...bo internauci sami nie potrafią myśleć - PayPal walczy z piractwem
O PayPalu słyszeli chyba wszyscy. W skrócie - jest to alternatywa dla osób, które nie posiadają karty kredytowej, a które chcą dokonać zakupów przez Internet w sklepie, który nie respektuje przelewów (przykładem jest sklep Microsoftu powiązany z Games for Windows Live). Całość jest w miarę (jak to na Internet przystało) bezpieczna - przelewamy pieniądze na konto PayPal, a następnie, za pomocą swojego profilu, dokonujemy płatności. PayPal miał być docelowo pośrednikiem, który służy pomocą i nie ingeruje bezpośrednio w zakupy klienta - w końcu jego sprawą jest to, na co wydamy pieniądze. Zasada nieingerencji obowiązywała, jak się okazuje, do marca tego roku.
A potem okazało się, że jednak PayPal postanowił się włączyć do wojny z piractwem, przy okazji zyskując na tym niezłe pieniądze. A wszystko w imię lepszych wartości, zdrowszego rynku i współpracy ze stróżami prawa.
PayPal podpisał umowę z IFPI (Międzynarodową Federacją Przemysłu Fonograficznego) w celu walki ze sklepami oferującymi piracką, nielicencjonowaną muzyką. We współpracy z lokalną policją od tej pory monitorowana będzie transakcja między użytkownikiem a sklepem, w celu weryfikacji plików muzycznych. W momencie, kiedy okaże się, że plik nie jest autoryzowany przez wytwórnię, przeciwko sklepowi wszczęte zostaje postępowanie prawne. Proceder sprzedaży nielegalnych mp3 i im podobnych formatów ma miejsce głównie u naszych sąsiadów za wschodnią granicą. Umowa tego typu została podpisana również z Visą i MasterCardem, dzięki czemu zamknięto do tej pory 28 sklepów oferujących piracką muzyką, a przeciw kolejnym 38 prowadzone jest postępowanie.
Pomysł sam w sobie jest całkiem sensowny, ale próbuję sobie wyobrazić, jak by to wyglądało na przykład w Polsce, gdzie, jak doskonale wiemy, nasze władze celują w absurdach popełnianych przy próbie regulacji treści internetowej. Przede wszystkim status klienta takiego sklepu byłby u nas prawdopodobnie pominięty i omówiony dopiero na końcu. Sam z doświadczeń wyniesionych jeszcze z uczelni, gdzie miałem okazję być członkiem studenckiej komisji prawnej, wiem doskonale, że wszelkie niejasności kwitowano zdaniem zaczynającym się następującymi słowami: w logicznym rozumieniu paragrafu/ustępu... Tutaj problem jest o tyle ważny, że trudno stwierdzić, czy klient jest osobą poszkodowaną, czy też współsprawcą przestępstwa. Logiczne rozumienie niewiele wyjaśnia, natomiast zasada działania na korzyść oskarżonego w przypadku niejasności sprawy również niewiele ułatwia. Z jednej strony klient może postawić się w sytuacji osoby oszukanej i dociekać swoich praw, oraz, co więcej, odszkodowania od sklepu za stracone pieniądze, z drugiej zaś strony może zostać oskarżony o współpracę i przyczynienie się do rozpowszechniania pirackiej treści.
Ciężko będzie mu bowiem udowodnić, że nie wiedział on, że kupuje pirackie pliki, w momencie gdy technologia poszła tak do przodu, że przy odrobinie samozaparcia można samemu stwierdzić, czy strona sprzedaje pliki licencjonowane, czy nie. Oczywiście, najlepszym wyjściem byłoby korzystanie tylko z serwisów pokroju iTunes Store... gdyby nie fakt, że nie wszędzie są one dostępne. Czyli użytkownik tak, czy inaczej, jest na niezbyt ciekawej pozycji.
Tendencje do uszczęśliwiania posiadaczy legalnych plików widać zresztą na każdym kroku - najlepszym dowodem tego jest wbudowanie swego czasu zabezpieczeń DRM do plików wmv. Podobnie zresztą słynną wpadką był Assasin's Creed, który z powodu źle skonfigurowanego DRM w ogóle nie chciał się odpalić. Ludzie, którzy nabyli grę od przysłowiowego wujka Aloszki, grali sobie w to TPP w najlepsze, podczas gdy fani zgrzytali zębami i wyklinali na firmę. Oczywiście, cały problem naprawiono w miarę szybko, jednak niesmak pozostał.
Paradoksalnie w Internecie pojawiła się pseudo-metoda wyjście z tej sytuacji, twierdząca, że prawo karne pozwala na przetrzymywanie plików multimedialnych przez 24 godziny w celu ocenienia treści i zakupienia jej legalnie. Oczywiście jest to totalne kłamstwo, a dokładne obostrzenia wykluczają ten pomysł na wstępie.
Patrząc jednak na proceder, jaki się rozwinął na Wschodzie, a który został upubliczniony przez współpracę PayPal, można dojść do wniosku, że zakupy treści przez Internet najlepiej sobie odpuścić... albo dokonywać ich tylko w renomowanych sklepach, sprawdzając wcześniej trzy razy, czy aby na pewno się na coś nie nacięliśmy.
Wniosek jest taki, że najlepiej byłoby jednak kupować wciąż fizyczne odpowiedniki (np. płyty CD) i zrzucać je sobie samodzielnie na komputer jako kopię bezpieczeństwa (czy jak to kto zwał)*. Problem polega na tym, że przy obecnych cenach multimediów, to lepiej chyba byłoby już sobie dać spokój i puścić radio w nadziei, że poleci piosenka, którą lubimy. Oraz liczyć po cichu również na to, że radia nie zamkną ze względu na korzystanie z pirackiej muzyki**. Jaki z tego wniosek? Człowiek chcący żyć zgodnie z literą prawa naprawdę zacznie doceniać wartość każdego pojedynczego pliku. Jest to swego rodzaju opozycja do dzisiejszego podejścia do treści internetowych, w których więcej znaczy lepiej, a wcale nie przekłada się na jakość. Po prostu cała podaż uległa, nazwijmy to, mcdonaldyzacji i jeden album może kręcić się w odtwarzaczu tylko kilka godzin, by później wylądować w otchłani kosza na pulpicie albo gdzieś na rzeczywistej półce koło innych, dzielących ten sam los, gier, książek, czasopism i innych. Piractwo spowodowało uszczerbek intelektualny społeczeństwa - nie docenia się tego, co się ma, nie docenia się twórczości, bo wszystko jest łatwo, tanio, szybko i przyjemnie. Może dlatego sam wolę raz na jakiś czas wywalić te grubsze pieniądze i zamiast oglądać całą sagę Pottera film za filmem na komputerze, pójść na premierę nowej części do kina. To jednak jest materiał na samodzielny artykuł i pewnie się kiedyś tego doczeka.
Paranoja? Może, ale sami sobie to stworzyliśmy. Witamy w świecie, gdzie życie legalne kosztuje nas stres, czas i pieniądze.
*Dotyczy to, oczywiście, tylko klientów potencjalnie podejrzanych serwisów, zatem uwagę tę można sobie w gruncie rzeczy darować.
**Sarkazm.
PS Oczywiście ten artykuł omawia tylko skrajności i nie jest bynajmniej dogłębną analizą rynku, a jedynie wytknięciem pewnych symptomów oraz wątpliwości, jakie nasuwają się niektórym użytkowników różnych serwisów internetowych.