W dzisiejszym odcinku trudnych spraw: nie miałam dostępu do Netfliksa przez 24 godziny i chcę o tym opowiedzieć
Jeden dzień bez Netfliksa? A cóż to takiego wobec problemów ludzkości i wszechświata? - spytacie. Niektórzy złośliwie uśmiechną się pod nosem, kwitując po cichu: że też ona nie ma większych zmartwień!. Ale właśnie ten jeden dzień bez Netfliksa doskonale objawił moją naturę człowieka uzależnionego od konsumowania dóbr. A to jest spory problem.
Trafiłam ostatnio na jakieś dane, że w ubiegłym roku powstało bodaj 400 produkcji serialowych (!) i to, zdaje się, mówimy wyłącznie o rynku amerykańskim. Podaję liczby z głowy - ale jestem w stanie w nie uwierzyć - więc niech to nie będzie waszą kartą przetargową, kiedy na siłę będziecie próbowali udowodnić mi, że nie mam racji. W czymkolwiek.
Te kilkaset produkcji to tysiące godzin oglądania i dodatkowe godziny na to, by w pocie czoła przeczesać internet i znaleźć miejsce, gdzie je zobaczyć. Choć sytuacja na polskim rynku VOD zmieniła się na korzyść w ostatnich latach i miesiącach, to wciąż możemy pomarzyć, żeby legalnie obejrzeć część wychodzących nowości czy stare i lubiane produkcje.
Już dawno porzuciłam przymus oglądania wszystkiego, co wypuści jakaś stacja telewizyjna. Mocno okroiłam liczbę seriali, które oglądam i zdecydowanie uważniej dobieram nowe tytuły do swojej listy. A ta przecież i tak się powiększa z miesiąca na miesiąc i z roku na rok. I - co więcej - ta sytuacja się nie zmieni, a raczej zmieni się na gorsze (lub, jak kto woli, na lepsze), bo seriali będzie tworzonych coraz więcej. Coraz lepszych.
Jestem serialoholiczką.
Trochę z racji pracy, wszak muszę być na bieżąco, ale hasło nie śpię, bo Netflix nie jest mi obce. I ten nieszczęsny Netflix kopnął mnie ostatnio w tyłek. Skończyła mi się subskrypcja, jakoś tak niespodziewanie. Chciałam coś sprawdzić, chyba na potrzeby tekstu, a tu bach!, trach!, rach-ciach! z ekranu spojrzał na mnie smutny napis "Odnów subskrypcję". Pomyślałam, że mogę zaczekać. Że może zaproponuję jakiejś drugiej parze współdzielenie konta. Przecież mam co oglądać, mam co czytać (kupka wstydu rośnie) i żaden Netflix nie jest mi tak naprawdę do szczęścia potrzebny.
Wieczorem odpaliłam HBO GO. Większość produkcji już widziałam (przecież nie zacznę oglądać znowu Gry o tron! A może...), Wataha się skończyła. Showmax - Opowieść podręcznej już obejrzałam, całe Fargo wciągnięte, co by tu... Dobra, wracamy do pierwszej bazy: Mad Men. I tak minął wieczór.
Kolejnego dnia uderzyła mnie myśl, że muszę obejrzeć nowy sezon Ricka i Morty'ego, bo dostanę przysłowiowego pypcia. Netflix... - usłyszałam złowieszczy szept, a może to był tylko szum wiatru, bo okno nawet w tę pogodę pod psem mam otwarte. W Netfliksie jest nowy Rick i Morty. Nie to, żeby od jakichś dwóch tygodni serial wisiał w serwisie bezczelnie przed moim nosem. Skądże znowu. Zachciało mi usłyszeć, jak Rick beka, właśnie wtedy, kiedy skończył mi się abonament.
Pokręciłam się wokół stołu, zrobiłam krok w tył i dwa kroki wprzód i już zakładałam konto, i już podawałam dane do karty płatniczej. Już mnie mają, już mnie kupili. Włączyłam 3. sezon Ricka i Morty'ego. Zasnęłam na 3. odcinku.
Znacie to uczucie, kiedy wiecie, że musicie biec o jakiejś chorej godzinie po paczkę papierosów do sklepu, bo w poprzedniej zostały wam już tylko dwa?
Wiecie, że lepiej teraz wyjść na ten ziąb, niż potem płakać i gryźć nogę od stołu. A kiedy już wracacie do domu zmarznięci... z tej pierwszej paczki do rana nic nie znika. Gdybyście natomiast nie poszli do sklepu, chciałoby się wam palić co pięć minut. Tak samo mniej więcej jest z Netfliksem, tylko on nie powoduje raka albo impotencji. Ale uzależnia.
Przyzwyczajenie, że w zasięgu ręki jest tyle filmów i seriali do obejrzenia, jest silniejsze. Nie szkodzi, że z nie wszystkich skorzystacie. Ważne, że jest w czym wybierać, a pod względem wielkości zasobów biblioteki, zwłaszcza jeśli chodzi o seriale, Netflix nie ma sobie równych. Jakość aplikacji i serwisu jest na najwyższym poziomie, bo Netflix jest transparentny i nie tracimy czasu na niedociągnięcia techniczne platformy.
Ciągnące się 24 godziny bez Netfliksa uświadomiły mi dobitnie jeszcze inną kwestię.
Dopadła nas klęska urodzaju. I mimo że powstaje coraz więcej świetnych produkcji, paradoksalnie coraz trudniej wybrać coś, co naprawdę chcemy obejrzeć. Widz stał się wyjątkowo wybredny, zmieniły się standardy i potrzeby. To, co kiedyś było świetne, dzisiaj często jest już tylko niezłe. Choć jest więcej i lepiej, trudniej zachwycić wymagającą publikę, która nie chce tracić czasu na produkcje mające mniej niż 7 gwiazdek na 10.
Ale ta publika chce mieć dostęp do wszystkiego. Choćby po to, żeby ponarzekać.
No, ale ja już nie narzekam, w końcu odnowiłam subskrypcję.