Stany Zjednoczone pięknie postawiły się Azjatom. Mistrz Dragon Ball FighterZ wygrał niczym Goku - najpierw dostał lanie
Dostawał nieprawdopodobnego łupnia. Gdy wydawało się, że jego los na mistrzostwach EVO 2018 jest już przesądzony, Amerykanin wykorzystał zasadę, której nikt nie używał przez kilka długich lat. Powołując się za prawo pierwszego gracza, obywatel Stanów Zjednoczonych wyprowadził Japończyka z równowagi. To, co działo się potem, to materiał na odcinek Dragon Ball Super.
EVO to najpopularniejsze zachodnie mistrzostwa skupione wyłącznie na bijatykach. Tegorocznymi hitami zmagań był m. in. Tekken 7 oraz Street Fighter V. Jednak to Dragon Ball FighterZ przyciągnął największą widownię i to ta gra była w centrum zainteresowania większości odwiedzających. Widzowie dostali piękne i efektowne widowisko, którego nie powstydziłby się scenarzysta Dragon Ball Super. Chyba nikt nie przypuszczał, że dojdzie do tak niesamowitych zwrotów akcji.
Tym razem Azjaci dostali godnych siebie rywali. Reprezentacja Stanów Zjednoczonych stawiała wspaniały opór w Dragon Ball FighterZ.
Zwiastunem tego że Jankesi nie sprzedadzą tanio skóry była rewelacyjna postawa zawodnika KnowKami. Amerykanin dostawał od Japończyka Kubo ogromne baty. Został zapchnięty do narożnika, w którym stracił dwie na trzy postaci. Pozostał mu jedynie Goku Black. Komentatorzy z rozbawieniem krzyczeli „-Kubo, przestań, on i tak już jest martwy!”. Gdy życie Blacka spadło do połowy, sprawa wydawała się w zasadzie przesądzona.
Wtedy KnowKami przełamał ofensywę rywala. Po ponad dwóch minutach przyjmowania i blokowania ciosów Amerykanin przeszedł do ofensywy, posiadając zaledwie jednego zawodnika z połową punktów życia. Kubo miał ich trzech, każdego w świetnej formie. Graczowi ze Stanów ruszyło jednak finalne koło zębate. Ostatni puzzel wpadł na swoje miejsce. Zdawało się, jak gdyby KnowKami przestał popełniać jakiekolwiek błędy. Coś przestawiło się mu w głowie. To trzeba zobaczyć:
Gdy Goku Black pokonał Goku SSJ, zdawało się, że to tak zwana „honorówka“. Następnie KnowKami rozłożył na łopatki C16, nie tracąc przy tym odrobiny życia. Japończyk Kubo zaczął się nerwowo wiercić w fotelu. Okazało się, że jego Gohan również nie jest przeciwnikiem dla Amerykanina. Niesamowity powrót. Wyjątkowa wola i determinacja. Gracz ze Stanów pokonał trzy postaci rywala w pełnym zdrowiu. Sam posiadał jednego wojownika, którego dało się położyć solidną, długą sekwencją.
To jednak nie KnowKami, a SonicFox stanął do finałowego pojedynku o złoto EVO 2018.
KnowKami zdobył solidne, w pełni zasłużone czwarte miejsce. Finałowy pojedynek miał z kolei miejsce pomiędzy Amerykaninem o pseudonimie SonicFox, a Japończykiem o nicku GO1. Dominique SonicFox McLean to doskonale znany szerszej publiczności miłośnik bijatyk, który bierze udział w pojedynkach turniejowych kilku tytułów jednocześnie. Podczas EVO 2018 Fox próbował swoich sił w Injustice 2, gdzie bronił tytułu mistrza. Gdy zajął raptem trzecie miejsce, wielu sądziło, że forma gracza uległa potężnemu obniżeniu.
Goichi GO1 Kishida miał z Amerykaninem personalne rachunki do wyrównania. To właśnie SonicFox zesłał Japończyka do grupy przegranych, skąd GO1 musiał wywalczyć sobie miejsce powrotne do ścisłego finału. Do tego McLaen odesłał z EVO 2018 przynajmniej dwóch bliskich kolegów Kishidy. Goichi miał wiele powodów do odegrania się na Amerykaninie. Widać to było gdy obaj gracze siedzieli obok siebie. Zazwyczaj uśmiechnięty i pogodny, GO1 miał minę, jak gdyby walczył o więcej niż tylko puchar EVO.
Zemsta to potężne paliwo. Doskonale pokazał to GO1, rozrywając SonicFoksa na kawałeczki.
W finalnym pojedynku EVO 2018 Kishida masakrował swojego przeciwnika. Jedna porażka. Druga. Trzecia. SonicFox przegrał trzy rundy z rzędu. Do tego w bardzo kiepskim stylu. Widać było przepaść między oboma zawodnikami. Chęć odegrania się uskrzydlała Goichiego, podczas gdy McLaen stracił swoje opanowanie. Jako, że Japończyk wrócił do finału z grupy przegranych, jego trzy zwycięstwa pozwoliły wyzerować wynik finałowego spotkania.
Doszło do resetu, po którym rozpoczął się autentyczny finał. SonicFox wiedział, że musi zmienić przebieg wydarzeń. W dodatku szybko. Jego przeciwnik wpadł w rytm, zdobył przewagę, wyzerował tabelę i parł bezpośrednio po puchar. Dlatego Amerykanin zrobił coś, czego nikt, absolutnie nikt się nie spodziewał (oglądaj od 15:20):
SonicFox powołał się na zapomnianą zasadę, której nie stosował nikt na EVO od wielu lat.
Zgodnie z nią zawodnik na prawo poprosić o zmianę miejsc podczas nowego pojedynku. Jako, że Goichi GO1 Kishida wyzerował tabelę, ich starcie w pewien sposób zaczynało się na nowo. Wykorzystując tę sytuację, Dominique SonicFox McLean poprosił o szansę na zmiany. Wcześniej był na stanowisku Player 2. Teraz chciał siedzieć na miejscu Player 1. Komentatorzy przez długi czas nie wiedzieli, o co chodzi. Zapomnieli, że taka zasada jeszcze istnieje.
Powstał chaos. Obsługa podeszła do zawodników. Rozpoczęły się rozmowy, pytania i ustalenia. Doszło do kilku minut przerwy, których tak rozpaczliwie potrzebował SonicFox. Rzut monetą i proszę - Japończyk GO1 faktycznie musi opuścić swoje miejsce. Finaliści zamienili siedziska, a następnie wrócili do wyzerowanej rozgrywki. Jednak to nie krzesło numer jeden, a czas spędzony na roszadach był dla Dominique’a McLeana kluczowy.
Kilka minut opóźnienia sprawiło, że Goichi wypadł ze swojego groźnego transu. Chęć zemsty gdzieś wyparowała z Japończyka. Inicjatywę kompletnie przejął SonicFox. Jego rywalowi nie pomogło nawet przyzwanie potężnego smoka spełniającego życzenia. Jego obecność na turniejach Dragon Ball FighterZ zdarza się niezwykle rzadko i jest wielką gratką samą w sobie. Widzowie byli w ekscytacji, gdy GO1 przywrócił życie swojemu wojownikowi. Na nic się to jednak zdało, ponieważ McLean pozostał bezwzględny.
Amerykanin był jak Goku - bohater Dragon Balla - który staje się potężniejszy z każdą porażką.
SonicFox zastosował sprytny fortel, dzięki któremu zahamował sprint rywala po trofeum. Z perspektywy widza wyglądało to naprawdę świetnie. Chociaż EVO 2018 odbywało się o 03:00 w nocy polskiego czasu, finały Dragon Ball FighterZ sprawiły, że zarwałem nockę. Nie mogłem się po prostu oderwać od ekranu. Chłonąłem turniejowe zwroty akcji niczym scenariusz serialu. Nie dość, że Amerykanie w końcu postawili się liczniejszym i mocniejszym Japończykom, to jeszcze doszło do finału, w którym wszystko stanęło na głowie.
Przyzwanie smoka. Zapomniana zasada turniejowa. Wielki powrót z przegranej pozycji. Trudno o lepszy i bardziej efektowny turniejowy scenariusz. Nie jestem fanem e-sportu, ale zmagania w Dragon Ball FighterZ oglądałem z wypiekami na twarzy. Coś niesamowitego.