Szef Facebooka znowu przeprasza. Tym razem nie powinien
Mark Zuckerberg celebrował żydowskie święto Jom Kippur. Założyciel Facebooka zgodnie z duchem uroczystości postanowił wyznać swoje winy. Nie obyło się bez aluzji do Facebooka.
Mark Zuckerberg jest mistrzem dyplomacji. Po części wymaga tego od niego jego stanowisko. Szef Facebooka usiłuje pełnić rolę brata łaty, który jest przyjazny, wybiera raczej pojednawczy ton niż konflikt. Jest wszystkim dla wszystkich i każdemu powie to, co ten chce usłyszeć.
Facebook to największy serwis społecznościowy świata. Loguje się do niego więcej, niż 2 miliardy użytkowników miesięcznie. Prawdopodobnie nigdy w historii nie udało się zebrać w jednym miejscu tylu ludzi. Nawet jeżeli jest to miejsce tylko wirtualne. Trudno zatem oczekiwać od Zuckerberga, by w interesie jego i serwisu było polaryzowanie i podkreślanie różnic.
W ubiegłym tygodniu założyciel Facebooka tłumaczył się po wypowiedzi Donalda Trumpa. Prezydent USA stwierdził bowiem, że Facebook zawsze był przeciwko niemu. Przy okazji Zuckerberg przyznał, że popełnił błąd lekceważąc kwestię wpływu fake newsów na wybory. Przeprosiny te były jednak wymuszone przez okoliczności, a między wierszami można było wyczytać, że tak naprawdę przepraszający nie ma sobie nic do zarzucenia.
Zuckerberg przeprasza w Jom Kippur.
Jom Kippur nazywane jest w judaizmie Świętem Pojednania. To okres postu, refleksji nad własnymi czynami i przebaczenia grzechów. Przedsiębiorca postanowił publicznie poprosić o wybaczenie.
W zasadzie nie powinny nas interesować obrzędy czy gesty religijne szefów koncernów technologicznych, ale we wpisie miliardera pojawia się wątek związany z jego pracą, czyli Facebookiem.
Oczywiście każdy taki gest można traktować jako przejaw działań z zakresu public relations. Z drugiej strony możemy wspaniałomyślnie uznać tę wypowiedź za przejaw szczerej skruchy płynącej z serca. Skoro Zuckerberg daje nam taki materiał do przemyśleń rozważmy przez chwilę za co tak naprawdę przeprasza.
Facebook jest jednym z wielu mediów. Ma tę przewagę, że dociera do najszerszego grona odbiorców.
Ci jednak są bardzo różni. To ludzie różnych ras, religii, poglądów, zapatrywań. Dzieli i łączy nas jednocześnie pochodzenie, wykształcenie czy zamożność. Facebook to gigantyczny eksperyment społeczny, bo przecież funkcjonujemy na jednej platformie z miliardami innych ludzi, a spotykamy na niej dziesiątki, setki czy maksymalnie tysiące. Trochę jak w życiu. Niby żyjemy na jednej planecie, a w praktyce z dala od siebie.
Patrząc na Facebooka w ten sposób, przeprosiny Zuckerberga nie mają większego sensu. Być może jest on niepoprawnym marzycielem, który chce zbudować idealną wirtualną społeczności. W rzeczywistości jego serwis z założenia nie jest w stanie łączyć wszystkich ludzi. Może jedynie dopasować jednostki sobie podobne.
W myśleniu Zuckerberga o łączeniu ludzi w potężnej społeczności tkwi elementarny błąd. Nie jest on w stanie zniwelować dzielących nas różnic. Bo każda taka próba zakończyć się musi porażką i budową społeczeństwa rodem z antyutopii. Nie chcemy przecież świata, w którym obowiązują gotowe i odgórnie narzucone recepty, jak żyć i co myśleć.