Podsłuchałem rozmowę i trafiłem do nieswojego świata. Czy granice prywatności jeszcze istnieją?
Przez zupełny przypadek usłyszałem rozmowę, która powinna toczyć się za zamkniętymi drzwiami. Tylko czy jeszcze ktoś się tym przejmuje?

W pociągu moje miejsce znajdowało się tuż przy kabinie maszynistów. Sterujący lokomotywą wymieniali się akurat w momencie, gdy wsiadałem. Kiedy jeden wchodził, a drugi wychodził, ja wkładałem plecak na półkę. Mieli się minąć, więc rozpoczynający pracę zostawił drzwi uchylone. Zanim się jednak pożegnali przekazali sobie podstawowe informacje. "Za Katowicami zapaliła się lampka, ale wszystko idzie, więc pełen luz" – wyjaśnił, dodając mniej zrozumiałe dla mnie szczegóły.
Tak mógłby zacząć się niskobudżetowy film sensacyjny. Pasażer przez przypadek dowiaduje się o mrożącej krew w żyłach usterce. Siada w fotelu i zastanawia się, co będzie dalej. Kiedy powinien poinformować pozostałych podróżnych o grożącym im niebezpieczeństwie? Co zrobi, kiedy nikt nie potraktuje go poważnie, a pociąg będzie zbliżał się do momentu, w którym nie będzie mógł wyhamować, a co gorsza zacznie przyspieszać? Kamera pokazuje twarze bawiących się dzieci, zakochaną parę, która jedzie na pierwsze wspólne wakacje, parę uroczych emerytów celebrujących 50. rocznicę ślubu. Oni jeszcze nie wiedzą.
W rzeczywistości usterka najwyraźniej nie była aż tak poważna, skoro maszyniści rozmawiali o niej przy otwartych drzwiach. Ot, zwykła, rutynowa wymiana informacji kolegów przy fachu. Odbywała się jednak w miejscu, które zwykle jest niedostępne dla postronnych, więc chociaż wiadomość wcale nie była ściśle tajna, to i tak poczułem się, jakbym zajrzał za kulisy. A przecież nie powinienem.
Zacząłem zastanawiać się, czy naprawdę jest w tym coś wyjątkowego
Granica pomiędzy prywatnym a publicznym jest dziś tak płynna, że nawet nie odnotowujemy, kiedy ją przekraczamy. Będąc na spacerze albo robiąc zakupy w sklepie trafiamy do światów, których nie planowaliśmy ani tym bardziej nie zamierzaliśmy odwiedzić. Do czyjejś rzeczywistości jesteśmy wciągani siłą przez toczące się obok nas rozmowy. Ktoś idzie i wyraźnie poruszony relacjonuje zdarzenie w rozmowie telefonicznej. Już nawet nie przykłada smartfonu do ucha – coraz częściej użytkownicy mają włączone głośniki, więc podsłuchać można dwie strony.
Częściej docierają tylko strzępki informacji, fragmenty, które jedynie pobudzają ciekawość, co ze wstydem przyznaję: "i wtedy on powiedział…", "nie uwierzysz, co ona zrobiła", "a ja na to…". Już z daleka widzimy, że opowiadana jest ważna historia, a my zostajemy z niczym - na szczęście. Chyba że akurat zmierzamy w tę samą stronę.
Tak było pewnie od zawsze, a na pewno od momentu, kiedy ludzie zaczęli się ze sobą komunikować. Czasami mówili za dużo w nieodpowiednich do tego miejscach. W niektórych to akceptujemy, np. w pubach albo o drugiej w nocy w kuchni podczas domówek. Częściej wolelibyśmy pewnych rzeczy jednak nie słyszeć.
Tymczasem dziś znacznie łatwiej zalać swoją prywatnością innych
Nie przez przypadek komunikat w pociągu sugeruje, by rozmowy telefoniczne prowadzić na korytarzu, a nie przy wszystkich. Jest lekceważony, więc w praktyce słyszymy nie tylko pasażera, ale i jego rozmówcę. Docierają wszystkie pikantne szczegóły.
Być może niektórym trudniej zrozumieć, że nie powinno się tak otwarcie rozmawiać przy innych, skoro tabu zniknęło. Chcąc nie chcąc w zatłoczonym tramwaju zagląda się przez przypadek przez ramię i widzi facebookową tablicę lub rozmowę – szybko odwracasz wzrok, ale jest już za późno, podejrzane. Powinno być wstyd, ale też trochę się tłumaczę, bo niby gdzie mam patrzeć, pole manewru jest ograniczone, więc to ja wpadłem w pułapkę. Podglądający jest taką samą ofiarą świata bez prywatności jak podglądani.
Niektórzy w pociągu albo kawiarni pracują. Odchodzą od stolika, a na ekranie widać wszystko, nawet wewnętrzną komunikację pracowników firmy. Wystarczy czyjaś pomyłka, źle wciśnięty przycisk albo chwila nieuwagi, by mail, który miał trafić od szefa do jego zastępcy dotarł do każdego zatrudnionego. Przecieki czy podsłuchy zdarzały się już wcześniej, ale teraz źródłem bywa sama nieświadoma konsekwencji ofiara.
A zjawisko tylko przybiera na sile. Firmy od dawna uczulają pracowników, by w rozmowach z chatbotami nie przesyłali żadnych informacji związanych z firmą ani danych osobowych, które mogłyby ujawnić poufne informacje. Pokusa może być jednak zbyt silna, skoro "AI zapewnia pozytywne wzmocnienie, empatię i uczucie bycia zrozumianym - wszystko to bez konieczności radzenia sobie z nieprzewidywalnością rzeczywistych relacji międzyludzkich".
Mówimy za dużo od dawna, ale teraz wreszcie ktoś zaczął słuchać wszystkiego.
Jest jednak ktoś, kto przed zbyt dużym ujawnianiem nas chroni. To… banki
Możliwość zakrycia stanu konta i historii operacji wprowadził mBank oraz PKO Bank Polski. Ten pierwszy zauważył, że wraz z "wygodami pojawiają się też… wścibskie spojrzenia". Wystarczy jednak kliknąć w ikonkę oka i gotowe, nikt nie pozna stanu konta czy ostatnich wydatków. Jeszcze prościej proces przebiega w PKO Banku Polskim. Wystarczy obrócić telefon, aby uruchomić tryb dyskretny.
Jest w tym coś symbolicznego, że zdjęcia przyjaciół, ich prywatne historie, refleksje, dzielone z nami przemyślenia mogą być na widoku (a nawet nasłuchu) i nawet gdybyśmy chcieli, to trudno uciec przed wścibskimi spojrzeniami – trzeba byłoby chyba po prostu zrezygnować z przeglądania mediów społecznościowych w miejscach publicznych. Finanse mogą być błyskawicznie ukryte. I od razu wiadomo, co się w życiu liczy.