Sejsmiczna zmiana w branży IT. Polscy programiści wstępują do związku zawodowego

Nie pasują do medialnego obrazu bananowego życia w branży IT. Tysiące polskich programistów wstępuje do związku zawodowego i śladem Zachodu chce walczyć o lepszą przyszłość: dla siebie i dla innych. Wielka zmiana czy raczej niszowy trend? 

Polscy programiści wstępują do związku zawodowego

Średnio o 2,9 tys. zł. Takich podwyżek oczekują polscy programiści z powodu pandemii, co wyliczyła właśnie firma Antal. I bardzo możliwe, że ogromna część z nich taki właśnie zastrzyk gotówki dostanie.

Pracownicze eldorado – tak od lat określana jest sytuacja w branży IT. Specjalistów brakuje, więc pracodawcy prześcigają się w pomysłach, aby przekonać ich do pracy we własnej firmie. Zarobki? Wyłącznie rosną i sięgają nawet kilkudziesięciu tysięcy złotych miesięcznie. Powiedzieć, że w branży IT panuje rynek pracownika, to nic nie powiedzieć. Tu jak nigdzie pracownicy stawiają warunki firmom. Mogą, bo ogromnie ich brakuje. W całej Unii Europejskiej – ponad 600 tys. programistów, w Polsce szacunki mówią o ok. 50 tys. luki. Zapotrzebowanie wzmocniła tylko pandemia, za sprawą której jeszcze mocnej przenieśliśmy swoje życie do internetu. Świata, do konstrukcji którego potrzeba speców od IT.

Tyle że to eldorado – jak przekonuje Katarzyna Kosakowska, wiceprzewodnicząca Komisji Krajowej Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Samozatrudnionych "wBREw", który jednoczy grupy zawodowe samozatrudnionych – jest tylko jedną stroną medalu.

Fot. shutterstock.com/ Kite_rin
Fot. Kite_rin / Shutterstock.com

– Druga to pracownicy, którzy nijak nie pasują do tego medialnego obrazu bananowego życia w branży IT. To osoby wypchnięte na fikcyjne samozatrudnienie, pracujący poprzez pośredników i im oddający część nie tak wysokich jak u elity zarobków. Pracują od zlecenia do zlecenia, bez pewności, że ta praca będzie jutro. To raczej niższy szczebel drabiny. Wyrobnicy pracujący trochę jak przy taśmie produkcyjnej, którzy nie mogą liczyć na stabilność zatrudnienia czy płatny urlop i L4. Owszem, ofert pracy mają bardzo dużo, ale to zwykle zlecenia projektowe na miesiąc albo dwa. Między innymi dlatego rotacja w tej branży jest olbrzymia – wyjaśnia Kosakowska.

Ten wręcz klasowy podział na elitę programistów i tych, którzy są na juniorskich stanowiskach – często po studiach lub po kursach przekonujących, że wystarczy je skończyć, by dołączyć do elity, obserwuje też dr Paweł Prociów. Prociów ma wieloletnie doświadczenie w branży IT jako ekspert ds. technologii mobilnych i wykładowca Dolnośląskiej Szkoły Wyższej. Jak tłumaczy, istnieją dwie klasy programistów. – W jednej są ci, którzy mogą przebierać w ofertach, a w drugiej jeszcze niedoświadczona reszta, której trudniej, szczególnie w dobie pracy zdalnej, gdzie zespoły nie mają ze sobą bezpośredniego kontaktu, zdobyć nowe umiejętności i wskoczyć na półkę z wyższymi zarobkami – mówi ekspert.

Pieniądze i wartości 

Samozatrudnieni mogą zrzeszać się w związkach zawodowych od niedawna. Przed pierwsze ćwierćwiecze III RP było to niemożliwe. Zmienił to dopiero wyrok Trybunału Konstytucyjnego z czerwca 2015 roku. Jednak przepisy dostosowano dopiero później, a prawo do zrzeszania istnieje od 2019 roku. Jeszcze później, bo dopiero we wrześniu zeszłego roku powstał pierwszy Ogólnopolski Związek Zawodowy Samozatrudnionych "wBREw". W zaledwie nieco ponad pół roku działalności zgromadził 20 tys. członków, z czego pracownicy z branży IT to ok. 3 tys. osób. Sporo, gdy weźmiemy pod uwagę szacunki Polskiego Instytutu Ekonomicznego, z których wynika, że fikcyjnie samozatrudnionych pracowników, czyli takich, którzy prowadzą własną działalność gospodarczą i mają wyłącznie jednego lub głównie jednego klienta, a przy tym sami nie zatrudniają pracowników, jest ok. 26 tysięcy. Co ważne, w ostatnich latach ich liczba w sektorze IT silnie rosła: z 9 tys. w 2010 roku do 16 tys. w 2016 roku i 26 tys. w 2020 roku.

Dlaczego pracownicy ze świata IT dołączają do związków zawodowych? I to w czasach, kiedy te w naszym kraju od lat są raczej w odwrocie?

Katarzyna Kosakowska wyjaśnia, że pracownicy z szeroko pojmowanej branży IT to niejednorodna grupa, na jaką wygląda w publicznym przekazie. Podkreśla, że nie są to wyłącznie ci, którzy zarabiają krocie.

– Tacy oczywiście są, ale to śmietanka IT, o której słyszymy w mediach i która rzeczywiście ma się świetnie, może stawiać wygórowane warunki – mówi Kosakowska. Dodaje, że poza nimi istnieje duża grupa informatyków, programistów niższego szczebla, serwisantów itd., którym już tak różowo nie jest. – I tacy ludzie zgłaszają się do nas – dodaje.

Niezależnie jednak, czy to pracownicy niższego szczebla, czy śmietanka, wszystkich łączą te same problemy. Tyle że ci drudzy osładzają je sobie wysokimi zarobkami.

– Po pierwsze, dołączając do związku, chcą walczyć o stabilność zatrudnienia, bez którego trudno budować teraźniejszość, nie mówiąc o przyszłości. Po drugie, upominają się o ucywilizowanie sposobu, w jaki świadczą pracę. Chcą normowanego czasu pracy, zachowania balansu między pracą a życiem zawodowym, bo teraz to trudne, kiedy muszą pracować często po 12 czy 14 godzin dziennie, bo akurat jest coś pilnego czy wydarzyła się awaria. Walczą też o podstawowe prawa pracownicze, jak płatny urlop czy zwolnienie lekarskie, o którym często nie ma mowy na samozatrudnieniu. Myślą też o emeryturze, która przy płaceniu minimalnych składek nijak nie będzie oddawała ich zarobków w czasie aktywności zawodowej – wymienia Kosakowska.

Ale zrzeszeni w związku zawodowym „wBREw” coraz częściej walczą nie tylko o lepsze i stabilniejsze warunki pracy, ale także o ważne dla nich wartości.

– To dostrzegalny, ale dopiero kiełkujący trend. Coraz więcej z nich nie chce robić rzeczy niegodziwych, antywspólnotowych, pracować przy wątpliwie etycznych projektach czy dla firm, które nie zwracają uwagi na kwestie humanitarne, co ostatnio w kontekście wojny w Ukrainie i obecności firm w Rosji jest szczególnie aktualne. Spora grupa, szczególnie młodych, zaczyna myśleć już nie tylko o tym, co jest na koncie bankowym, ale także o tym, w jakim kierunku zmierza rzeczywistość i chce mieć na nią wpływ – twierdzi Kosakowska.

Fot. shutterstock.com/ Andrey Aboltin
Fot. Andrey Aboltin / Shutterstock.com

Wśród nich jest Mirosław, samozatrudniony z wyboru, który posiada wieloletnie doświadczenie w branży IT.

– Mam mocne zasady. Nigdy nie pracuję dla firm, które mają zbyt bliskie powiązania polityczne, prowadzą nieetyczne działania, np. w zakresie ochrony środowiska. Pracy jest na tyle dużo, że klientów można wybierać nie tylko według wysokości wynagrodzenia – mówi Mirosław i wspomina, że niedawno zerwał współpracę dużą firmą, która źle traktowała swoich etatowych pracowników. – Byłem tego świadkiem i uznałem, że nie będę dla nich pracował, skoro oni tak podchodzą do swoich ludzi. Takie postawy są coraz powszechniejsze. To zjawisko, która będzie narastać – prognozuje.

Mirosław wstąpił do związku zawodowego, aby osoby samozatrudnione – tak jak on – były reprezentowane przez organizację rozumiejących ich potrzeby. Te oczywiście są różne, tak jak w różnej sytuacji są samozatrudnieni. Ale łączą ich np. obawy o zabezpieczenie przyszłości emerytalnej.

– Oczywiście, co innego dobrze opłacani programiści, a co innego np. aktorzy czy dziennikarze, którzy ciężko pracują, ale ta praca nie przynosi kokosów. Niemniej wszyscy muszą zabezpieczyć się na czas, kiedy np. z powodu choroby lub wieku nie będą mogli pracować – mówi Mirosław. Dodaje, że wśród samozatrudnionych, także z branży IT, wiele osób ma wbrew obowiązującej narracji mocno wykształconą świadomość społeczną. – Wielu z nas zdaje sobie sprawę z tego, że podatki są potrzebne, aby utrzymywać usługi publiczne czy wspierać tych, którym z różnych powodów się nie powiodło. To nie jest tak, że IT to sami egoiści, którzy myślą tylko o własnej wygodzie – dodaje.

Kickstarter, Google, Amazon

Być może taka postawa to część szerszego trendu, który zrodził się za oceanem. W Stanach świetnie opłacani programiści i inżynierowie coraz wyraźniej stawiają na propracowniczy aktywizm, a nawet zakładają związki zawodowe. Jednak nie po to, aby walczyć o lepsze pieniądze, lecz ważne dla nich wartości. Nie godzą się bowiem na przykład na pracę przy nieetycznych projektach czy niewłaściwe traktowanie współpracowników.

Trend narastającego buntu i zmiany priorytetów w branży technologicznej swoje początki ma w firmie Kickstarter. W 2020 roku jej pracownicy utworzyli pierwszy związek zawodowy w tym znanym na całym świecie Big Techu. I co ważne, chodziło im nie tyle o kwestie płacowe, co o to, aby ich głos był bardziej słyszalny i miał większy wpływ na to, nad czym pracują, a nawet na decyzje biznesowe.

Na początku 2021 roku świat przecierał oczy ze zdumienia, kiedy pierwszy związek zawodowy powstał w Google, choć światowy gigant – mówiąc delikatnie – bardzo sobie tego nie życzył i przez lata robił wiele, aby do tego nie dopuścić. Aby utrudnić pracownikom organizowanie się, wynajął IRI Consultants, czyli firmę, której działania antyzwiązkowe obrosły już legendą. A do tego zwalniał kolejne osoby, które angażowały się w propracowniczy aktywizm i organizowały protesty. Gigant rozwiązywanie umów tłumaczył zwykle złamaniem procedur bezpieczeństwa.

Pracownicy Google’a i innych firm holdingu Alphabet, czyli macierzystej spółki Google’a powołało pierwszy związek zawodowy – Alphabet Workers Union
Fot. Vasilis Asvestas / Shutterstock.com

To jednak nie zastraszyło googlersów, a wręcz przeciwnie. Wzburzenie zaczęło przybierać coraz bardziej namacalne kształty. Pod koniec 2018 roku, na fali amerykańskiego ruchu #metoo odbył się ogromny protest "Google Walkout for Change" będący odpowiedzią na praktyki chronienia i nagradzania mężczyzn molestujących seksualnie współpracowniczki. Na całym świecie przed budynki Google'a wyszło ok. 20 tys. osób. Skala akcji skłoniła władze Google'a do zmiany swojej polityki wewnętrznej. Ale w rzeczywistości niewiele to dało. Rok później pracownicy spółki ujawnili, że osoby chcące zgłosić molestowanie w miejscu pracy nadal nie mogą swobodnie tego zrobić, bo boją się odwetu firmy, która woli takie problemy ukrywać.

Po kolejnych protestach przeciwko realizowaniu nieetycznych projektów i zwolnieniu pracowników, którzy próbowali stworzyć związek zawodowy, w tym Timnit Gebru, wpływowej analityczki angażującej się w walkę o prawa kobiet i Afroamerykanów, przelała się czara goryczy. Na początku 2021 roku ponad dwustu pracowników Google'a i Alphabetu ogłosiło, że udało im się założyć związek zawodowy – Alphabet Workers Union. Dziś liczba ich członków jest kilkukrotnie wyższa.

Rok później powstanie związku zawodowego obwieścili testerzy Raven Software, studia należącego do giganta gier wideo firmy Activision Blizzard, którą gracze znają m.in. produkcji takich jak "Call of Duty" czy "Quake". Pracownicy odpowiedzieli w ten sposób na kolejne afery związane z molestowaniem, mobbingiem i dyskryminacją. Wielkim echem w branży odbiły się zarzuty, według których w firmie panowała kultura pracy sprawiająca, że systemowo kobietom płacono mniej i utrudniano awanse. Co więcej, część mężczyzn miała w miejscu pracy razem spożywać alkohol, a następnie nachodzić i nękać kobiety. Nic dziwnego, że pracownicy zrzeszeni w Game Workers Alliance – jak nazwano związkową organizację – żądają, aby firma przeszła gruntowne zmiany. Jak można było się domyślić, ten krok nie spodobał się władzom Activision Blizzard, które nie uznały związku i o jego rejestracji zdecyduje referendum.

Kolejny przełom wydarzył się kilka tygodni temu w Amazonie. Pracownicy (tym razem fizyczni) założyli pierwszy w historii pełnoprawny związek zawodowy w Stanach Zjednoczonych w tej firmie. Co ważne, wiele wskazuje na to, że ta udana próba będzie jedynie pierwszą kostką domina, która da odwagę kolejnym. To z pewnością nie spodoba się Jeffowi Bezosowi, bo jego koncern słynie z niechęci do zrzeszania się i nie waha się sięgać nawet po kontrowersyjne metody, aby zniechęcić do tego pracowników. Ta niechęć to nie przypadek, ale powtarzające się praktyki wynikające z odgórnej polityki i kultury organizacyjnej firmy wynikające wprost z nastawienia jej władz. "W Amazonie od początku związki uważano za relikty przemysłowej przeszłości, a przeciwdziałanie im było cnotą" – pisali dziennikarze New York Timesa, opisując "Jak Amazon niszczy związki".

Fot. Luigi Morris / Shutterstock.com

– Jeff Bezos i podobni mu szefowie firm wychowani w latach 70. i 80. w Stanach Zjednoczonych mają zakodowane, że związki zawodowe szkodzą firmie i trzeba je wszelkimi sposobami zwalczać. To wynika wprost z liberalnej narracji i modelu gospodarczego, który wówczas święcił triumfy – mówił w naszym artykule Jacek Grzeszak z Polskiego Instytutu Ekonomicznego.

Ten model wynikał z przestawienia gospodarek w latach 80. XX wieku na liberalne tory wskutek polityki Ronalda Regana w Stanach Zjednoczonych i Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Wcześniej, w latach 50. i 60., związki zawodowe w obu tych krajach miały potężną pozycję. Reformy Regana i Thatcher to zmieniły. Doskonale widać to w statystykach. W 2021 roku wskaźnik uzwiązkowienia w USA wynosił 10,3 proc., a jeszcze w latach 70. XX wieku sięgał 25 proc.

Świat lepszy, ale nie wystarczająco 

Za utrzymaniem spadającego trendu i niskim uzwiązkowieniem są też inni technologiczni giganci, bo Amazon czy Google nie są tu wcale wyjątkami. Również Facebook czy Apple robią wiele, aby w ich firmach nie powstała formalna organizacja reprezentująca pracowników.

Facebook podobnie jak Google przez lata uważany był za tak wspaniałą i dbającą o potrzeby pracowników firmę, że istnienie związków zawodowych wydawało się zbyteczne. I faktycznie, żadna taka organizacja w spółce, która niedawno zmieniła nazwę na Meta, dotąd nie powstała. Ale jej pracownicy nieraz głośno wyrażali już swój sprzeciw wobec kontrowersyjnych decyzji Marka Zuckerberga.

Fot. shutterstock.com/Autor: rawpixel
Fot. rawpixel / Shutterstock.com

Tak było chociażby w 2020 roku, kiedy firma udoskonalała Facebook Workplace, czyli system łączący firmowy czat i umożliwiający współpracę biurowy intranet. Jedną z jego cech było automatyczne generowanie popularnych tematów, w stylu "o czym mówią ludzie". Facebook stworzył jednak narzędzie pozwalające administratorom usuwanie i blokowanie niektórych popularnych wśród pracowników tematów. Kiedy okazało się, że na proponowanej przez firmę "czarnej liście" fraz znalazło się słowo "zrzeszać się", pracownicy zareagowali oburzeniem. Nie zgadzali się na to, aby ich firma budowała narzędzie, które będzie można wykorzystać do tłumienia aktywności związkowej. W reakcji władze firmy ustąpiły, wycofały frazę z czarnej listy i przeprosiły pracowników, tłumacząc, że to "przeoczenie".

Jeszcze głośniej było o wydarzeniach z czerwca 2020 roku, kiedy pracownicy protestowali przeciwko braku reakcji firmy na podburzające do przemocy posty byłego już prezydenta Donalda Trumpa. Oczekiwali oni, że wpisy zostaną usunięte, ale tak się nie stało. Efektem był ze względu na pandemię wirtualny "walkout", czyli odejście od pracy. Choć i tym władze firmy zbytnio się nie przejęły, to pewne jest, że decyzja Zuckerberga zrodziła dużą frustrację, bo niektórzy pracownicy grozili "rzuceniem papierów", a inni publicznie krytykowali firmę za brak działania.

"Bezczynność Facebooka w usuwaniu postów Trumpa podżegających do przemocy sprawia, że wstyd mi tutaj pracować. Cisza jest współudziałem" – pisała na Twitterze programistka Lauren Tan. "Brak kręgosłupa i słabe przywództwo zostanie ocenione przez historię. Mowy nienawiści nie należy porównywać do wolności słowa" – wtórował inny pracownik.

Tłumieniem pracowniczego aktywizmu niechlubnie wyróżniła się też firma Apple. Spółka znana jest ze swojej tajemniczej kultury organizacyjnej. W teorii ma ona chronić firmę przed wyciekami dotyczącymi nowych produktów czy technologii do konkurencji. Jednak w praktyce przenika też do innych obszarów kultury organizacyjnej i uniemożliwia pracownikom mówienie o swoich problemach. Niektórzy z nich nie mogąc ich rozwiązać wewnątrz firmy, zaczęli o nich mówić publicznie. Najgłośniejszym tego przykładem było uruchomienie przez pracowników strony o nazwie AppleToo, na której zbierano historie pracowników dotyczące nękania, molestowania seksualnego czy dyskryminacji.

Zamiast jednak zbadać zarzuty, firma postanowiła zwolnić Janneke Parrish, liderkę ruchu #AppleToo. Oficjalny powód zwolnienia był na tyle kuriozalny, że wywołał poruszenie. Parrish zwolniono bowiem za to, że usunęła ze swojego służbowego komputera aplikacje Robinhood, Pokémon GO i Dysk Google. Podobnie zresztą potraktowano Ashley Gjøvik, która na Twitterze publikowała informacje o nękaniu i inwigilacji pracowników. Gjøvik zwolniono za rzekome ujawnienie poufnych informacji. Te działania zostały odebrane jednoznacznie jako próbę – jak określił to serwis The Verge – ochłodzenia zapału pracowników do "organizowania się".

Póki co Apple i Facebookowi faktycznie ten zapał u inżynierów i programistów udało się ochłodzić, ale już nie u pracowników handlu detalicznego. Ci ostatni z flagowego sklepu Apple Grand Central Terminal na Manhattanie właśnie rozpoczęli proces tworzenia związków zawodowych. Na podobny krok zdecydowali się pracownicy Apple Store w Atlancie. Niewykluczone, że jeśli im się uda, to zmobilizują do uzwiązkowienia innych. Za takim scenariuszem opowiada się zresztą coraz więcej ekspertów rynku pracy. Wśród nich jest Ken Green, dyrektor generalny UnionTrack, który widzi, że organizacje związkowe zakorzeniają się w firmach technologicznych m.in. ze względu na to, że te nie zawsze działają etycznie i wykazują niezdolność do samokontroli swojej moralności.

Kolejka do Apple Store w Nowym Jorku. Fot. nyker / Shutterstock.com

– Dolina Krzemowa opiera się na założeniu, że dopóki firmy dobrze wynagradzają pracowników i stawiają na coś więcej niż zysk, pracownicy będą szczęśliwi. To strategia biznesowa mająca na celu przede wszystkim trzymanie się z daleka od związków zawodowych. W końcu jeśli pracownicy nie mają na co narzekać, to ich nie potrzebują. I ten model działał przez jakiś czas, dopóki firmy nie zaczęły popełniać etycznych i moralnych błędów, które wpłynęły na warunki pracy – uważa Ken Green.

– Spółki technologiczne rekrutowały ludzi, dając im obietnicę pracy w innym rodzaju firmy. Takim, gdzie wszystko jest transparentne i realizuje się misję czynienia świata lepszym. Teraz pracownicy domagają się, aby ich pracodawcy dotrzymywali obietnic, które złożyli – wtóruje prof. Margaret O'Mara z Uniwersytetu Waszyngtońskiego.

Związkowe trzęsienie ziemi 

Wiele wskazuje więc na to, że to dopiero początek rewolucji, a w branży Big Tech coraz więcej zależeć będzie od głosu pracowników. To zasługa także zmiany pokoleniowej.

Trafnie ujął to serwis The Protocol, pisząc, że "dekadę temu wielu pracowników firm technologicznych wydawało się bardziej zaniepokojonych posiadanymi opcjami na akcje niż tworzeniem związków zawodowych". Dziś ta sytuacja się zmienia, co widać także w badaniach ich opinii. Wynika z nich, że ok. 50 proc. badanych pracowników branży tech jest bardzo lub w pewnym stopniu zainteresowana przystąpieniem do związku zawodowego w swoim miejscu pracy. A wśród millenialsów takiej odpowiedzi udzieliło ponad 60 proc. ankietowanych.

Teraz, kiedy w wyniku pandemii, ale i antymonopolowych i regulacyjnych nastrojów równowaga sił przechyla się na korzyść pracowników, może skutkować to wręcz sejsmiczną zmianą w branży technologicznej. Pierwsze drgania widać w statystykach dotyczących związkowych referendów. Z danych National Labor Relations Board, czyli rządowej agencji zajmującej się przestrzeganiem prawa pracy, wynika, że od października 2021 do marca 2022 odnotowano 1174 wnioski o reprezentację związkową. To o 57 proc. więcej niż w tym samym okresie rok wcześniej i najwyższy poziom od dekady.

Czy taką zmianę będziemy obserwować również w naszym kraju? Paweł Prociów pozostaje sceptyczny co do rozwoju ruchu związkowego w polskiej branży IT. Jego zdaniem wynika to m.in. z indywidualistycznego światopoglądu dużej części programistów czy informatyków. Podkreśla, że to raczej wolnorynkowi wyborcy Konfederacji niż lewicowej partii Razem.

Fot. shutterstock.com/ puhhha
Fot. puhhha / Shutterstock.com

– Dbają raczej o własny interes niż o wspólnotę. Doskonale było widać to przy Polskim Ładzie. Wiele osób z branży IT nagle ożywiło się w mediach społecznościowych, kiedy okazało się, że trzeba zapłacić parę złotych więcej składki zdrowotnej. Choć wcześniej trzymali swoje, często zawodowe profile w ryzach pełnej neutralności politycznej, to wtedy podnosili larum, że "nie mogą dłużej milczeć" i wygłaszali życiowe mądrości o tym, że bardziej zaradnych nie należy mocniej obciążać – wspomina dr Paweł Prociów. I dodaje, że nie widzi dużych szans na rozwój ruchu związkowego w Polsce. – W Polsce pracownik IT na ogół dostaje to, czego chce, a więc związki w tej branży to raczej osobliwość niż przyszłość – dodaje.

Również Jacek Grzeszak, ekonomista Polskiego Instytutu Ekonomicznego podkreśla, że pracownicy są dziś mniej obywatelami, a bardziej konsumentami nastawionymi na naszą indywidualną korzyść i zysk. – Dawniej naszą tożsamość i wartości budował nasz zawód, a dziś to, kim jesteśmy, za kogo się uważamy, do jakiej grupy przynależymy, wyznacza to, co konsumujemy. W efekcie związki zawodowe od dekad znajdują się w odwrocie – mówi Grzeszak i dodaje, że także trend dziejący się za oceanem wpisuje się w tę kulturę konsumpcyjno-kapitalistyczną.

– Ruchy okołozwiązkowe postrzegam jako część przynależności do tzw. tożsamościowej bańki. Osoby o lewicowym światopoglądzie również szukają czegoś, co ich odróżnia od otoczenia. Nie jest to więc działanie mające zjednoczyć wszystkich pracowników, lecz raczej hobbistyczna działalność, którą można pochwalić się przed znajomymi. Jedni uprawiają sport, inni podróżują, a jeszcze inni zajmują się aktywizmem związkowym w stylu retro. Ten trend, który dziś obserwujemy, jest czymś zupełnie innym także pod względem postulatów niż masowy, żywy ruch, jakim były związki zawodowe kilkadziesiąt temu w USA czy Europie Zachodniej – kończy.

Zdjęcie tytułowe: BalanceFormCreative / Shutterstock.com

Data publikacji: 4.05.2022