Kto teraz kupi iPada 2?
iPad mini od razu po swojej premierze wydawał mi się tabletem niemal idealnym. Nie miał zbyt małego ani zbyt dużego ekranu oraz był tańszy od innych iPadów. O tym, że zachwycił świat może świadczyć to, że z jego powodu Apple było zmuszone do zmniejszenia liczby zamówień podzespołów do 9,7-calowych tabletów. Miał jednak kilka wad, a mianowicie niską wydajność oraz małą rozdzielczość ekranu. Cechami tymi charakteryzuje się również iPad 2, którego Apple ma w swojej ofercie od 2,5 roku, a mimo to prawie wcale nie tanieje. Postanowiliśmy sprawdzić, czy warto kupić starsze tablety od Apple i w ten sposób zaoszczędzić 100 dolarów.
Na początku powiem, na czym się skupię. Nie będzie to dokładne, techniczne porównanie, a raczej spojrzenie na wydajność obu sprzętów. Nie warto skupiać się na wadze czy wymiarach tabletów, gdyż już poprzednie generacje iPadów były na tyle lekkie, że bez problemu można było je nosić. W końcu czy 600 gramów w przypadku 9,7-calowego tabletu to dużo? Nie, ale 469 gramów, które waży iPad Air robi o wiele większe wrażenie. W przypadku mniejszych iPadów to nowszy model jest cięższy i waży 331 gramów, a nie 308 gramów jak model zeszłoroczny. Tutaj różnica jest o wiele mniej widoczna.
Jednak najwięcej ludzi zwraca uwagę na rozdzielczości. Nowe tablety są wyposażone w ekrany o rozdzielczości 2048 x 1536 pikseli, dzięki czemu cechują się idealnie ostrym obrazem. Starsze konstrukcje są wyposażone w cztery razy mniejszą rozdzielczość, przez co obraz na nich jest ziarnisty. Dzięki temu nowsze tablety o wiele lepiej nadają się do czytania niż starsze modele. Nie występuje tu też problem mniejszej wydajności, który dotyczy wielu tabletów z Windowsem i Androidem.
Chodzi o to, że cztery razy większa rozdzielczość oznacza konieczność dysponowania cztery razy większą wydajnością w grach, a iPhone 5S zawierający ten sam typ procesora co iPad Air oraz iPad Mini drugiej generacji jest pięć razy wydajniejszy od iPada 2 oraz iPada Mini. Oznacza to, że w grach tablet mimo większej rozdzielczości będzie działał bardziej płynnie niż starsze modele. Warto też wziąć pod uwagę, że wersja A7 użyta w iPadach będzie zapewne szybsza niż w przypadku tej znanej z najnowszego iPhone’a.
Wyjątkowo ważne jest też, że w innych zastosowaniach niż gry nowe iPady będą znacznie wydajniejsze od swoich starszych wersji. Szybszy procesor i więcej pamięci RAM naprawdę robią swoje, co zauważymy podczas uruchamiania wymagających stron internetowych oraz bardziej zaawansowanych aplikacji, na przykład do prostej obróbki obrazu, filmu czy też wczytywania rysunków inżynierskich. Krótko mówiąc, moc ta z całą pewnością się nie zmarnuje i warto do niej dopłacić.
Warto to zrobić, zwłaszcza że dopłata do wyższego modelu kosztuje zaledwie 400 złotych. Może wydawać się, że to dużo, jednak warto pamiętać, że oprócz lepszej obudowy, większej wydajności i bardziej szczegółowego ekranu będziemy znacznie dłużej dostawać aktualizacje. A to jest warte o wiele więcej nawet niż wydajność. Zresztą kupując nowy sprzęt Apple mamy pewność, że bardzo długo nie będzie tracił on na wartości. Po roku sprzedamy go niemal bez straty i po małej dopłacie będziemy mogli go wymienić na nowszy model. Według mnie to bardzo dobry układ.
Swoją drogą zastanawialiście się, czemu Apple zamiast dodawać do kolejnych tabletów oznaczenia cyfrowe, decyduje się na nazywanie ich jako „The New”, „with Retina Display” albo „Air”? Przyczyna tego jest bardzo prosta. Choć Apple’owi bardzo zależy na sprzedaży nowych sprzętów, to musi pamiętać o mniej majętnych użytkownikach, którzy będą chcieli zaoszczędzić choćby 100 dolarów. Gdyby zobaczyli, że mogą kupić iPada nowej generacji za 499 dolarów, a za 399 dolarów sprzęt sprzed niemal trzech lat, mogliby dalej chcieć zaoszczędzić, ale kupując nowszy i tańszy sprzęt konkurencji. Zapewne za rok Apple wymyśli kolejne nazwy swoich tabletów, by je odróżnić od zalegającej w sklepach „dwójki”. A wystarczyłoby po prostu pozbyć się oznaczenia cyfrowego iPada 2 i nazwać go chociażby… klasycznym. Wówczas żaden klient kupując go nie czułby się nabity w butelkę, zaś Apple mogłoby normalnie numerować kolejne odsłony swoich tabletów.