200 dol.
W całej historii serii wyróżniłbym dwa duże przełomy. Pierwszym był model Sony RX100 III, w którym pojawił się nowy obiektyw Carl Zeiss Vario-Sonnar T* 24–70 mm o świetle f/1.8 – f/2.8, a także wysuwany cyfrowy wizjer do kadrowania. Te cechy sprawiają, że do dziś jest to aparat wart zakupu, tym bardziej, że niedawno można było go kupić za 2000 zł. Trudno o bardziej kompletny aparat w tej cenie, zwłaszcza jeśli liczymy się z rozmiarem.
Kolejnym dużym przełomem jest najnowszy model RX100 VI, czyli bohater dzisiejszego tekstu. Sony ponownie zmieniło konstrukcję obiektywu, tym razem znacznie wydłużając zakres ogniskowych, kosztem światła. Nowy obiektyw Zeiss Vario-Sonnar T* ma zakres ogniskowych 24–200 mm i światło f/2.8–4.5.
Przyznam, że po przeczytaniu specyfikacji nie byłem fanem takiego podejścia do rozwoju aparatu i mam wrażenie, że tę decyzję wymusili nie inżynierowie, a zarząd i księgowi. Z jednej strony pojawił się na rynku Panasonic TZ200 z 15-krotnym zoomem, na którego Sony musiało mieć odpowiedź. Z drugiej strony coraz powszechniejsze są smartfony z dwoma lub trzema obiektywami o różnych ogniskowych, więc zakres 24–70 mm w małym aparacie jest coraz mniej kuszący dla przeciętnego użytkownika.
Do tego cena nowego aparatu wynosi 1200 dol, a w Polsce kupimy go obecnie za ok. 5300 zł. Miniaturyzacja musi kosztować, ale koniec końców płacimy przecież za jednocalową matrycę. Taki wydatek trudno jest uzasadnić.
Zobaczmy jednak, jak aparat sprawdza się w praktyce.
Specyfikacja Sony RX100 VI robi wrażenie.
Prześledźmy kluczowe punkty specyfikacji:
- matryca CMOS EXMOR-R BSI o przekątnej 1 cala i rozdzielczości 20.1 megapikseli,
- stabilizowany obiektyw 24–200 mm (w ekwiwalencie pełnej klatki) o jasności f/2.8–4.5,
- wizjer XGA OLED o rozdzielczości 2,36 mln pikseli,
- odchylany, dotykowy ekran LCD o przekątnej 3 cali,
- 24 kl./s w trybie zdjęć seryjnych, z ciągłym AF,
- wideo 4K XAVC S w 30 i 24 kl./s, wideo slow-motion 1080p w 120 kl./s, płaskie profile obrazu S-Log oraz zapis HLG,
- Wi-Fi z NFC oraz Bluetooth.
Obsługa nareszcie jest wygodniejsza dla osób o dużych dłoniach. Zamiast wciskać małe przyciski, można dotknąć ekranu.
Choć z generacji na generację Sony RX100 jest coraz grubszy, to nawet najnowsza odsłona jest niebywale kompaktowa. Jakość budowy stoi na bardzo wysokim poziomie, a malutkie przyciski na metalowej obudowie są dobrze spasowane.
Sony nareszcie zdecydowało się na dodanie dotykowego ekranu, choć jego funkcjonalność jest dość ograniczona. Najważniejszą zaletą dotykowej obsługi jest możliwość wyznaczenia palcem punktu AF, co w praktyce sprawdza się świetnie. Ponadto mamy możliwość szerokiej konfiguracji przycisków i dostosowania menu podręcznego Fn oraz skrótów na własnej zakładce w menu. Jeśli dodamy do tego pierścień wokół obiektywu i drugi pod kciukiem, dostajemy znacznie lepszą guzikologię, niż można wnioskować po miniaturowej obudowie.
Poza nowym, odchylanym i dotykowym ekranem, mamy też wysuwany wizjer OLED, którego konstrukcję wyraźnie odświeżono. Wizjer jest gotowy do użycia po wciśnięciu jednego przycisku, bez potrzeby wysuwania części z okularem, co było niezbędne w poprzednikach. Sama jakość wizjera jest bardzo dobra, choć jego rozmiar nikogo nie zachwyci (wielkości 0,39 cala, powiększenie 0,59x, rozdzielczość 2,4 mln punktów). W praktyce znacznie częściej korzystałem z ekranu.
W ogólnym użyciu aparat jest bardzo responsywny, a jedynym polem, które można byłoby poprawić, jest szybkość wysuwania się obiektywu. Duże brawa należą się za autofocus, który jest szalenie szybki i oferuje bogate możliwości nastaw. Świetnie działa tu m.in. wykrywanie twarzy i oka.
Nowy obiektyw robi potężne wrażenie zakresem ogniskowych wynoszącym od 24 do 200 mm.
Tylko sprawdźcie, jak sprawdza się w praktyce.
Niestety światło nie rozpieszcza, tym bardziej, że spada bardzo szybko wraz ze zwiększaniem ogniskowych. Przy 35 mm mamy maksymalną jasność f/3,5, a od 50 mm maksymalna wartość to f/4.0. Na tle poprzednika te liczby wypadają bardzo słabo. Od 135 mm światło spada do f/4.5 i taka wartość utrzymuje się do 200 mm.
Za dnia i wczesnym wieczorem Sony RX100 VI sprawdza się doskonale.
Matryca daje bardzo szczegółowy obraz, a zakres obiektywu robi piorunując wrażenie i daje ogromną swobodę w doborze kadrów. Osiągi są znacznie lepsze, niż można sądzić po rozmiarze tego maleństwa.
RX100 VI zdaje się być zoptymalizowany pod produkowanie jak najbardziej szczegółowych zdjęć. Trudno mieć też jakieś zastrzeżenia do doboru ekspozycji i kolorów w trybie JPG. Czasami aż trudno wyjść ze zdziwienia, że jednocalowa matryca jest w stanie wygenerować tak ładny obrazek.
Zakres dynamiczny w tej klasie jest wręcz świetny, ale trzeba pamiętać, że nie ma porównania do bezlusterkowców z większymi matrycami. To właśnie przepalenia pokazują najmocniej, że mamy do czynienia ze sprzętem z niższej półki.
Zdjęcia RAW niestety zdradzają, że konstruktorzy obiektywu mieli bardzo trudne zadanie. Na szerokim kącie widać duże zniekształcenie i winietę, ale te efekty są skutecznie eliminowane w zdjęciach JPG.
Niestety gorsze światło obiektywu ma bardzo wyraźny wpływ na zdjęcia nocne.
Nocą można zapomnieć o dłuższych ogniskowych, bo jakość zdjęć spada poniżej akceptowalnego poziomu. Maksymalna użyteczna czułość ISO to ok. 1600. Przy ciemnym obiektywie sprawia to bardzo duże trudności podczas fotografowania nocą. Niestety pod tym względem RX100 VI ustępuje poprzednikom.
I nie chodzi nawet o poziom szumów, bo te są naprawdę skutecznie eliminowane. Na wyższych czułościach zakres dynamiczny mocno spada, a do tego zdjęcie staje się zbyt miękkie. Brakuje w nim detali.
Sony RX100 VI ma zaskakujące możliwości wideo.
Aparat potrafi nagrywać obraz 4K w 30 lub 24 kl./s bez żadnego cropa. Aparat sczytuje obraz z pełnej matrycy i skaluje go do rozdzielczości 4K, dzięki czemu szczegółowość nagrań stoi na bardo wysokim poziomie. W nagraniach bardzo pomaga odchylany ekran, który można odgiąć o 180 stopni, dzięki czemu RX100 VI nadawałby się świetnie do vlogowania… gdyby nie brak możliwości podłączenia mikrofonu. Mała obudowa nie może kryć licznych portów, ale brak wejścia na mikrofon jest dużym rozczarowaniem, zwłaszcza w aparacie o tak wysokiej cenie.
Zapis w 4K jest limitowany do pięciu minut, ale można zapisywać jedno nagranie po drugim. Co więcej, Sony uporało się z problemem przegrzewania widocznym w poprzednich modelach serii. Zaznaczam jednak, że testowałem aparat późną jesienią, więc temperatury na zewnątrz były bardziej łaskawe dla sprzętu.
Do dyspozycji mamy mnóstwo zaawansowanych funkcji filmowych, na czele z zapisem S-Log i HLG. Można też włączyć zebrę lub focus peaking, a co więcej, mamy możliwość nagrywania w slow-motion. Aparat zapisuje obraz Full HD w 120 kl./s. Jest też tryb zapisu w 1000 kl./s, ale obejmuje bardzo krótkie wideo w niskiej rozdzielczości, które jest zapisywane jako obraz Full HD w 24, 25 lub 30 kl./s. Tryb wideo ma własne nastawy autofocusa, dzięki czemu możemy w szerokim zakresie regulować m.in. szybkość zmiany ostrości na kolejnych planach.
Funkcji aparatu przybywa, a akumulatory pozostają bez zmian.
Niewielkie ogniwo w RX100 VI wystarcza zaledwie na ok. 250 zdjęć. Jeżeli często korzystamy z wizjera i do tego nagrywamy krótkie filmy, energii może nie wystarczyć na dobicie do 200 zdjęć. W tej cenie można oczekiwać znacznie lepszych rezultatów. Chętnie zobaczyłbym Sony RX100 w wydaniu z gripem dla lepszego uchwytu, który skrywałby pojemniejszy akumulator.
Podsumowując, jeszcze nigdy w serii RX100 nie dostaliśmy tak wiele za tak wiele.
Nie jestem w stanie uzasadnić sugerowanej ceny na poziomie 5500 zł, tym bardziej, że poprzednik kosztuje obecnie prawie 2 tys. zł mniej! Sony RX100 VI zaczyna jednak tanieć, a obecnie pojawiają się już pierwsze oferty w cenie 5 tys. zł. To nadal za dużo, dlatego liczę, że szybko pojawią się kolejne obniżki.
Mam wrażenie, że Sony stworzyło aparat dla ścisłej, bardzo wąskiej grupy użytkowników, np. dla profesjonalnych fotografów podróżniczych, którzy potrzebują jak największej wszechstronności przy maksymalnej miniaturyzacji sprzętu. Jeśli jednak nie masz w planach wyprawy w Himalaje z ciężkim plecakiem, trudno polecić zakup Sony RX100 VI.
Zamiast tego polecam przyjrzeć się wersjom III, IV i V, które nadal są warte zakupu, a jednocześnie są znacznie tańsze.
Na koniec muszę się podzielić żalem do całego rynku elektroniki, nie tylko do części fotograficznej.
Dlaczego nowe wersje urządzeń są droższe od poprzedników? Mija rok, w nowej generacji sprzętu dostajemy więcej funkcji, ale musimy do nich dopłacać. Można odnieść wrażenie, że technologia stoi w miejscu, a z pewnością nie staje się tańsza. A przecież wraz z rozwojem ceny powinny spadać, albo przynajmniej zachowywać ten sam poziom przy założeniu, że otrzymujemy większe możliwości.
Tym samym zaczynamy dochodzić do absurdów cenowych, zarówno na rynku aparatów, jak i smartfonów. Gdzie jest granica tego szaleństwa?
Paczkę zdjęć JPG i RAW w pełnej rozdzielczości możesz pobrać pod tym adresem. Archiwum ZIP, 670 MB.