REKLAMA

Smartfon to nie pecet. Nie wierzę w nowy projekt Google'a

Project Ara będzie rewolucją na miarę pierwszego iPhone'a.
REKLAMA

Jeśli z wypiekami na twarzy czekasz na Project Ara, właśnie dałeś się wkręcić w machinę marketingową Google’a. Owszem, masz pełne prawo, by skomplikować sobie życie i przekształcić smartfona w peceta. Ja z tego pociągu wysiadam.

REKLAMA

Z zaciekawieniem czytam opinie i komentarze na temat Project Ara, czyli modularnego smartfona, o którym Google przypomniał podczas I/O 2016. W przekazie medialnym dominuje zachwyt i hurraoptymistyczne, bezkrytyczne podejście. „To rewolucja”, „na to czekaliśmy”, „kupię, jak tylko pojawi się w sklepach” - piszą podekscytowani redaktorzy.

Smartfony pokazały, że nowoczesna technologia może być przystępna, uniwersalna i prosta w obsłudze. Project Ara zamierza to wszystko skomplikować.

Projekt smartfona, składanego w zależności od potrzeb niczym klocki Lego, faktycznie jest rewolucją. Nikt wcześniej nie zrobił takiego projektu na taką skalę. Wymienne moduły mamy w LG G5, ale Project Ara wynosi tę koncepcję na zupełnie inny poziom.

Pytanie tylko: po co? Project Ara wygląda jak kolejna fanaberia bogatej firmy. Weźmy kilku specjalistów, zamknijmy ich razem w jednym pomieszczeniu, dajmy im środki do zabawy i zobaczymy, co z tego wyjdzie. Jeśli nie wypali, trudno, najwyżej stracimy kilka(naście) milionów, no big deal. Jak wypali, opakujemy to w ładny marketing i sprzedamy. Jeśli nie końcowemu klientowi, to może biznesowi.

I takie podejście Google’a jest jak najbardziej rozsądne. Kto stoi w miejscu, ten tak naprawdę się cofa. Może faktycznie Google stworzy technologię użyteczną w kilku specjalistycznych branżach. Moduły z kamerą termowizyjną lub z kamerą działającą w oparciu o Project Tango mają szansę odnieść sukces w budownictwie i przy szerokorozumianym projektowaniu.

Tylko skąd te zachwyty zwykłych użytkowników?

Klienci nie lubią skomplikowanych rozwiązań. Im coś jest prostsze i im więcej funkcji łączy, tym lepiej się sprzedaje. Daleko szukać nie trzeba. Wszyscy wiemy, jaką rewolucją był pierwszy smartfon zaprojektowany dla mas, czyli iPhone.

Steve Jobs na pamiętnym keynote z 2007 roku zapowiadał, że pokaże nowoczesny odtwarzacz muzyki, rewolucyjne urządzenie do przeglądania Internetu i telefon. Kiedy widownia zrozumiała, że mowa o jednym urządzeniu, a nie trzech odrębnych, aplauz był potężny. Jego echa trwają do dziś. Technologia przyjęła się na tyle, że ze smartfonów korzystają dziś wszyscy, od dzieci w wieku szkolnym, poprzez ich rodziców, a niekiedy na dziadkach kończąc.

Smartfony wygrały prostotą, czyli podejściem „wszystko w jednym”. Wygryzły one odtwarzacze MP3, palmptopy, czy w końcu aparaty kompaktowe. Bo po co nosić przy sobie 5 urządzeń, skoro można mieć jedno?

To samo dzieje się w przypadku komputerów

Stacjonarne maszyny kupują już tylko gracze i osoby, które na tych maszynach zarabiają np. tworząc grafikę lub filmy. Cała reszta społeczeństwa ma w nosie, czy w przyszłości będzie mogła wymienić procesor, dorzucić RAM-u, czy może włożyć nową kartę graficzną.

Przeciętny użytkownik nie ma zielonego pojęcia jakie ma w komputerze gniazdo procesora i jaki rodzaj interfejsu wykorzystuje jego płyta główna do połączenia z dyskiem. Przeciętny użytkownik chce komputera szybkiego, cichego i bezproblemowego.

To właśnie dlatego z roku na rok spada sprzedaż komputerów stacjonarnych. Z laptopami też nie jest różowo, bo przenośne komputery również notują spadki, ale nawet w słabszych latach sprzedaje ich się znacznie więcej, niż stacjonarek. Według wyliczeń IDC, w ubiegłym roku sprzedano 163,1 mln laptopów i 113,6 mln komputerów stacjonarnych.

Sam niedawno wybierałem nowego laptopa. Z premedytacją wybrałem komputer, który ma właściwie zerowe możliwości rozbudowy. Nie to było priorytetem. Maszyna miała być mobilna i miała działać długo na baterii. I taka właśnie jest.

Skoro nie chcemy bawić się w wymianę płyt głównych i procesorów, skąd pomysł, że będziemy wymieniać DAC-a w smartfonie?

lg-g5-2787 class="wp-image-474152"

Naprawdę nie widzę scenariusza, w którym przed wyjściem z domu zastanawiam się, czy włożyć do smartfona moduł z lepszym aparatem, czy z lepszym przetwornikiem audio. Z tego samego powodu nie do końca kupuję idei modułowości z LG G5.

Jako fotograf przed każdym większym wyjazdem lub zleceniem mam wielki dylemat odnośnie obiektywów, jakie powinienem wziąć. Czy ma być szerzej i ciemniej, czy może jaśniej i węziej? Czy przyda się coś dłuższego? Myślę, że każdy, kto fotografuje, doskonale wie, co mam na myśli.

Koniec końców zabieram do ciężkiej torby wszystko (w razie czego będę przygotowany…), a na miejscu nie wykorzystuję nawet połowy sprzętu. Marzę o jednym uniwersalnym obiektywie, który pokryje zakres od ultraszerokokątnego kąta, po tele, przy bardzo jasnym świetle. Niestety fizyka nie pozwala na zaprojektowanie takiego obiektywu.

Tymczasem świat technologii ma już swoje urządzenia „wszystko w jednym”, które teraz Google chce skomplikować. Nie tędy droga.

Ile osób, tyle potrzeb. Są fotografowie, są artyści, są deweloperzy, są melomani. Każda z tych grup być może chciałaby mieć smartfona, który kładzie nacisk na nieco inne elementy. Tyle tylko, że producenci już od dawna mają sprzęty nastawione na dane grupy użytkowników.

Robisz dużo notatek i smartfon to twój przenośny komputer? Kup Samsunga Galaxy Note. Lubisz mieć przy sobie możliwie dobry aparat? Wybierz Galaxy S7, Huawei P9, LG G5, iPhone’a 6s lub HTC 10, w zależności od preferencji. Kochasz dobrą jakość audio? Wybierz LG V10 lub zaszalej i kup telefon Marshalla.

Rynek nie potrzebuje komplikacji. Już dziś mamy wielki wybór. Teraz wystarczy rozwijać poszczególne ścieżki, a najlepiej tworzyć technologię coraz tańszą, by w każdym flagowcu umieszczać wszystko to, co najlepsze.

REKLAMA

Jeśli Google chce skomplikować smartfona, niech to robi. Tylko zapowiadam już dziś - ja nie wyłożę na to ani złotówki. I jestem w pełni przekonany, że podobnie zareaguje większość konsumentów.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA