Przyzwyczajenie największą zaletą systemu operacyjnego
Przyznaję bez bicia – nie jestem ekspertem od oprogramowania, informatykiem, ani programistą. Ciężko mi też określić siebie jako naprawdę zaawansowanego użytkownika komputerów – większość problemów udaje mi się szczęśliwie rozwiązać „samodzielnie” po zadaniu Google odpowiedniej ilości pytań (składających się najczęściej z komunikatu wyświetlanego wcześniej błędu). Przyznaję się też od razu – od początku mojej przygody z komputerem towarzyszył mi Windows – wraz z kolejnymi laptopami (bo nigdy nie miałem niestety stacjonarnego) kolejne jego wersje. Co jakiś czas próbowałem „odmienić swoje życie”, próbując przygody z Linuxem w różnych wydaniach, które teraz ciężko jest już przywołać z pamięci. Zachęcony jednak tekstem Ewy o najnowszym Ubuntu 11.10, postanowiłem jednak zaryzykować po raz kolejny.
Ostatnio dużo piszę o Ubuntu, ale to chyba zrozumiałe – makowcy robią to samo przy premierze kolejnego kotowatego, fani okien czekają na Windowsa 8, logiczne więc, że stali użytkownicy najpopularniejszej dystrybucji Linuksa badają możliwości nowego Ubuntu. No właśnie – z Ubuntu 11.10 linuksiarze otrzymali w końcu bezproblemową możliwość uruchomienia powłoki GNOME za pomocą praktycznie 3 kliknięć. Bez kombinowania, terminalu, pakietów itp. I ja, jako niezaawansowany technicznie użytkownik skorzystałam z tej możliwości i powiem – GNOME Shell to istniejący dowód na to, że minimalizm wciąż żyje i jest za rzadko wykorzystywany.
Nowe Ubuntu 11.10 już jest. Postanowiłam zrobić w końcu porządek na własnym dysku po instalacji Windowsa 8, instalowaniu Gruba i podobnych zabawach i zainstalowałam Oneiric Ocelota “na czysto” pozbywając się wszystkich balastów. Wrażenia? Jest dobrze – jest o wiele lepiej niż w wersjach beta. Poprawiono stabilność, w końcu Software Center działa jak powinien, doszlifowano również wiele drobnostek. Kolejna wersja Ubuntu jest bardziej dopracowana i wydaje się stworzona tak, by być bardziej przyjazna dla nowych użytkowników.
Już za chwilę, już pojutrze (nawet nie, bo za trzydzieścikilka godzin) Canonical udostępni oficjalną wersję Ubuntu 11.10 Oneiric Ocelot. Na to czekam, bo choć przełomowych zmian nie będzie, to kilka funkcji zapowiada się świetnie (oczywiście ich przedsmak dały wersje beta).
Chmura od Ubuntu pokazuje, że Linux jeszcze powalczy
Ostatnimi czasy poszukiwałam usługi synchronizacji i przechowywania plików w chmurze, które sprawdziłoby się na wszystkich moich używanych na codzień urządzeniach i po prostu działało nie powodując problemów. Może popadłam w paranoję, ale kolejne zmiany regulaminu Dropboksa i konieczność ponownej synchronizacji danych na Linuksie, mimo iż dane te już tam tkwiły synchronizowane Windowsem spowodowały chęć zmiany. Skoro i tak muszę synchronizować drugi raz, to nie musi to być Dropbox. Po sprawdzeniu kilku serwisów okazało się, że naciemniej pod latarnią i przecież używam Ubuntu, które ma usługę synchronizacji – Ubuntu One. W końcu Ubuntu to pierwszy system, który ma chmurę zaimplementowaną systemowo chmurę, dlaczego nie skorzystać? Okazało się, że open-source w wykonaniu Canonicala i Ubuntu to całkiem przyjemna usługa, na dodatek coraz mocniej rozwijana. Świetnie wpisuje się to w agresywne plany zdobywania przez Ubuntu coraz większych części rynku. U1 jest jedną z usług, które mają temu pomóc. Tak samo jak nowe oferty dla biznesu.
Ubuntu 11.04 - cel 200 milionów, obecnie już nierealny
W maju, po premierze Ubuntu 11.04 , Mark Shuttleworth – założyciel Canonical – powiedział, że celem jest osiągnięcie 200 milionów użytkowników w ciągu 4 lat. Do dziś nie wiadomo, jakim sposobem dokładniej chciałby to osiągnąć, ale jest to bardzo mało prawdopodobne, choć Ubuntu z nakładką Unity jest pierwszą dystrybucją Linuksa, która może w pełni konkurować z innymi systemami na rynku konsumenckim. Ten cel może wskazywać drogę rozwoju – Ubuntu musi dotrzymywać tempa i podążać za trendami. Mimo wszystko nawet jeśli uda się zdobyć 50 milionów, to cieżką pracą i nieprawdopodobnym szczęściem.