REKLAMA

Polska szkoła zostanie w technologicznym ogonie. Jedyna nadzieja w nauczycielach przez wielkie "N"

Autorem tekstu jest Artur Modzelewski.

Polska szkoła zostanie w technologicznym ogonie. Jedyna nadzieja w nauczycielach przez wielkie „N”
REKLAMA

Wpis ten piszę jako rodzic, który nie zgadza się z tezami i wnioskami Przemysława Gerschmanna oraz większości komentujących tekst „Darmowe epodręczniki – jestem za, a nawet przeciw”.

REKLAMA

Na wstępie przyznaję, że podzielam większość obaw Autora, odnoszę jednak wrażenie, że pełni – zapewne niechcący – funkcję tuby medialnej Ministerstwa Edukacji Narodowej i uznałem, że spojrzenie z drugiej strony jest na miejscu. Pozwólcie więc, że rzucę nieco światła na opisywany temat.

Aby było wszystko jasne, piszę jako mąż pracownicy jednego z wydawnictw oświatowych.

To jest moje źródło informacji, a więc z pierwszej ręki. Oczywiście nie zamierzam podawać nazwy wydawnictwa, chociaż jak ktoś się uprze, znajdzie je zapewne po moim nazwisku.

Autor wpisu nie podał żadnego źródła informacji, z którego korzystał podczas powstawania tekstu. Pozwolę sobie króciutko przybliżyć genezę projektu „E-podręczniki do kształcenia ogólnego” – niestety, autor zapomniał o tej nazwie wspomnieć. Minister Edukacji Narodowej utworzył  Ośrodek Rozwoju Edukacji w 2010 r. Na jego barki przekazał prowadzenie projektu, w tym wybór partnera merytorycznego. Wśród powszechnie uznanych wydawców jako partnerów, udział zgłosiło tylko Wydawnictwo Pedagogiczne „Operon” z Gdyni. Jednak zajęło ono drugie miejsce na liście rankingowej. Wygrała Grupa Edukacyjna S.A. z Kielc. Tyle celem dopełnienia formalności.

książki 2

Zakładam z wpisu, że Autor na mgliste pojęcie o szczegółach projektu ministerstwa, o zespole przygotowującym e-podręczniki, o tym, że podręczniki się zmieniają. A za to ostatnie należą się podziękowania jedynie MEN, to ono opracowuje nową podstawę programową co kilka lat, a ta co roku obejmuje kolejny rocznik. Młyn na wodę dla wydawców? – dalej dowodzę, że jest wręcz przeciwnie. Po co zmieniać podręczniki tak często? Moje subiektywne odczucia: urzędnik musi udawać, że coś robi, a przy okazji dopasowywać programy zgodnie z zaleceniami UE. To dlatego dzieci nie mogą odsprzedawać sobie książek. Wiem coś o tym, mam dwie pociechy w tym samym gimnazjum, rok po roku, i ich podręczniki różnią się w ok. 60-70%, nie było więc mowy o kupieniu nowych książek tylko starszemu dziecku.

Na początek pytanie merytoryczne: czy naprawdę uważacie Państwo, że wydawcy z radością zatrudniają sztaby ludzi tylko po to, aby dopasować się do ciągłych zmian ministerialnych? Oni nie mają wyjścia, ponieważ bez corocznych akceptacji MEN ich podręczniki nie zostałyby dopuszczane do sprzedaży. Angażują więc profesorów, doktorów, specjalistów z wąskich dziedzin, najlepszych na rynku. Napisanie nowego podręcznika trwa lata i kosztuje miliony złotych. W grę wchodzi nie tylko tekst, ale także ilustracje, zdjęcia, mapy itd. Za to się płaci tantiemy lub inne opłaty licencyjne. Ale i tak sam koszt przygotowalni poligraficznej, druku, papieru, dystrybucji to jeden z kluczowych czynników kosztowych przekładających się na cenę książki.

Nie wiem czy Państwo wiecie, ale osobne podręczniki mają też nauczyciele.

Dostają także mnóstwo materiałów pomocniczych, gotowych testów itp. Mogą porównywać poziom swoich uczniów na tle regionu czy całej Polski. Zapraszani są przez wydawnictwa do udziału w konferencjach czy warsztatach, które prowadzone są przez metodyków i dają ogromny ładunek wiedzy jak dzieci uczyć, jak radzić sobie z dziećmi trudnymi, choćby z ADHD. Takie spotkania organizowane są w każdym powiecie w Polsce co najmniej raz w roku, w dużych miastach kilkakrotnie, ponieważ liczba zainteresowanych nauczycieli jest duża. A teraz pomnóżmy to przez liczbę podstawowych przedmiotów, takich jak język polski, matematyka, historia czy fizyka. Pokazuję jedynie wierzchołek góry lodowej, jakie wsparcie otrzymują nauczyciele. To musi kosztować. Plan ministerialny przewiduje takie działania? Obawiam się, że nie.

e-book-2

Wróćmy do meritum.

Myślicie: facet się plącze, właśnie chodzi o e-podręczniki, czyli „nową jakość”. A sprawdzał szanowny Autor co oferują obecnie wydawnictwa? Nie wszystkie, niektóre, albo mniej niż niektóre. Mają już komplety e-podręczników. Nie pliki PDF z papierowych wydań książek, a całkowicie opracowane od nowa aplikacje multimedialne, pracujące na PC oraz na tabletach. Inwestują miliony złotych w zespoły programistów, grafików, animatorów, scenarzystów i naukowców z dziedzin interdyscyplinarnych. Często ryzykują, bo na razie brak wypracowanych wzorców. Nie powstał jeszcze modelowy e-podręcznik. Co więc powinien zawierać, jak być obsługiwany, jak dystrybuowany, w jakiej technologii napisany, na jakie platformy systemowe przygotowany? Pamiętajmy, że tu podejmowane są decyzje, niosące ryzyko bycia lub nie wydawnictwa w przyszłości. Tu i teraz. Ryzyko wiąże się także z niestabilnym prawem w Polsce i zmieniającą się jak burza technologią.

Chciałbym także przypomnieć, że istnieje program rządowy, który wspiera rodziców w kupnie książek, na które ich nie stać. Dlaczego nie może wspierać zakupu czy też może współfinansowania zakupu tabletu? Dlaczego państwowy bank nie może zaproponować specjalnej atrakcyjnej oferty dla ucznia i pożyczyć pieniądze na pierwszy, najdroższy zakup – tablet? E-podręcznik będzie lub już jest o wiele tańszy, więc takie rozwiązanie doceni sponsor, czytaj: rodzic. Dorosły absolwent szkoły ponadgimnazjalnej stanie się z przyzwyczajenia klientem takiego banku, więc to może się kalkulować także instytucji finansowej. Dobrze wiem, że za chwilę nie będzie w Polsce banku państwowego, ale to tylko kolejny przytyk dla rządu.

Sądzę, że wykluczenie internetowe nie jest już takim problemem, jak się wydaje.

Wspominam jako przykład komórkowego operatora Aero2, który oferuje usługi socjalne, bo tak można nazwać bezpłatny dostęp do Internetu. Nie pamiętam w tej chwili, dla jakiej części społeczeństwa, ale z pewnością przekracza 75 proc. Ma być rozwijany do 2017 r.

Wracając do „projektu” ministerialnego, ten kończy się za kilka lat. Kto potem będzie kontynuował pracę nad stworzonymi podręcznikami? Choćby nanoszenie zmian programowych? Jak z tego wynika, przedsięwzięcie nie będzie kontynuowane po zakończeniu projektu. Ale że łatwo wydaje się pieniądze publiczne (choć tym razem z Europejskiego Funduszu Społecznego – Kapitał Ludzki, co nie znaczy to, że nie są to publiczne pieniądze), to nie pierwszy i nie ostatni nieprzemyślany pomysł rządu.

Nie chcę tu poruszać sprawy, czy lepsze są tradycyjne podręczniki, czy e-podręczniki.

Myślę, że z biegiem czasu rynek dojrzeje do wersji elektronicznej, ale będzie to proces stosunkowo powolny, bo wymuszający zmianę wyobrażenia o systemie kształcenia przez rodziców, uczniów i nauczycieli. Nie chciałbym jednak, aby proces cyfryzacji podręczników szkolnych przyspieszał rząd w sposób tak nieprzemyślany i niekompetentny, pozbawiony naszkicowanej choćby wizji ciągłości, pozbawiony stałego finansowania i nieuwzględniający zasad ekonomii.

Zamiast tego czytamy na oficjalnej stronie (www.epodręczniki.pl): „(...) Zgodnie z zapowiadanym harmonogramem, 30 września 2013 r. pod tym adresem nastąpi premierowa odsłona platformy online udostępniającej przykładowe fragmenty modułów lekcyjnych e-podręczników do matematyki dla trzech poziomów edukacji: szkoły podstawowej, gimnazjum i liceum ogólnokształcącego, (...)”. Powtarzam: tylko fragmentów matematyki. Kiedy doczekamy się faktycznie kompletu wszystkich podręczników, to na razie puste obietnice (2 lata). O potencjale projektu mamy przekonać się faktycznie 1 października (data zmieniona przez ORE).

Obawiam się jednak, że przy takim podejściu rządu do kluczowego problemu społecznego, polska szkoła pozostanie w technologicznym ogonie Europy. Jedyna nadzieja w Nauczycielach przez wielkie „N”.

Pozdrawiam,

REKLAMA

Artur Modzelewski, tata

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA