Era spoilera, czyli co wypada wiedzieć, a czego nie
Ostatnie wydarzenia i głośno komentowana afera z Grotowskim, którego pomniki powinny stać na każdej ulicy w Polsce, ale nie stoją, uzmysłowiła internautom, że nie wiedzieć nie wolno. A raczej pokazała, że użytkownicy Sieci nie wybaczają i braki w wykształceniu postanowili mocno piętnować, chyba że sami nie znają na jakieś pytanie odpowiedzi. Zgoła inaczej rzecz się ma z niewiedzą dotyczącą najnowszych dzieł popkultury, nawet tych bazujących na autentycznych wydarzeniach czy adaptujących znane formaty, klasyki. Tu nie wiedzieć można, a co więcej, należy tę niewiedzę chronić.
Tekst nie zawiera spoilerów.
Spoilery to temat kontrowersyjny i trochę nieznośny, bo łatwo jest tutaj popełnić gafę. Problem w tym, że one same, ich nieustanna obecność i reakcje internautów, a właściwie ich wyczulenie na spoilery w pewien sposób utrudniają pracę. Z niechcianymi informacjami na temat fabuły filmów, książek czy seriali borykam się jako czytelnik i jako ten, kto potencjalnie może zaleźć za skórę innym odbiorcom.
Tylko, że ci inni odbiorcy ocierają się o granice absurdu, a co najgorsze, ja razem z nimi.
Szukając ostatnio nowinek ze świata seriali i filmów, trafiłam na tytuł, który bezpośrednio stał się bodźcem do napisania tego tekstu, mimo że myśli oscylujące wokół tego tematu, zaczęły kiełkować w mojej głowie dużo wcześniej. Tytuł pochodził z jakiegoś anglojęzycznego serwisu i dotyczył serialu, który po prawdzie, już dawno przestałam oglądać ze względu na chaotyczną akcję i wyciąganie przez twórców kolejnych wątków niczym królika z kapelusza. Chodzi o tzw. babską produkcję "Pretty Little Liars" (wszystkich panów, którzy oglądają ten serial, gorąco przepraszam).
Fabuła, w polskim tłumaczeniu, "Słodkich kłamstewek" opiera się na dowiedzeniu kim jest tajemniczy osobnik, który sam siebie przedstawia jako "A". W tytule tekstu znalazło się wyjaśnienie kim "A" jest. Nie wiem, czy jest to zgodne z prawdą czy to tylko przewidywania przedstawione jako fakty, aby czytelnicy kliknęli w artykuł, ale istotne jest to, że zetknięcie się z tą informacją stało się dla mnie bodźcem do zastanowienia się, ile wypada powiedzieć, a ile nie.
I ile wypada wiedzieć?
Podobna sytuacja, choć tutaj spoiler okazał się nim wcale nie być, miała miejsce z okazji premiery 3 sezonu "House of Cards". Wtedy zdałam sobie sprawę, że moje przeczulenie związane z przypadkowym bądź celowym przybliżeniem komuś ważnych wątków z fabuły zaczyna być przesadne. Oś fabularna serialu z Kevinem Spacey'm w roli głównej dotyczy starań Franka Underwooda, który chce się dostać na stołek prezydenta Stanów Zjednoczonych. Oficjalny hasztag dla 3 sezonu "House of Cards" brzmiał #WelcomeBackMrPresident, który... no właśnie, czy można się nie domyślić? Już nic więcej nie napiszę.
Kiedyś - jak to celnie przypomniał jeden mój znajomy - nie wypadało czegoś nie znać, nie wiedzieć, dziś, ci którzy są do tyłu, chcą być chronieni.
Wynika to na pewno z ilości nowości, tworów, które powstają każdego dnia i które każdego dnia są zamawiane przez staje telewizyjne. Chociaż nie zawaham się stwierdzić, że przesadą jest oskarżać kogoś o spoiler, kto poinformował o tym, że nadal żyje kobieta na podstawie życia której nakręcono film (true story). Wielu czytelników wykazuje się naprawdę brakiem zdroworozsądkowego myślenia.
Bo czego można spodziewać się po tekście, który podsumowuje któryś tam z kolei sezon jakiegoś serialu, albo w którym ktoś odwołuje się do konkretnego wydarzenia z jakiegoś odcinka? Chyba nie tego, że autor będzie bawił się w dyplomatę i omijał wszystkie interesujące i ważne wątki, by gładko przebrnąć przez kilkadziesiąt zdań? Jakimś rozwiązaniem jest oznaczanie, że w tekście znajdują się spoilery, ale sama zaczęłam zauważać, że chyba przesadnie stosuję tę informację albo że mówię o tym małą czcionką, kiedy to powinno wynikać samo przez się z tekstu, jego tytułu, itd.
Oczywiście, ja też nie chciałabym się poznać jakiś istotnych szczegółów czy zakończenia odcinka lub filmu, których jeszcze nie widziałam. Ale rozwiązaniem jest po prostu nie dać się zwariować, z rozwagą zamieszczać stosowne informacje (ale gdy tekst naprawdę zrujnowałby seans) i mieć świadomość, że część wiadomości musi się po prostu w tekście znaleźć, bo nie sposób napisać recenzji nie dowołując się do fabuły. Natomiast nie wszystkie opisy wydarzeń z danego dzieła kultury niszczą przyjemność zapoznania się z nim.
Recenzent naprawdę nie chce popsuć wam popołudnia, a pragnie byście do niego wrócili.
Nie dopuszczajmy do sytuacji, w których na serwisach poświęconych rozrywce i kulturze znajdują się informacje, że ktoś - uwaga - bezpoilerowo przedstawia to, co wydarzy się w kolejnych odcinkach serialu. Być może następnym razem ktoś napisze, że recenzuje film, którego zakończenia nie widział, aby przypadkiem nie wygadać się przed swoimi czytelnikami. Brzmi absurdalnie? A ja nie zdziwię się, kiedy takiej wiadomości się kiedyś doczekam.
Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.
*Zdjęcie główne: Shutterstock.