Chciałbym mieć taki plecak na studiach. Thule Accent - recenzja
Taki plecak zawsze chciałem mieć w czasach studenckich, ale nigdy nie udało mi się znaleźć modelu, który jednocześnie wyglądałby dobrze, był funkcjonalny i nie kosztował równowartości kawałka wątroby na czarnym rynku. A właśnie taki jest Thule Accent.
Nie ma czegoś takiego jak idealny plecak. Dlatego jest ich na rynku tak wiele. Stety czy niestety, różne plecaki różnie spisują się w różnych zastosowaniach i tak jak np. wielki plecak foto nie sprawdzi się w roli plecaka podróżnego, tak nie każdy plecak dobrze spisuje się na co dzień.
Nie tak dawno temu testowałem plecak Thule z serii EnRoute i pomimo tego, że Accent jest do niego bardzo podobny, wiele je różni. EnRoute był bardziej plecakiem codziennym-podróżnym. Accent zaś jest, w mojej opinii przynajmniej, plecakiem stricte miejskim, który najbardziej przypadnie do gustu uczniom i studentom.
Thule Accent – idealny do załatwiania codziennych spraw.
Testowany wariant plecaka ma 20l pojemności, co sprawia, że tak naprawdę nie zmieścimy do niego zbyt wiele. Jest tu jednak miejsce na praktycznie wszystko, czego może potrzebować student biegając na zajęcia.
Mamy grubo wyściełaną komorę na laptopa, która pomieści maszynę o przekątnej nawet 15,6”. Mamy mniejszą przegrodę na tablet, dwie mniejsze kieszonki na akcesoria i przepastną komorę główną.
Oprócz tego po zewnętrznej stronie plecaka widzimy autorskie rozwiązanie Thule, czyli komorę Safe Zone, w której możemy przechować cenne rzeczy, do których potrzebujemy szybkiego dostępu. Nie da się jej ot tak odpiąć (trzeba to zrobić oburącz, prowadząc zamek pod szwami), więc ryzyko, że ktoś zakradnie się i wyciągnie nam klucze z plecaka, jest minimalne.
Od zewnętrznej strony mamy jeszcze tylko wąską kieszonkę, która przyda się do przechowywania drobnych papierków bądź czytnika e-booków. Do tego dwie kieszenie na napoje po obydwu stronach plecaka – i to w zasadzie tyle.
Thule Accent jest dokładnie tak pojemny, jak powinien być. Spokojnie zmieszczą się do niego podręczniki, przybory szkolne, komputer czy tablet i drobne akcesoria. Jeśli komora główna nie jest wypchana książkami, możemy tam wcisnąć też np. zapasową bluzę.
Po dwóch tygodniach z tym plecakiem mam w zasadzie tylko dwie uwagi co do jego praktyczności – chciałbym, żeby małe kieszonki na akcesoria były nieco szersze, żebym mógł w nie włożyć grubszy powerbank lub dysk zewnętrzny. Przydałby się też jakiś wewnętrzny zaczep na słuchawki nauszne. Skoro ma to być plecak miejski, miejsce na słuchawki powinno być oczywistością.
Relatywnie niewielka (choć wystarczająca) pojemność plecaka Thule Accent przekłada się za to w znaczący sposób na jego wygląd i komfort użytkowania.
Tego plecaka po prostu nie czuć.
Thule Accent jest niewielki i kompaktowy, do tego w ogóle nie odstaje od pleców, więc nosząc go nie wyglądamy jak dromader. Stonowana kolorystyka sprawia też, że będzie on równie dobrze pasował do bluzy z kapturem, co do bardziej eleganckiej stylizacji.
Najważniejsze w tym wszystkim jest jednak to, jak komfortowy jest ten plecak. Jest on tak wygodny, że spokojnie można chodzić z nim cały dzień i nie zwracać większej uwagi na balast. Thule Accent jechał ze mną trzykrotnie do Warszawy, gdzie spędzałem po kilka godzin głównie chodząc ulicami miasta i ani razu nie poczułem, żeby plecak jakkolwiek mnie uwierał czy powodował dyskomfort.
Ramiona wyściełane są miękkim materiałem, podobnie jak tylna powierzchnia plecaka, która podobno też doskonale przepuszcza powietrze latem. Oczywiście tego ostatniego nie mogłem sprawdzić przy obecnych temperaturach, ale sądząc po doświadczeniu z Thule EnRoute, Thule Accent będzie można nosić na plecach także w cieplejsze dni, bez obaw o mokre plamy potu.
A skoro o pleckach mowa, to znajdziemy tam też przyjemne udogodnienie dla tych, którzy jednak chcieliby zabrać ten plecak w podróż – pasek do zaczepienia na rączce walizki podróżnej.
Chciałbym mieć taki plecak na studiach.
Studiowałem filologię, więc nie musiałem nigdy nosić ze sobą wielkich i ciężkich atlasów, tony przyborów, czy innych dziwności. Ot, kilka podręczników, czasem tablet, kilka drobiazgów i książka, żeby się nie nudzić między zajęciami. Zawsze gdy próbowałem znaleźć odpowiedni plecak do pomieszczenia takiego zestawu, natrafiałem albo na modele za duże, albo na modele za małe, albo na modele za drogie. Ostatecznie więc… chodziłem na zajęcia z torbą, co było średnio wygodne, patrząc na ten wybór z perspektywy lat.
Thule Accent kosztuje za to 399 zł, co w moim odczuciu jest w pełni akceptowalną ceną za taki plecak. To kwota, którą z chęcią wydałbym za czasów studenckich, żeby dostać plecak, który nie rozpadnie mi się po roku. Bo rzeczywiście, mając doświadczenie z akcesoriami Thule wiem, że są to produkty, które potrafią wiele znieść i choćby dlatego warto za nie zapłacić nieco więcej.
Pomijając kilka drobnych uwag, które wymieniłem wcześniej, Thule Accent ma w zasadzie tylko jedną poważniejszą wadę. Która dotyczy zresztą wszystkich produktów firmy: otóż Thule daje na swój sprzęt tylko 2 lata gwarancji podstawowej i 3 lata rozszerzonej. Łącznie 5 lat, zależnie od produktu.
Owszem, Szwedzi robią bardzo wytrzymałe akcesoria, tym niemniej kupując plecak za 400 zł mamy nadzieję poużywać go dłużej, niż tylko 5 lat. Dobrze by było mieć spokój ducha wynikający z dłuższej gwarancji. Tym bardziej, że konkurenci nierzadko dają 10-letnią albo wręcz dożywotnią gwarancję na znacznie tańsze torby czy plecaki.
W tym jednym aspekcie Thule Accent rozczarowuje. W całej reszcie – spisuje się znakomicie, jeśli tylko spełnia nasze codzienne potrzeby.
Dziś prawdopodobnie bym go nie kupił, bo zazwyczaj potrzebuję czegoś większego i/lub czegoś, co może pomieścić także lustrzankę i kilka obiektywów. Ale za czasów studenckich? Wybrałbym Thule Accent bez najmniejszego zawahania.