Jestem zdumiony jak dobrze działa Dragon’s Dogma na Nintendo Switchu. Świetna robota Polaków z QLOC
Dragon’s Dogma: Dark Arisen nie jest wdzięcznym materiałem do przenoszenia na mobilną konsolę. Gra o relatywnie otwartym świecie została wypchana magicznymi pociskami, eksplozjami, walkami z gigantycznymi przeciwnikami oraz grupowymi starciami. Tym większe mam uznanie dla Polaków ze studia QLOC, którzy podjęli się pracy dla Capcomu.
Możecie napisać, że przeniesienie gry z 2013 r. nie powinno być żadnym wyzwaniem. Wystarczy jednak spojrzeć na specyfikę Dragon’s Dogma: Dark Arisen aby zrozumieć, jak problematyczny to projekt. Czteroosobowa drużyna przemierzająca otwarty świat o zmiennym cyklu dobowym potrafi dać wycisk wielu sprzętom. Doskonale było to widać na Xboksie 360. Tam cRPG Capcomu działał bardzo ociężale, zderzając wizję producentów z technologicznymi ograniczeniami.
Polacy z QLOC osiągnęli na Switchu to, czego Capcomowi nie udało się na Xboksie 360.
Zarówno w trybie przenośnym jak i stacjonarnym Dragon’s Dogma: Dark Arisen działa w 30 fps-ach. Te 30 klatek na sekundę jest stabilne jak poglądy Marka Jurka. Beton nie do skruszenia. Nawet biegnąc w kierunku starego zamczyska, z promieniami słońca przedzierającymi się przez koronę drzewa, z wielką polaną rozciągającą się tuż obok, rozgrywka nie zwalnia. Na PS4 czy PC takie osiągnięcie nie zrobiłoby wrażenia. Jednak na Switchu - nieźle. Naprawdę nieźle.
Jedyne momenty, w których płynność rozgrywki spadała, miały miejsce głęboko pod ziemią. W niektórych mrocznych pieczarach i zapomnianych świątyniach czułem, jak ekran szarpie. Magiczne pociski rzucały kolorowe blaski na ściany. Jęzory płomieni tańczyły na skałach. Bronie skrzyły się podczas ciasnej walki w zwarciu. Wtedy i głównie wtedy Dragon’s Dogma: Dark Arisen potrafi sporadycznie, ale odczuwalnie chrupnąć. Na szczęście rozgrywka magiem nie jest obarczona odczuwalnie mniejszą przyjemnością.
Działanie gry jest nieporównywalnie lepsze niż na Xboksie 360. Oczywiście jeszcze lepiej Dragon’s Dogma: Dark Arisen spisuje się na PlayStation 4 oraz Xboksie One. Jeśli jednak szukacie rozbudowanego cRPG z otwartym światem dla Switcha, z kolei Skyrim i Zeldę przeszliście już wzdłuż i wszerz, Dark Arisen będzie świetną pozycją. O dziwo nie przeszkadza nawet rozbudowany interfejs. Bałem się, że tabelki, opisy, dialogi i informacje na ekranie tabletu będą nieczytelne. Tak na szczęście nie jest.
Oczywiście pewne kompromisy musiały zostać podjęte.
Największą bolączką Dragon’s Dogma: Dark Arisen na konsoli Nintendo Switch jest zasięg widzenia obiektów szczegółowych. Krajobraz, architektura i wielkie ozdobniki majaczą na horyzoncie z bardzo daleka. Niestety, bandy kościotrupów i gruby goblinów potrafią niemal wyrosnąć graczowi przed oczami. Niezależnie, czy ten podróżuje ze swoją ekipą za dnia, czy też w nocy.
Przykładowo, przemierzając otwarty świat widzimy, że na długości boiska piłkarskiego majaczą jakieś małe ruiny. Jednak dopiero na dystansie 80 metrów dostrzegamy, że pali się tam ognisko. Z kolei dopiero po skróceniu odległości do 50 metrów odkrywamy, że pośród kamienistego schronienia postanowili rozbić swój obóz bandyci. Dla kogoś, kto gra łucznikiem lub magiem i mógłby zadawać potężne ataki obszarowe rozpoczynające walkę, jest to spore utrudnienie.
Pracując nad Dragon’s Dogma: Dark Arisen, Polacy z QLOC dodali coś od siebie.
Bardzo spodobało mi się, że gra cRPG częściowo wykorzystuje dotykowy ekran Switcha. Dla przykładu, przykładając palec do mini-mapy od razu pojawia się nam wielka mapa świata. Korzystając z fizycznych kontrolerów, taki zabieg jest możliwy dopiero po dwóch klikach; do menu głównego, a następnie do zakładki z mapami. Niby nic wielkiego, niby drobnostka, ale właśnie po takich detalach można poznać dobrego dewelopera.
Jeszcze przed premierą przenośnego Dark Arisena ekipa QLOC wyrastała na specjalistów od portowania. Jestem przekonany, że teraz, gdy Dark Arisen trafił na Switcha, pozycja Polaków jedynie wzrośnie. Niebawem drużyna z Gdańska będzie równie rozpoznawalna co Panic Button, słynąc z portów niemal niemożliwych, które działają niemal idealnie. Jestem przekonany, że od technicznej strony nie dało się zrobić wiele więcej.
No dobrze, a jakie jest samo Dragon’s Dogma: Dark Arisen?
Dzikie. Bardzo dzikie. DD:AA nie jest typowym przedstawicielem gatunku. Nie ma tutaj szybkiej podróży (poza drogimi, ograniczonymi ilościowo, rzadkimi artefaktami). Brakuje zaawansowanych relacji z towarzyszami, którzy zostali sprowadzeni do roli posłusznych skrzatów domowych (ma to fabularny sens). Zawartość nie jest liniowa, przez co bez problemu natraficie na wyspę albo loch dla wysokopoziomowych postaci. Do tego średniowieczne fantasy łączy się z egzotycznym, japońskim wpływem deweloperów.
Sama walka jest bardzo unikalna. Dragon’s Dogma pozwala na takie cuda jak łapanie przeciwników czy wspinanie się na wielkie potwory. W pojedynki wprowadzono wiele zręcznościowych elementów. Dark Arisen zachęca do aktywnej bitki. Nawet grając jako mag czy czarnoksiężnik stanie w miejscu po prostu się nie opłaca. Pod tym względem gra Capcomu jest absolutnie wyjątkowa. Bliżej jej do God of War niż Neverwinter Nights.
Są gry, jak na przykład polski Observer, które niczego nie zyskują na dodatkowym walorze mobilności. Sądziłem, że takim tytułem będzie również Dragon’s Dogma. Na szczęście się myliłem. Odpalenie Dark Arisena w pociągu albo autobusie, w sam raz na zrobienie jednego zadania pobocznego, to świetna sprawa. Gra prezentuje się rewelacyjnie na małym ekranie. Niestety, cena za produkt mała już nie jest (124 zł). Dlatego doskonale rozumiem tych, którzy kręcą nosem za port gry z 2013 roku za trzycyfrową stawkę.
Jeśli jednak macie już za sobą Zeldę, Xenoblades i Skyrim, a nie macie dosyć rozbudowanych cRPG z otwartym światem, Dragon’s Dogma: Dark Arisen będzie bardzo solidną pozycją dla każdego posiadacza Switcha. Biorąc pod uwagę możliwości i ograniczenia tego tabletu, gra tak działa i wygląda, że palce lizać. Dobra robota, QLOC.