Dzięki ci, Google. Po aktualizacji Androida do 5.1 w końcu mogę normalnie używać telefonu
Kup Nexusa, mówili. Będziesz miał czystego Androida, mówili. Z szybkimi aktualizacjami i działającego lepiej niż te wszystkie nakładki producentów, mówili. A ja, głupi, posłuchałem.
Od kilku miesięcy moim głównym urządzeniem jest Nexus 5 i nie mogę powiedzieć, żebym był z niego jakoś szczególnie zadowolony. Nie jest to jednak wina samego urządzenia, lecz... Androida w czystej postaci, który jest chyba, delikatnie rzecz ujmując, odrobinę przechwalony. Ale po kolei.
Android? Tylko bez żadnych nakładek!
Przez kilka lat byłem wiernym użytkownikiem telefonów z Windows Phone na pokładzie i nie wyobrażałem sobie zmiany na nic innego. Krótkie romanse z Androidem na tanim tablecie, czy smartfonie ze średniej półki kończyły się tak szybko jak się zaczynały, a ja wracałem do urządzenia, które za połowę ceny oferowało mi stabilność systemu i wystarczającą wydajność.
Przyszedł jednak niespełna rok temu taki moment, że z przyczyn zawodowych zmuszony byłem nabyć urządzenie z iOS, bądź Androidem. iPhone niestety pozostawał poza moim zasięgiem, wobec tego skierowałem się ku urządzeniom z zielonym robotem. Celowałem w półkę wyższą/średnią, więc miałem w czym wybierać, ale mając w pamięci poprzednie doświadczenia, oraz głosy krytyki w stosunku do nakładek producentów, znalezienie odpowiedniego urządzenia stało się wyzwaniem.
Na rynku był jednak produkt, który zdawał się być pozbawiony wszelkich bolączek trapiących Androida, a jednocześnie oferujący fenomenalną wydajność w bardzo rozsądnej cenie - Nexus 5.
Zdobyłem się zatem na zakup, zwabiony rewelacyjną wartością urządzenia w stosunku do pieniędzy, jakie przyszło za niego zapłacić, oraz obietnicą płynnego działania Androida w najczystszej postaci, takiego jak go Google stworzył. Nie ukrywam, że gwarancja pierwszeństwa aktualizacji również odegrała tutaj rolę.
Z początku byłem niezwykle zaskoczony... surowością gołego systemu operacyjnego.
Gdyby Google nagle stwierdziło, że "zamyka" Androida, wielu użytkowników zdziwiłoby się, jak niewiele oferuje czysty, zielony robot, prosto z pudełka.
Nie mogłem jednak nic zarzucić płynności działania samego urządzenia. Snapdragon 800 i 2 GB RAM nawet na dzisiejsze standardy stanowią bardzo wydajny zestaw, i przez pierwsze miesiące użytkowania Nexus ani razu nie sprawił mi niemiłej niespodzianki. Owszem, zdarzyły się crashe aplikacji, ale nie częściej niż na Windows Phone i nigdy nie sprawiło mi to problemu.
Aż tu nagle, pewnego dnia pojawiła się aktualizacja do nowej wersji Androida - Lollipop - i nie tylko poczułem się oszukany, lecz moje urządzenie nagle zaczęło nadawać się jedynie na śmietnik.
Pierwszeństwo aktualizacji? Jakie pierwszeństwo?
Dlaczego poczułem się oszukany? Tak samo czuli się chyba wszyscy posiadacze Nexusów, którym w Mountain View obiecali pierwszeństwo aktualizacji, a tymczasem "lizak" szybciej trafił na LG G3 i Samsunga Galaxy S5, niż na Nexusy.
Szybko przestałem jednak żałować braku pierwszeństwa, a zacząłem tęsknie wzdychać za dniami, gdy mój telefon pracował pod kontrolą KitKata.
Do momentu wypuszczenia poprawki 5.0.1 mój Nexus był niemalże bezużyteczny. Nadawał się do dzwonienia, pisania SMS-ów i okazyjnego przejrzenia Internetu. Bez szaleństw oczywiście - odpalenie chociażby 3 kart w przeglądarce, czy kilku aplikacji na raz groziło złapaniem poważnej zadyszki, która nierzadko kończyła się restartem urządzenia.
Po pierwszej łatce było trochę lepiej. Podkreślam - trochę. Choć mogłem na powrót korzystać z dobrodziejstw multitaskingu, to niestety crashe aplikacji zdarzały się coraz częściej, a po pewnym czasie każdorazowe wyjście z aplikacji zaczęło skutkować odświeżaniem się pulpitów. Było to bezkresnie irytujące, gdy po każdym zamknięciu np. Facebooka trzeba było czekać, aż ikony i widgety łaskawie się załadują.
O czasie pracy na baterii nawet nie będę wspominał. Wiem, że 2300 mAh przy 5" ekranie FullHD to niedużo, ale z ręką na sercu - nigdy nie udało mi się na Nexusie 5 osiągnąć dłuższego SoT (Screen-on time) niż niecałe dwie godziny. I to przy umiarkowanie intensywnym użytkowaniu. I tak - przywracałem telefon do ustawień fabrycznych. Wielokrotnie. Ostatnim razem chyba się nawet na mnie obraził za to ciągłe przywracanie, bo z sobie tylko znanego powodu nie chciał zsynchronizować wszystkich kontaktów i kopii zapasowej.
Ot, złośliwość rzeczy martwych. Żaden hard-reset nic jednak nie zmienił. Telefon jak mulił, tak mulił, a czas pracy na baterii jak był beznadziejny, taki pozostawał.
Aż w końcu nadszedł Android 5.1... i mam nadzieję, że podziała choć trochę
Jak na zbawienie czekałem na poprawę tego stanu rzeczy i pierwszą, dużą łatkę do Lollipopa, która - miałem nadzieję - przywróci mojemu telefonowi sprawność sprzed kilku miesięcy. I doczekałem się. "Zaledwie" trzy tygodnie po prezentacji Androida 5.1 na moim Nexusie wyświetlił się komunikat o dostępności aktualizacji. Pobrałem zatem i przestępując z nogi na nogę czekałem na koniec instalacji.
W tej chwili smartfon pracuje pod kontrolą wersji 5.1 od niespełna 24 godzin i póki co mogę powiedzieć - dzięki, Google. W końcu mogę normalnie używać swojego telefonu.
Wszystkie nowości jakie pojawiły się w tej wersji Androida opisał Dawid, w dniu jej zapowiedzi. Mnie nie interesowało jednak wsparcie dla dual-sim czy HD-voice, choć muszę przyznać, że dostęp do listy sieci Wi-Fi i urządzeń Bluetooth prosto z paska szybkiego dostępu jest bardzo wygodny. Dla mnie najbardziej liczyły się te poprawki, które Google wprowadzi "pod maską".
Nie zawiodłem się, choć... do stabilności, którą pamiętam z 4.4.4 jeszcze daleko. Używałem dziś telefonu bardziej intensywnie niż zazwyczaj i jak dotąd ani razu nie odświeżył się pulpit, a żadna z aplikacji nie odmówiła współpracy. Jest dobrze. Przynajmniej na razie, bo przecież nie mogę zaręczyć, że za tydzień problemy nie wrócą.
Jeśli zastanawiacie się, po co ten cały wywód, to spieszę z wyjaśnieniem - chodzi o to, że mit o wyższości czystego Androida nad nakładkami producentów można włożyć między bajki. A najlepiej spalić żywcem i słuchać jak wrzeszczy.
Przy obecnym stanie rzeczy na rynku, ośmielę się o stwierdzenie, że na tle nakładek producenta goły Android nie ma do zaoferowania praktycznie nic. Posługując się prostackim wręcz przykładem - spróbujcie bez dodatkowych aplikacji na Nexusie ustawić MP3 na dzwonek. Dziękuję. Jak to zgrabnie ujął Piotr Barycki, to co robi Google z czystym Androidem, jest jak sprzedawanie mieszkań w stanie deweloperskim jako gotowych do zamieszkania. Tymczasem wchodzimy do środka, a tam gołe ściany.
Nie takie nakładki straszne...
Spójrzmy na obecny software producentów - LG już przy premierze G3 znacząco odchudziło swoją nakładkę, pozbywając się cukierkowego wyglądu poprzedniczki. EMUI i MIUI, czyli dwie popularne, chińskie nakładki są chwalone przez użytkowników i dzięki regularnemu wsparciu twórców nie sprawiają większych problemów.
HTC Sense również może stanowić wzór lekkiej i przejrzystej nakładki, zwłaszcza na flagowych modelach One. Ba, nawet nowa nakładka Samsunga nie jest już ospałym zapaśnikiem sumo, lecz całkiem żwawym zawodnikiem wagi półśredniej.
Jeżeli więc swoją decyzję zakupową odnośnie telefonu z Androidem opieracie nie tylko na sprzęcie, ale i na oprogramowaniu, to zaręczam wam, najgorsze, co można zrobić, to zdyskredytowanie jakiejś wersji software'u, bo nie jest "taka jak Google przykazał". Zazwyczaj... bardzo dobrze, że nie jest.
Każdy producent, oprócz (niestety) bloatware'u chce dodać coś od siebie, co ułatwi użytkownikom życie. Serio, tym wielkim korporacjom też zależy na tym, żeby z ich urządzeń korzystało się jak najbardziej przyjemnie i bezproblemowo, choć niestety, daleki jestem od powiedzenia, że dbają o klientów, którzy już produkt kupili.
Dramatyczna wręcz fragmentacja Androida pokazuje, że korporacje dbają o klientów... ale tych potencjalnych. Po zakupie odwracając się od nich plecami.
Coś za coś, lecz wolę więcej funkcji prosto z pudełka, niż puste słowa
Niemniej jednak, wykorzystując metaforę z mieszkaniem, dochodzę do wniosku, że wolę kupić lokum, z którego będę musiał wyrzucić kilka mebli, niż takie, w którym jeśli nie chcę spać na gołej podłodze to muszę co prędzej udać się do sklepu.
Biorąc pod uwagę karygodne problemy z działaniem Lollipopa w jego najczystszej postaci, przy kolejnych smartfonowych zakupach (jeżeli nadal będzie to telefon z Androidem), ostatnim czym będę się sugerował będzie "czystość" systemu.
Bo skoro na dobrą sprawę nie ma większej różnicy w stabilności działania pomiędzy Nexusem, a smartfonem z tą złą, niedobrą nakładką... to czy warto poświęcać wszystkie bonusy wiążące się z tymi nakładkami na rzecz obietnic szybkiej aktualizacji?
Jak dla mnie nie warto. Tym bardziej, że mogą się one okazać obietnicami bez pokrycia.