Tabletka "dzień po" na receptę to owoc dezinformacji na masową skalę
Nigdy nie chciałam pisać o tych tematach, bo to tematy zapalne. Antykoncepcja jest zbyt blisko seksu, a gdy ludzie czytają o seksie, to czasem świrują. Tyle że trwająca od kilku lat debata na temat tabletek po i ponowne wpisanie ich na listę leków dostępnych na receptę pokazuje, jak fakty i nauka są ignorowane w tworzeniu przepisów kierujących naszym życiem i wyborami.
Z jednej strony jesteśmy na początku ponownej fascynacji nauką. Filmy takie jak “Marsjanin” czy “Interstellar” były hitami, newsy o nowych projektach Muska, ventablack czy przełomach w fuzji jądrowej rozlewają się po portalach i portalikach. Mimo to zdecydowaliśmy, że będziemy wybiórczy i będziemy ignorować fakty oraz naukę, która nie jest zgodna z naszym światopoglądem.
Ruchy antyszczepionkowe wciąż zastanawiają się jak unikać Sanepidu i rozpowszechniają dezinformację i kłamstwa. Rząd i prolajfowcy wciąż twierdzą, że używanie tabletki ellaOne powoduje poronienie. Wbrew naukowcom prowadzone są wycinki Puszczy Białowieskiej, a w imię nieistniejącego przecież globalnego ocieplenia i smogu, który nikomu nie przeszkadza, środowisko traktuje się jako zasób, z którego powinno się czerpać zyski i nic więcej.
Coraz więcej trakcji zbierają zwolennicy wymysłów kreacjonistycznych, poddających w wątpliwość większość wiedzy biologicznej. Niszowi, ale wciąż istniejący wyznawcy płaskiej Ziemi powtarzają, że wszystko, co wiemy o kosmosie, to kłamstwo.
Łatwo zgubić się w tym wszystkim, zwłaszcza w momencie, gdy internet zdaje się zrównywać wartość głosów i opinii wszystkich wypowiadających się. Prawda jest niestety taka, że ludzie napędzani są emocjami i to emocje biorą górę w dyskusjach i argumentacji.
Emocjami można manipulować o wiele łatwiej, niż racjonalnym i analitycznym myśleniem.
Świetnym przykładem jest mityczna przewlekła borelioza. Nie ma dowodów na jej istnienie, wiadomo natomiast, że pacjenci skarżący się na uciążliwe objawy trafiają na niedoskonałe, wadliwe systemy opieki zdrowotnej, które nie zawsze diagnozują choroby. Zdesperowani pacjenci zwracają się więc ku lekarzom-sprzedawcom twierdzącym, że objawy to przewlekła borelioza właśnie i że długotrwałe leczenie antybiotykami pomoże. Ludzie rujnują sobie organizmy i są niewłaściwie diagnozowani głównie dlatego, że w końcu trafili na kogoś, kto daje odpowiedzi i wydaje się pomocny. To, że zwykle jest to błędna nadzieja, nie ma znaczenia - pacjenci nie chcą dopuszczać myśli, że ludzie, którzy posłuchali i wydają się chętni do pomocy, mogą się mylić. Potem żaden naukowy fakt, żadna wątpliwość nie zachwieje ich wiary w przewlekłą boreliozę.
Z tabletkami po jest trochę inaczej, ale tu też wszystko opiera się na raz obranych pozycjach i emocjach wpajanych przez lata. Nie wiem, czy politycy wierzą w to, że ellaOne wywołuje poronienie. Wiem natomiast, że oni wiedzą, iż lata skutecznej kampanii antyaborcyjnej przyniosły żniwo w postaci ludzi, którym do oburzenia się i protestu wystarczy rzucenie odpowiedniego hasła.
Można pokazywać naukowo, jak działa tabletka, można pokazywać dane świadczące o tym, że tabletka nie jest nadużywana, że wykorzystywana jest praktycznie wtedy, gdy jest potrzebna, że kobiety jej używające są świadome konsekwencji i ryzyka. To nieistotne - raz nakierowane przekonania zawsze wygrywają, a dostęp do tak istotnego środka farmaceutycznego zostaje ograniczony.
Nie mam, bo chyba nikt nie ma, skutecznej metody na zwalczanie niewiedzy i przebijanie tego muru zbudowanego z ignorancji i braku ciekawości tym, jak działa świat.
Wkroczyliśmy w okropną erę dezinformacji na skalę masową.
Erę, w której każdy może w ciągu kilkunastu sekund znaleźć grupę ludzi o takich samych przekonaniach i materiały - nieważne jak błędne - potwierdzające jego nieprawdziwą tezę.
Najstraszniejsze jest to, że dezinformacja ta ma już realne, namacalne konsekwencje.