Pomimo głupich pytań, wstrzymałbym się z oceną polityków przesłuchujących Zuckerberga
Nie wiem.
Tak jak nie wiedziałem, czy dobrym prezydentem Stanów Zjednoczonych zostanie Donald Trump (nadal nie wiem, ale nic na to nie wskazuje). Nie krzyczałem jednak razem z Onetem, Newsweekiem, Wyborczą i wybitnie zaangażowaną w sprawę Jolantą Pieńkowską (tak bardzo, że aż nie wygląda to profesjonalnie - taka rachonizacja TVN-u to nic dobrego), że oto świat się kończy, bo Hillary przegrała wybory.
Tak nie wiem, czy amerykańscy senatorowie przesłuchujący wczoraj Zuckerberga są idiotami. Chociaż od rana tryumfalnie ogłasza nam to młodzież w mediach społecznościowych i na blogach technologicznych, delektując się poczuciem wyższości nad tłumem sennych, zagubionych w świecie dziadków.
Komisje specjalne, czy to polskiego czy amerykańskiego parlamentu, mają to do siebie, że są wydarzeniami przede wszystkim medialnymi.
Tam rodzili się niedoszli premierzy, doszli ministrowie sprawiedliwości, potencjalne prezydentki Krakowa. Zawsze będę się upierał przy tym, że nadrzędnym celem istnienia komisji jest jej autopromocja.
Senatorowie nie zadawali pytań banalnych. Zadali pytania, które zadałby przeciętny Amerykanin. Przeciętny Amerykanin, podobnie jak przeciętny Polak, może i ma konto na Facebooku, ale za grosz nie rozumie jak ten serwis działa; przekleja łańcuszki o „Konwencie Bernera” żeby nikt nie sprzedawał jego zdjęć z wakacji na kubkach, udostępnia posty, bo Robert Lewandowski rozdaje samochód za samochodem i bije rekord polubień dla Jana Pawła II. Poziom spektaklu musi być dopasowany do jego odbiorców.
Sąd Okręgowy w Warszawie. W akcji wybitny warszawski adwokat. 50 pytań o jakieś dyrdymały typu gdzie są faktury na jaja kurze i gdzie stał kurnik. Wydawałoby się, że kompletnie bez znaczenia dla sprawy (morderstwo), ale jak świadek sobie przypominał czy przed stodołą czy za stodołą, to między wierszami wspomniał, że za stodołą, bo w stodole stał Mercedes Siwego, a Mordziaty zabronił wchodzić do szopy, zresztą i tak strasznie z niej śmierdziało.
To prawda. Senatorowie pytali o rzeczy oczywiste.
To prawda, czasem sprawiali wrażenie, jakby kompletnie nie mieli pojęcia na czym cały ten Facebook polega. Ale nie ma nic złego we wprowadzeniu elementu narracyjnego opartego na truizmach, skoro mamy czas, a sprawa jest ważna i dobrze byłoby, również przed amerykańskim wyborcą, wyjaśnić wszystkie elementy funkcjonowania tego biznesu od podstaw.
Pewnie tak nie będzie, ale znam sytuacje, w których wypowiedzi typu „Senator, we run ads” kontrujące pytania pozornie najgłupsze z możliwych, okazywały się gwoździem do trumny.
Tak się zresztą troszkę wczoraj działo, gdy pod wpływem pytań senatorów, Mark Zuckerberg rozpaczliwie próbował przekonywać, że nie jestem medialnym gigantem, a jedynie gigantem co najwyżej programistycznym. Senatorowie nie rozumieli, senatorowie nie dowierzali i zupełnie niewykluczone jest, że Zuckerberg od komisji odejdzie jako szef największego medium świata - albo wkrótce potem. Trochę tak, jak z tym TSUE, który bez mrugnięcia okiem zrobił z Ubera firmę transportową, a nie "po prostu fajną appkę".
A może jednak dzieciaki szydzące z dziadków mają rację.
Nie trzeba naprawdę daleko patrzeć, by uświadomić sobie, że klasa polityczna złożona z samych idiotów to zjawisko znowu nie aż tak bardzo nieprawdopodobne. Może tak było i w tym wypadku. Nie wiem.