Wchodzimy do Europy - Eurogamer.pl wystartował!
W ostatnim czasie więcej serwisów o grach znika, niż się pojawia. A nawet jeśli powstają jakieś nowe, to na pierwszy rzut oka i tak nie mają szans przetrwać dłużej niż do matury ich twórców. Jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne blogi, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ekscytacja blogami dla graczy już minęła i wielu z powrotem spogląda w kierunku wielofunkcyjnych serwisów o grach. Tutaj niemalże monopolistą jest Gry-OnLine, podgryza go trochę gram.pl, a także podstrony dużych portali (histerii w tym ostatnim wypadku nie ma...). Ale, ale! Zgodnie z zapowiedzią, od dziś także Eurogamer.pl czyli portal z licencją na granie.
Eurogamer to sieć serwisów poświęconych tematyce wirtualnej rozrywki, która ma jedną anglojęzyczną odsłonę o sporym (acz wcale nie spektakularnym) zasięgu, a od dłuższego czasu także inwestuje w wersje regionalne (swoją markę wyrobiły między innymi odsłona włoska i niemiecka). Po długich negocjacjach udało nam się doczekać także polskiej filii, która wbrew pozorom wcale nie wygląda na zespół z ambicjami tłumaczenia eurogamer.net lub przystawki od czasu do czasu pojawiające się na konferencji nowego Wiedźmina.
Kiedy przeglądam stopkę redakcyjną, trochę z uśmiechem i satysfakcją reaguję na skład, ponieważ poniekąd taki sobie dla nowego (miejmy nadzieję: mocnego) serwisu o grach w polskim internecie wymarzyłem. Nie tak dawno temu pisałem, że bardzo bym chciał poczytać pewien powiew świeżości w spojrzeniu na gry, a przy tym jednak możliwie elokwentny. Myślę, że dokładnie taki zestaw w nowym Eurogamerze otrzymujemy. Nie zrozumcie mnie źle, ale mamy w Polsce kilku dobrze znanych "ekspertów" od pisania o grach komputerowych, którzy muszą robić sobie publicity w serwisach społecznościowych, bo mogłoby się okazać, że równie dobrze z takim samym (może lepszym skutkiem) dałoby radę ich zastąpić kilkoma licealistami. W grach komputerowych nie chodzi o specjalistyczną naukową wiedzą, chodzi o pasję, styl i oddawanie uczuć. Dlatego z tym większą przyjemnością przedstawię Wam zespół nowego Eurogamera.
Redaktorem naczelnym został Zbigniew Jankowski, postać dla polskiej prasy o grach komputerowych wyjątkowa, choć zawsze na drugim planie. Zbyszek, którego ja pamiętam jeszcze pod pseudonimem "Bibek", przez długie lata był redaktorem naczelnym e-zinu Załoga G, którą następnie przekształcił w portal. Do nowego zespołu zaprosił m.in. dobrze sobie znanych z tamtych czasów Michała Bastę i Damiana Milczarka. Nie wiem czy wspomniani życzyliby sobie, bym publicznie takie wspomnienia wywlekał, ale skoro mają się dobrze i mam pewność, że nie będą się przewracali w przysłowiowym grobie, to Damianowi i Zbyszkowi wiele zawdzięczam, gdyż długo uczyli mnie, że w zdaniu należy postawić w pewnym momencie kropkę, kiedy nasze drogi przecięły się u zmierzchu poczciwej Załogi. Jak można zauważyć, nie byłem niestety zbyt pojętnym uczniem.
Eurogamer to także kilka nazwisk, które zupełnie nic mi nie mówią (tak miało być), ale przede wszystkim Arek Kamiński, o którego talentach przed kilkoma dniami - zupełnie nieświadomy jego dalszych losów zawodowych - tak ciepło pisałem w notce o Pokemonach i Halloween. Arek na co dzień prowadzi swój bardzo fajny serwis arhn.eu i mam nadzieję, że ciągnięcie kilku srok za ogon nie odbije się na jego jakości. Jego materiały video mogą natomiast bardzo dobrze zrobić Eurogamerowi.
Trudno pisać o jakimś zaskoczeniu związanym z oprawą graficzną czy poszczególnymi działami na stronie. Na chwilę obecną wygląda to po prostu dobrze. Czemu tak wiele miejsca poświęciłem redakcji? Bo moim zdaniem to właśnie ludzie tworzący serwis - obok jego zachodniej marki - są w zasadzie jedynym orężem w walce o jakiekolwiek udziały w rynku. Eurogamer nie oferuje oryginalnych działów, póki co unikatowej treści. Musi zbudować sobie nową społeczność.
Czy to wystarczy, żeby odgrywać w polskim internecie jakąś rolę? W pamięci mam serwisy takie jak ImRo, nowa Valhalla, Gaminator, które nie były gigantami, ale udało im się zjednać wokół siebie pewne grono zapaleńców, które najwyraźniej poszukiwało w sieci alternatywy dla giganta spod znaku Gry-OnLine. Z drugiej strony żeby zarabiać na serwisie o grach w kraju przeciętna publika to za mało. Ba - wielka publika to też mało. Jak wyjaśniał mi to kiedyś szef pewnego wielkiego serwisu sprzętowego - serwisy o grach to kiepski pomysł na biznes, bo z reklamodawcami krucho, a grupa docelowa postrzegana jest jako osoby, które "nigdy nie mają pieniędzy". Nic zatem dziwnego, że coraz częściej warunkiem egzystencji portalu growego jest nie reklama, a abonament czy funkcjonujący obok sklep.
W grudniu postaram się dorwać redaktora naczelnego Eurogamera i dowiedzieć nieco o kulisach współpracy na licencji oraz planie redakcji na - cóż - przetrwanie. Także tym biznesowym.