Halo? MacBooki z czipem M1 chciałyby spytać, dlaczego inne laptopy jeszcze istnieją
Mówi się, że chipset Apple M1 to wielki problem dla Intela. Tymczasem nie tylko Intel będzie poszkodowany. Nowe MacBooki z M1 to przede wszystkim ogromny problem dla producentów laptopów z Windowsem.
Apple wykonał generacyjny krok naprzód. Wyprzedził każdego rywala o kilka długości i dosłownie zmienił zasady gry dla branży kreatywnej swoimi nowymi komputerami z procesorem Apple M1.
Przyznaję, byłem sceptyczny, gdy Apple na prezentacji chwalił się wynikami wyjętymi z kapelusza. Sam napisałem wtedy, że to jeszcze nie jest trzęsienie ziemi. Dziś muszę przyznać, że się myliłem i odszczekuję tamte słowa: MacBooki z czipem M1 SĄ trzęsieniem ziemi. Już dziś. Już teraz.
Po konkretne odczyty technologicznego sejsmografu (czyli teksty szczegółowo opisujące możliwości czipu M1) zapraszam do poniższych materiałów na Spider’s Web:
Kolokwialnie mówiąc, czaszka mi dymi, gdy oglądam kolejne materiały o możliwościach MacBooka Air/Pro 13 z czipem M1 i gdy rozmawiam o nich z Marcinem Połowianiukiem, testującym możliwości nowego SoC Apple’a dla Spider’s Web. Mój wypasiony, kosztujący krocie MacBook Pro 16 z Intel Core i9 płacze w kąciku, bo tani, pozbawiony wiatraka laptopik jest równie szybki co on albo wręcz szybszy w niektórych zastosowaniach.
I naszła mnie taka refleksja, że… Apple w zasadzie zaorał ten rynek. Jednym ruchem sprawił, że trzeba się zastanawiać naprawdę długo i naprawdę ciężko, by odpowiedzieć na pytanie, dlaczego inne laptopy w ogóle jeszcze istnieją.
W swojej klasie MacBook Air i MacBook Pro 13 nie mają konkurencji.
Dotychczas sytuacja na rynku „laptopów premium”, skierowanych do entuzjastów lub profesjonalistów, wyglądała następująco. Był sobie MacBook, który:
- Był fantastycznie wykonany
- Miał najlepszy ekran i głośniki w klasie
- Miał najlepszy czas pracy
- Oferował dużo niższą wydajność niż konkurencja
I była konkurencja, która:
- Kosztowała tyle samo lub niewiele mniej od MacBooka
- W większości oferowała gorsze ekrany, głośniki i jakość wykonania
- Miała znacznie gorszy czas pracy (w praktyce, nie na papierze)
- Oferowała znacznie lepszą wydajność
Ten ostatni argument zwykle wystarczał, by wyjaśnić, dlaczego warto wydać 5199 zł na jakikolwiek inny laptop niż MacBooka Air, który w poprzedniej generacji był żenująco wręcz słaby. Teraz jednak, gdy MacBook Air nie tylko przegania absolutnie wszystkie ultrabooki z Windowsem, ale rzuca też rękawicę niektórym mobilnym stacjom roboczym, sytuacja się zmieniła.
Nie potrafię znaleźć ani jednego powodu, dla którego poleciłbym komukolwiek zakup innego laptopa tej klasy niż nowe MacBooki.
Myślę, myślę i naprawdę nie potrafię nic wymyślić.
Od strony sprzętowej nowy MacBook Air i MacBook Pro 13 odskoczyły konkurencji tak daleko, iż nie sądzę, by w najbliższych latach ktokolwiek się do nich zbliżył - tym bardziej że M1 to przecież pierwsza generacja. Kolejne czipy ARM w sprzętach Apple’a będą tylko lepsze, a ARM na komputerach z Windowsem to póki co mało śmieszny żart.
Od strony oprogramowania z wyjątkiem kilku bardzo niszowych zastosowań nie ma już programów na Windowsa 10, które nie istniałyby na Macu lub nie miały dobrego odpowiednika. Istnieje za to całe zatrzęsienie popularnych programów, których nie znajdziemy na Windowsie 10.
Oczywiście muszę podkreślić, że nowe MacBooki nie wykoszą z rynku WSZYSTKICH laptopów (o czym za chwilę). Ale trzeba się naprawdę długo i intensywnie zastanowić, by znaleźć choć cień argumentu za tym, żeby zamiast MacBooka Air czy Pro kupić Surface Laptopa 3, Huaweia Matebook X Pro, Della XPS 13, Razer Booka 13, HP Spectre czy nawet Asusa ZenBooka 14. Każdy ultrabook kosztujący więcej niż 5000 zł jest w tej chwili na straconej pozycji.
Apple podbił serca najbardziej perspektywicznego segmentu rynku PC.
Nowe komputery Apple’a nie są oczywiście dla wszystkich. Na pewno pojawienie się MacBooka z M1 nie wpłynie w żaden sposób na sprzedaż tanich i dobrych ultrabooków, które wystarczają znakomitej większości zwykłych użytkowników, bo są dobre i tanie. Oni nie potrzebują nic więcej prócz stabilnej przeglądarki internetowej.
Na pewno nic się nie zmieni w świecie wydajnych laptopów dla graczy, bo gier na Maca jak nie było, tak nie ma, a chip M1 nadal nie może się równać z topowymi układami Nvidii jeśli chodzi o wydajność GPU (ma osiągi na poziomie GTX-a 1050 Ti). Premiera Apple’a nie poruszyła też nikogo w gamedevie, bo nie licząc gier robionych na mobilne systemy Apple’a, gamedev stoi Intelem i Nvidią.
Na pewno też pojawienie się czipu M1 nie zachwieje układem sił w sferze stricte profesjonalnej, gdzie za renderowanie biorą się potężne farmy serwerowe, a karty graficzne Nvidii z rdzeniami CUDA odpowiadają za uczenie maszynowe.
Takich mniejszych lub większych nisz pewnie można wymienić całkiem sporo, ale są to - no właśnie - nisze. Malutkie ziarenka procentowe, nieistotne z perspektywy całego rynku. Rynku, który i tak się kurczy w zastraszającym tempie, i na którym wzrosty notują ledwie dwa segmenty: segment gamingowy i prosumencki.
O ile sektora gamingowego Apple nie zamierza podbijać (jeszcze), tak segment prosumencki właśnie zadrżał w posadach.
Twórcy foto i wideo już dziś mogą się przesiąść na nowe Maki z M1, i czerpać z potężnych możliwości nowego SoC.
Nieco dłużej będą musieli poczekać graficy czy projektanci, gdyż narzędzia takie jak Photoshop są dopiero w fazie beta (choć np. Blender już działa i to całkiem nieźle). Muzycy również muszą jeszcze wziąć na wstrzymanie, gdyż większość interfejsów audio nie jest kompatybilna z nowymi Makami; podobnie rzecz wygląda z wtyczkami - poprawnie działają tylko te, które są bezpośrednio zintegrowane z programem DAW, np. wbudowane w Logic Pro. Programiści także muszą poczekać, bo - jak wyjaśnił mi Hubert Taler, nasz nadworny spec - na M1 brakuje jeszcze dockera oraz kluczowych narzędzi JVM.
Nie zmienia to jednak faktu, że wszystkie programy i narzędzia, których dziś na M1 brakuje, pojawią się na nowej platformie Apple’a raczej prędzej niż później - czy to w formie przepisanego kodu, czy tłumaczone przez narzędzie Rosetta2.
I w tej sytuacji konkurencja straciła wszelkie argumenty, by przekonać do siebie profesjonalistów korzystających z maszyn mobilnych. Widać wyraźnie na forach dla specjalistów i w komentarzach pod materiałami o M1, jak wielkie poruszenie wywołała premiera tego SoC i jak bardzo spece nie dowierzają w możliwości „procesora z telefonu”. Ale widać też zainteresowanie. Prosumerzy (zarówno ci pracujący na Makach, jak i ci po stronie Windowsa) zachowują się dziś jak pies, który wyczuł gdzieś nowy, smakowity kąsek, ale obwąchuje go z pewną dozą lęku przed nieznanym. Minie chwila, zanim chwycą go w paszczę, chyba że metaforyczny przewodnik (np. firma, w której pracują albo konkretny workflow) odciągną ich siłą, szarpiąc za (metaforyczną) smycz i pozostawiając z uczuciem niezaspokojenia.
Apple trafił w dziesiątkę.
Dziś komputery Mac mają niespełna 10 proc. udziałów w rynku PC. To plankton. Tyle że jest to 10 proc. z największym oddziaływaniem na inne branże i sfery - bo te 10 proc. to głównie kreatywni profesjonaliści, z rąk których powstaje popkultura, rozrywka czy oprogramowanie, z którego potem korzystają inni konsumenci.
Teraz wszyscy kreatywni profesjonaliści, którzy dotąd kręcili nosem na sprzęty Apple’a, patrzą na te 10 proc. z niedowierzaniem pt. „jakim cudem jest to aż tak dobre?”. I nie mam cienia wątpliwości, że Maki w bliskiej przyszłości zagarną dla siebie znacznie większy kawałek rynku, tym bardziej że rynek jako całość się kurczy.
A Apple właśnie pokazał tej „drugiej stronie”, że nie potrzebują kosztujących krocie, wielkich, ciężkich laptopów z Windowsem, by cieszyć się potężną wydajnością i móc wykonywać swoją pracę. Wystarczy niewielki, 13-calowy laptop z nowym czipem, który do tego oferuje całodzienny czas pracy na jednym ładowaniu.
Oczywiście ta rewolucja nie nastąpi z dnia na dzień.
Dla większości prosumentów nowe MacBooki są jeszcze (podkreślam: jeszcze!) za słabe i zbyt niepewne, by porzucić na ich rzecz szybsze i sprawdzone maszyny (nawet jeśli są to duże komputery). To się jednak zmieni z kolejną generacją produktów Apple’a wyposażoną w autorskie czipy ARM, które będą szybsze i sprawdzone.
Nie ma co się też oszukiwać - niewielu chętnych rzuci się po nowe MacBooki już teraz, zwłaszcza jeśli dopiero co kupili komputer z procesorem Intela czy AMD. Sam jestem tego dobrym przykładem. Nabyłem MacBooka Pro 16 raptem rok temu i choć skręca mnie z zazdrości, gdy patrzę na potencjał MacBooka Pro 13 z czipem M1, tak wiem, że wymiana byłaby skrajnie nieopłacalna i - tak po prostu - głupia.
Co innego, gdy miną 2-3 lata od zakupu lub obecny sprzęt zacznie niedomagać: wtedy komputery Apple’a z procesorami ARM będą naturalną drogą upgrade’u. I to nie tylko po stronie laptopów, ale też po stronie desktopów, bo przecież niebawem zobaczymy iMaca z SoC od Apple’a, który z całą pewnością będzie o wiele wydajniejszy niż Maki z M1.
Nie zmienia to jednak faktu, że nic nie wskazuje na to, by w tym czasie konkurencja miała dogonić czip M1 pod względem wydajności czy przegonić Apple’a pod względem jakości hardware’u. I jeśli to się nie zmieni, to za tych kilka lat, gdy kreatywni profesjonaliści i entuzjaści będą wymieniać komputery na nowe, nawet nie będzie po co patrzeć w kierunku konkurencji. Apple pozamiatał.