Mówią „Nintendo Switch jest dla dzieci”. A gdy wychodzi emulator na PC, przebierają nóżkami z radości
Hipokryzja w życiu irytuje i oburza. Hipokryzja w sieci to niestety coś zupełnie standardowego. Emulator konsoli Nintendo Switch z działającą nową Zeldą to najlepszy tego przykład.
Pisząc o Nintendo na Spider’s Web okazyjnie spotykam się z idiotycznymi komentarzami. Czytam w nich, jakoby firma oferowała produkty jedynie dla dzieci, a „poważni” i „dojrzali” gracze to wiadomo - siedzą przy PC, ewentualnie PlayStation 4. Od czasu do czasu zdarzy się Xbox One, gdy ktoś ma aspirację do zostania hipsterem. No ale Nintendo? Nintendo?! Pfff, dla dzieciaków.
Tacy ignoranci (mocne, ale odpowiednie słowo) nie rozumieją przesłania stojącego za flagowymi produktami Nintendo.
Mario, Zelda czy Pokemony - głównym wyznacznikiem wartości dla Wielkiego N zawsze była zabawa. Zabawa w rozumieniu czystym, taka budząca szczery uśmiech na ustach, tworząca pogodę ducha. Rozrywka, która zbliża starszych i młodszych. Cementuje więzi między dziećmi oraz rodzicami. Sprawia, że odmienne pokolenia spędzają czas razem, bawiąc się w salonie przed ekranem telewizora.
Produkty Nintendo są tak samo dla dzieci, jak i dorosłych. Każdy zainteresowany znajdzie w nich coś dla siebie. Czy to dziadek, rodzic czy podopieczny. To trochę tak, jakby powiedzieć, że pełnometrażowe animacje od nagrodzonego Oscarem Hayao Miyazakiego są dla dzieci, ponieważ wypełnia je żywy kolor oraz baśniowa atmosfera. Bzdura.
No więc czytam, że jeden z drugim nigdy nie kupią Nintendo Switcha. Nie dlatego, że nie mają pieniędzy. Nie dlatego, że katalog startowy ich nie zadowala. Nie dlatego, że idea hybrydy przenośnej i stacjonarnej platformy do nich nie trafia. Powodem jest to, że „ta konsola jest dla dzieci”. Bardzo wąski sposób patrzenia, no ale dobrze, niech będzie. Każdy ma prawo do życia w błędzie i niewiedzy.
Straszne jest to, że ci sami internauci podskakują z radości, gdy pojawia się emulator zdolny do uruchomienia gier ze Switcha.
Kiedy pojawia się cień szansy na spiracenie nowego The Legend of Zelda: Breath of the Wild, już teraz nazywanego jedną z najlepszych gier wszech czasów, optyka zmienia się o 180 stopni. Nagle nowa Zelda przestaje być dla dzieci. Przestaje być tytułem niepoważnym. Internauci rzucają się do internetowych samouczków tłumaczących, jak odpalić piracki ROM na komputerze PC. Szukają ROM-u na torrentach, pospiesznie wpisując zapytania w wyszukiwarce, jak gdyby zależało od tego ich życie.
Tak, to prawda - emulator Nintendo Switch (stworzony na bazie emulatora poprzednich platform Wielkiego N) istnieje, do tego można uruchomić na nim The Legend of Zelda: Breath of the Wild. Co prawda na potężnych maszynach gra działa w 10 - 15 klatkach na sekundę, ale nie przeszkadza to w powstawaniu masy wpisów na Reddicie, opisujących przygody komputerowych graczy z grą dla Switcha oraz Wii U.
Zabawne, bo założyciele wątków to w dużej mierze ta sama grupa osób, dla której „granie poniżej 60 klatek jest hańbą”. Dla której jedyna sensowna platforma rozgrywki to PC, a konsole są zaledwie namiastką doświadczenia „dla prawdziwych graczy”. Gdy jednak pojawia się możliwość spiracenia unikalnego diamentu od Nintendo, rzucają się na nią jak pies na szynkę.
Rozumiem fanatyków postępu technologicznego, którzy przełamują kolejne bariery. To jednak mały procent wszystkich zainteresowanych emulatorem.
Wczytując się w komentarze pod filmami na YouTube wyłania się jasny obraz. Internauci nie mogą się doczekać, aby odpalić w pełni grywalną Zeldę na PC, po czym przejść ją na komputerze osobistym, bez konieczności zakupu gry lub konsoli. Słowem - nie mogą się doczekać, żeby spiracić tytuł na wyłączność.
Niby nic odkrywczego, niby dojmująca hipokryzja jest wpisana głęboko w DNA Internetu, ale aż zęby mi zgrzytają na takie podejście. Piractwo samo w sobie jest bezdyskusyjnie złe. Świadczy o niskiej świadomości na temat nowoczesnych usług i produktów, o niskim statusie materialnym i małej wrażliwości wobec wyrobów kultury.
Jeszcze gorsze jest jednak piractwo osób, które z jakiegoś dziwnego powodu dają sobie mandat na internetowe pouczanie innych w co, jak i na czym mają grać. Następnie ładują do pamięci emulatora ROM z The Legend of Zelda: Breath of the Wild i grają w tych 10 - 15 klatkach na sekundę, zadowoleni z wielkich oszczędności, jakie poczynili.
*Celowo nie podałem w tekście nazwy emulatora i nawet nie proście o to w komentarzach.