OCR-Y W MOJEJ GŁOWIE, czyli relikt epoki lotów na Księżyc
Niektórzy mają pewien talent, którego zawsze mi brakowało. Otóż potrafią odręcznie pisać. W ten sposób, że inni mogą to odczytać. Umiejętność zdumiewająca jak oddychanie pod wodą!
„W trosce o przyszłe pokolenia powinien zostać bezzwłocznie wydany zakaz stosowania pisma odręcznego”. Właśnie to zdanie zanotowałem niedawno po kilku godzinach spędzonych nad starymi dokumentami, zgromadzonymi w jednym z warszawskich archiwów. Przeglądałem przedwojenne akta sądowe. Przeglądałem to właściwe słowo. Ponieważ większość tekstu zapisano ręcznie, nie miałem siły, aby zagłębiać się w treść. Nawet jeśli kryły się w tych pożółkłych od starości dokumentach jakieś niesamowite informacje, to i tak ich nie zauważyłem. Być może zanotowano w nich, że Bolesław Bierut – to o nim czytałem – został sklonowany. Ale ja bym i tak nie zauważył dotyczących tego zeznań.
Akta były spisane ładnym pismem, wszak kiedyś bardzo dbano o to, aby sekretarze sądowi posiedli umiejętność kaligrafii. Byłem uzbrojony w laptopa, smartfona, aparat cyfrowy a i tak guzik z tego wynikało. Dokumenty były odręcznie napisane i na razie jedynym skutecznym narzędzie do ich OCR-owania jest ludzki umysł. Ale mój już odzwyczaił się od rozumienia ręcznych zapisków. Za każdym razem, gdy widzę długie ręcznie skreślone teksty, walę się w łeb. Aż boję się, że od tego walenia zostanę posłem.
Na te starocia sądowe oczywiście nic już nie poradzimy, przynajmniej dopóki nie posiadamy wehikułu czasu, który dostarczy przedwojennym sądom maszyn do pisania. Ale w trosce o przyszłe pokolenia, porzućmy wreszcie ten relikt przeszłości, jakim jest odręczne pismo. Jak ktoś koniecznie chce być oldschoolowy i nosić ze sobą pióro Mont Blanc, to niech po prostu wejdzie na ów szczyt, a potem kupi sobie ów przybór na pamiątkę. Tylko na litość boską, niech go nigdy nie używa!
Pismo odręczne jest wciąż stosowane w szkołach pod hasłem umiejętności manualnych.
Mogę wszystkich zapewnić, że jestem doskonałym dowodem na to, że jak ktoś owych zdolności manualnych nie posiada od urodzenia, to choćby go sto lat uczono kaligrafii, nic z tego nie wyniknie. Nikt nie zrozumie jego odręcznych zapisków. Zawsze pisałem jak kura pazurem. A działo się to jeszcze w czasach, gdy kur nie karmiono hormonami. Może to właśnie przez hormony z czasem mój charakter pisma tylko się pogarszał a nie polepszał.
Przez wiele lat edukowano mnie również w innej sztuce - machania farbami przy pomocy pędzla. Niestety nigdy nie udało się doprowadzić do tego, abym namalował coś rozpoznawalnego. A ponieważ nigdy nie miałem zbyt dobrego PR-u, dużo zabrakło, abym został obwołany wybitnym twórcą sztuki współczesnej. Nawet jednak gdyby moje dzieła kupowano w cenie Picassa, to ja i tak bym wiedział: jestem kompletnym beztalenciem manualnym.
W tym miejscu muszę przyznać, że szczerze współczuję nauczycielom, którzy musieli odczytywać moje zapiski. Ale ja nie byłem w stanie pisać ich czytelniej. Gdybym sto lat trenował boks i tak Gołota powaliłby mnie jednym machnięciem ręki. Nie uda mi się zostać Miss World ani księciem z „żabki”. Nigdy też ręcznie nie napiszę niczego czytelnie.
Podobno mój nieczytelny charakter pisma wynika z tego, że naturalnie pisałem lewą ręką, a w moim dzieciństwie była taka moda, żeby leworęcznych przerabiać na praworęcznych.
Bo nikt nie powinien być „śmają”, tak wówczas uważano. Obecnie owa moda już nie panuje. O ile się jednak orientują, nadal w szkołach tępione jest nieczytelne pismo, ale już można chociaż robić błędy ortograficzne. Jeśli tylko posiada się stosowne zaświadczenie od lekarza. W miarę rozwoju cywilizacji zapewne również bazgranie zostanie uznane za jakąś poważną dolegliwość zdrowotną i wreszcie wszyscy moi potomkowie – bazgrzący dziedzicznie - odetchną z ulgą.
W zawodzie dziennikarza odręczne pisanie było - co tu dużo gadać - dość przydatne. Nie każdy reporter przecież przechodzi do historii dzięki zmyślaniu - większość musi udać się do bohaterów tekstów i zanotować, co mają do powiedzenia. Kiedyś nawet magnetofony niezbyt często stosowano. Znam nawet redakcję, w której zakazano ich używania.
W pewnym momencie konieczność odręcznego pisania stała się dla mnie rodzajem uzależnienia. Gdy już od dawna używałem magnetofonu, nie potrafiłem przeprowadzać wywiadu, jeśli jednocześnie nie notowałem. Choć moje notatki były kompletnie nieczytelne! Musiałem jednak bazgrać po kartkach papieru, bo inaczej nie potrafiłem myśleć. Kiedyś podróżowałem kilka tygodni po Wielkiej Brytanii między polskimi lotnikami. Targałem ze sobą walizę w połowie wypełnioną zeszytami. A i tak wszystkie rozmowy rejestrowałem na taśmach. Podejrzewam, że obecnie znaczna część ludzkości cierpi na podobne uzależnienie – całkowicie nieprzydatną w życiu potrzebę machania długopisem po kartkach papieru.
Pewnego dnia jednak odzwyczaiłem się od ręcznego pisma. Dziś już prawie niczego ręcznie nie notuję. Przy okazji też z trudem jestem w stanie odczytać cudze rękopisy.
Absolutnymi mistrzami świata w odczytywaniu nieodczytywalnego są farmaceuci. Z zupełnie niezrozumiałych powodów nie powierzono im kiedyś rozszyfrowywania hieroglifów - dawno mielibyśmy to z głowy. Wiele razy byłem świadkiem, jak panie w aptece potrafiły przeczytać najbardziej wymyślne i nieprzypominające niczego teksty wypisane na receptach. Ale mojego pisma nie potrafią pokonać. Znajoma aptekarka pewnego dnia zawzięła się, że w końcu odkryje, cóż to za nazwę leku zanotowałem po konsultacjach w sprawie wyjazdu w jakiś epidemiczny zakątek świata. Jednak wygrałem - do dziś nie wiadomo, co nabazgrałem w swoich notatkach. Ja oczywiście też nie mam pojęcia, bo sam już od wielu lat nie potrafię przeczytać niczego, co napiszę.
Na szczęście pismo ręczne staje się reliktem czasów, gdy ludzie latali na Księżyc. Coraz rzadziej spotykamy się z bazgrołami na kartkach papieru.
To właśnie dla nas wszystkich - tych bazgrzących - wymyślono najpierw maszyny do pisania, potem komputery, a na końcu smartfony. Może więc w szkole przydałoby się wprowadzenie lekcji szybkiego komputeropisania w jakimś większym wymiarze godzin? Sam mam z tym problemy. Posługuję się tylko kilkoma a nie wszystkimi palcami. A przecież tłukę w różne klawiatury kilkadziesiąt lat. To jak z wieloma rzeczami, które człowiek próbuje opanować samodzielnie, zamiast zapłacić trenerowi. Ani szybko nie pojeździ na nartach, ani nie napisze szybko tekstu, jak go ktoś nie nauczy.
Wiem, że pomysł, aby w szkołach zrezygnować z odręcznego pisma jest kontrowersyjny, jak Korwin zmieszany z Mikke. Ale to zawracanie głowy, bo za sto lat ludzie będą się dziwić, że kiedyś idiotycznie komplikowaliśmy sobie życie, używając długopisów. Wszystko jest kontrowersyjne zanim stanie się oczywiste.
Pisma odręcznego unikam jak tylko mogę. Przeważnie przypominam sobie o nim, gdy ktoś prosi, aby mu złożyć autograf na książce. Jak ja się wówczas muszę starać, żeby wpis wyglądał w miarę czytelnie! Żebym się nie skompromitował jakimś bazgrołem!
Pismo ręczne to zaraza. Mam nadzieję, że zostaniemy z niej jak najszybciej wyleczeni.
[Lipinski]