Halloween pokazało mi, że Pokemon GO cały czas ma się dobrze
Przez chwilę myślałem, że Pokemon GO faktycznie umarło, tak jak to przepowiadały osoby nierozumiejące fenomenu tej produkcji. Wystarczyło jednak wyjść z domu i udać się na jedną ze znanych miejscówek dla graczy, by zadać kłam temu wrażeniu. Pokemon GO nadal ma się świetnie.
[pokemongo-fb]
Pokemon GO to tegoroczny mobilny hit, który wdarł się szturmem na listy najchętniej pobieranych aplikacji. Niantic zarobiło na produkcji w modelu freemium setki milionów dolarów, a miliony graczy z całego świata przez kilka miesięcy ganiało po ulicach i parkach w poszukiwaniu wirtualnych stworków.
Było więcej niż pewne, że popularność gry szybko spadnie.
O Pokemon GO mówiło się wszędzie, a tematem zainteresowały się nawet tradycyjne media. Pierwsze kilka tygodni od premiery to był istny szał i można było mieć wrażenie, że Pokemony łapią wszyscy w około i to nie tylko w większych miastach Polski.
Tak jak przy każdej tego typu zajawce, niedzielni gracze szybko się znudzili. Swoje do tego dołożyły niepopularne decyzje Niantic, w tym usuniecie radaru i blokowanie nieoficjalnych aplikacji zdradzających dokładną lokalizację Pokemonów.
Halloween pokazało mi jednak, że Pokemon GO nadal ma się dobrze.
Produkcja Niantic nigdy już nie przyciągnie takiej bazy graczy jak na początku, ale inni deweloperzy gier mobilnych daliby się pokroić za tylu fanów produkcji. Tych nadal widać - może nie na każdym kroku, ale w miejscówkach pozwalających uzyskać lepsze stowrki niż zwykle - i owszem.
W zeszłym tygodniu po pokazie Alice VR stwierdziłem, że po kilku tygodniach przerwy pójdę na godzinkę czy dwie połapać stworki i byłem szalenie zaskoczony. Gracze namierzyli w warszawskim Parku Saskim siedlisko bardzo rzadko spotykanych Charmanderów, więc tam też podszedłem w drodze do domu.
Okazało się, że pomimo niskiej tempreratury co druga osoba biegała tam ze smartfonem w ręku!
To fakt, że nie widać już tyle osób na mieście. To fakt, że liczba graczy się zmniejszyła - ale to, że w warszawskim parku widziałem w jednym miejscu kilkadziesiąt osób grających w grę i to pomimo niskiej temperatury. Byli to ludzie w każdym wieku - dzieci, studenci, rodzice z wózkami z dziećmi.
Po parku krążyły pojedyncze osoby, a także całe grupki. Ludzie migrowali pomiędzy miejscami, w których wyskakiwały rzadko spotykane w innych części miastach Charmandery Byłem pewien, że po spadku popularności gry po pierwszych trzech miesiącach takiego obrazka już nie zobaczę - jak się okazuje, myliłem się.
Owszem, złożyło się z pewnością na to kilka rzeczy.
W ramach eventu Halloween w Pokemon GO można przez kilka dni dwukrotnie szybciej zdobywać candy, a w dodatku w Parku Saskim w Warszawie można przez godzinę złapać teraz tyle Charmanderów, co przez ostatnie trzy miesiące podczas normalnej zabawy i zdobyć upragnionego Charizarda - jednego z tych najrzadszych Pokemonów w grze.
Nie wszędzie jednak jest tak różowo. Z pewnością patrzę na grę nieco inaczej, bo mieszkam w stolicy kraju. Mateusz Nowak nie widzi bowiem podobnych zrywów graczy w swoim rodzinnym Bielsku. Niantic pokazuje jednak, że potrafi aktywizować graczy - w ośrodkach miejskich wystarczyło rzucić graczom nieco więcej candy niż zwykle.
Dla firmy z pewnością fani z dużych miast stanowią przyjemne źródło przychodu, ale zostawiają na lodzie ogromną bazę graczy.
Będzie tylko gorzej przez spadające temperatury. Po Halloween kolejnych eventów ułatwiających zabawę spodziewam się częściej, bo jego uruchomienie pokazało jedno: Pokemon GO ma nadal ogromny i, niestety, ciągle niewykorzystany potencjał.
Niezbędne są zmiany w mechanice rozgrywki i uatrakcyjnienie jej dla osób znudzonych zabawą w obecnej formie i mieszkających w miejscowościach nieco gorzej potraktowanych przez algorytmy rozmieszczające Poke Stopy i punkty wyskakiwania nowych stworków.