„Brzydka gra z potworami” sprawiła, że akcje Nintendo są najwyższe od 9 lat
Jest relatywnie brzydka. Jest odgrzewanym kotletem. Jest portem z 3DS-a. W dodatku jej pierwszy materiał reklamowy nie został nawet udostępniony w języku angielskim. Mimo tego zapowiedź gry Monster Hunter XX dla Switcha wyniosła akcje Nintendo na najwyższy od 2008 roku poziom.
Mamy 2008 rok. Blizzard dopiero zapowiada Diablo III. Na rynku debiutuje powalające graficznie Grand Theft Auto IV. Z kolei Nintendo ma się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej, ponieważ ich konsola Wii bije na głowę sprzedaż PlayStation 3 oraz Xboksa 360. Do tego najchętniej kupowanymi grami 2008 roku w USA są Wii Play, Mario Kart Wii, Super Smash Bros Brawl oraz Wii Fit. GTA IV zajmuje dopiero piątą pozycję. Nic nie zwiastuje porażki, jaką za kilka lat okaże się Wii U.
To właśnie w październiku 2008 roku Nintendo odnotowało rekordowo wysoką wartość swoich akcji.
Później nastąpiło lekkie rozprężenie, Wii stawało się coraz bardziej archaiczne, z kolei Wii U okazało się pomysłem całkowicie nietrafionym. Źle rozegranym marketingowo oraz kompletnie nijakim pod względem mocy, systemu i rozwiązań. GamePad był na swój sposób rewolucyjny, ale nijaka to rewolucja w porównaniu z kontrolerami ruchowymi do Wii czy hybrydowym charakterem najnowszego Switcha.
Jeden z ostatnich gigantycznych skoków akcji Nintendo miał miejsce podczas premiery Pokemon GO. Aplikacja okazała się gigantycznym sukcesem na globalną skalę. Fenomenem, który wyprowadził dziesiątki milionów młodszych i starszych posiadaczy smartfonów na ulice, skwery, rynki czy do parków. Wszyscy widzieliśmy manię na Pokemony na własne oczy. Wystarczyło wyjść z domu. Cały problem polegał na tym, że Nintendo z Pokemon GO nie miało nic wspólnego. Tak szybko jak akcje Japończyków zaczęły rosnąć, zaraz potem zaczęły opadać.
Jednak od jakiegoś czasu wartość akcji Nintendo systematycznie rośnie. Świetny start Switcha, bardzo pozytywne przyjęcie nowej Zeldy oraz odświeżonych Mario Kartów, a także niesłabnąca popularność tej konsoli w kolejnych miesiącach sprawiła, że po okresie kilkuletniej smuty akcje Nintendo znowu pną się w górę. Switch daje Nintendo to, czego nie dawało Wii U - atrakcyjność w oczach klientów i inwestorów.
Chociaż akcje Nintendo idą do góry od kilku miesięcy, trzy dni temu wystrzeliły jak rakieta.
Japoński moloch odnotował aż 5,48 proc. wzrost ceny akcji względem poprzedniego dnia. Te sięgnęły poziomu nieco ponad 300 dolarów. To najwyższa wartość od 2008 roku. W ciągu 24 godzin Nintendo stało się cenniejsze o 2,2 miliarda dol. Względem analogicznego okresu z ubiegłego roku, japońska firma może pochwalić się wzrostem wartości akcji o ponad 35 proc.
Za początek tej dobrej passy można uznać premierę mobilnego Super Mario Run - jednej z najgłośniejszych (i jak dla mnie najbardziej rozczarowujących) aplikacji 2016 roku. W marcu 2017 roku na rynku zadebiutował Nintendo Switch, a popyt na ten produkt znacznie przewyższył podaż. W tym samym momencie świetna Zelda zebrała bardzo pozytywne oceny, z kolei kilka tygodni później to samo udało się osiągnąć twórcom Super Mario Kart 8 Deluxe.
Jednak ani Zelda, ani Mario siedzący w gokarcie nie miał tak wielkiego wpływu na akcje Nintendo, jak zapowiedź gry zewnętrznego producenta. Capcom ogłosił, że na konsolę Nintendo Switch zmierza Monster Hunter XX. No i rozpoczęło się szaleństwo. Rozpoczęła się euforia.
Dla zachodniego gracza może być to zupełnie niezrozumiałe - jakim cudem Monster Hunter XX tak potężnie wpływa na akcje Wielkiego N.
Jeżeli spojrzeć na grę od technicznej strony, mamy do czynienia z konwersją programu przygotowanego dla archaicznej konsoli 3DS. Monster Hunter XX dla Switcha zostanie „podciągnięty” do standardu 1080p, wiele tekstur zostanie wymienionych na lepsze odpowiedniki, a do tego produkcja ma działać w 60 klatkach na sekundę. Nie zmienia to jednak faktu, że mamy do czynienia z tak odgrzanym kotletem, jak to tylko Capcom potrafi.
Dosyć napisać, że część lokacji ze zwiastuna Monster Hunter XX zwiedziłem jeszcze w poprzedniej odsłonie tej gry na… PlayStation Portable. W wielkim skrócie, MHXX to rozszerzona wersja Monster Huntera X, który jest z kolei połączeniem elementów wielu poprzednich odsłon, lokacji, potworów, broni, stylów walki oraz mechanik. Brzmi jak skok na kasę? Cóż, nie od dzisiaj wiadomo, że jeżeli chodzi o recykling zawartości, Capcom jest tutaj mistrzem.
Mimo tego, fani kochają XX, tak samo jak kochają masę innych „ulepszonych” odsłoń w serii. Chociaż wśród zachodnich odbiorców Monster Hunter nie jest popularny, w Japonii to prawdziwe szaleństwo. Choroba na miarę Pokemonów, o ile nie większa. Poprzednie odsłony MH przebijały liczbą sprzedanych pudełek Pokemony, a w Japonii wyrastały jak grzyby po deszczu kawiarnie, w których… grało się jedynie w Monster Huntera.
Skąd ta popularność?
Wzorem gier From Software, chodzi o wymagającą rozgrywkę. Gracz wciela się w łowcę potworów, co naprawdę nie jest prostym fachem. W MH ginie się bardzo często, a pokora, nauka oraz wyciąganie wniosków jest ważną częścią rozgrywki. Bestie są bezwzględne, a kilka kłapnięć ich kłów sprawia, że polowanie musimy rozpocząć na nowo.
Dlatego tak ważne jest wcześniejsze przygotowanie. Stworzenie mikstur oraz pułapek. Naostrzenie broni. Zapamiętanie położenia schronień. Sama walka to bardzo często kilkuminutowa kulminacja znacznie dłuższego okresu podchodów, jakie gracz toczy z niebezpiecznym potworem, z łusek którego stworzymy potem solidne zbroje, a z kości wytrzymałe bronie.
Teraz nałóżcie na to aspekt kooperacyjny. Capcom stawia na współpracę wielu łowców, którzy dzielą się obowiązkami. Jeden strzela do bestii na dystans, drugi plącze się jej między nogami, trzeci z doskoku zadaje powolne, ale kluczowe ciecia wielkim toporem. Frajda z takiej długiej, ale satysfakcjonującej potyczki jest ogromna. Potem triumfalnie wracamy do wioski, wytwarzamy nowe przedmioty, dbamy o własne gospodarstwo, a następnie bierzemy zlecenie na jeszcze podlejszego, jeszcze większego i jeszcze groźniejszego gada.