I ty możesz zostać Cewebrytą
„Celebryta” to, zgodnie z definicją Daniela Boorstina sformułowaną w 1961 roku, „ktoś, kto jest znany, z tego, że jest znany”. Zwykle celebrities swoją sławą, popularnością cieszą się przez tzw. 15 minut. Nowe twarze przychodzą i odchodzą w zastraszającym tempie i liczbie. Celebryci w polskim i zagranicznym show-biznesie zmieniają się niczym ludzie w kolejce po świeże bułeczki. Czy świat cewebrytów jest podobny? Czy łatwo zostać cewebrytą w dzisiejszym Internecie?
Według Michała Janczewskiego, autora książki „Cewebryci. Sława w sieci” to zupełnie naturalne, że Internet, tak jak prasa czy telewizja, wykształcił swój typ „gwiazdy”.
Bo tak jak film (albo wcześniej teatr) stworzył gwiazdę i jak prasa brukowa, radio i telewizja powołały do życia celebrytę, tak Internet, kolejne medium, realizuje własną receptę na to, jak rodząca się za jego pośrednictwem sława ma funkcjonować.
Cewebryta nie jest bowiem taką samą osobą, jak celebryta. Oprócz tego, że cewebryta wyrósł na innym gruncie, jego charakterystyczną cechą jest też „normalność”. Normalność rozumiana potocznie, czyli będąca definicją przeciętnego, zwykłego życia. I to właśnie ta zwykłość ma być siłą cewebrytów.
W 2008 roku Miley Cyrus założyła wraz ze swoją przyjaciółką kanał na YouTube
Jako że swoją popularność zbudowała już dużo wcześniej, głównie dzięki roli w „Hannah Montana”, jej kanał szybko zasubskrybowało wiele osób. „The Miley and Mandy Show!” składał się z filmików przedstawiających wygłupy, żarty, śmieszne miny itp. Rok później, w 2009, Jodie Amy-Riviera, na YouTube VenetianPrincess, rzuciła wyzwanie Miley. Apelowała do swoich fanów, aby „normalność” mogła wygrać ze sławną nastolatką, typowym wytworem, produktem dzisiejszych czasów. Jak się okazało VenetianPrincess rzeczywiście zdobyła przewagę. Janczewski podaje, że w roku 2011 różnica pomiędzy jednym kanałem a drugim wynosiła ok. 300 tysięcy subskrybentów. Dzisiaj ta różnica jest podobna, bo wynosi ok. 350 tysięcy widzów.
Cewebryta, w odróżnieniu od celebryty, nie chodzi na rauty, nie bywa w telewizji, nie pozuje na ściankach. Clue funkcjonowania takiej jednostki, to jak mówi Janczewski, „bycie znanym z tego, że jest się nieznanym”. Zwłaszcza, że twarzą Internetu może dziś zostać każdy, nawet niezależnie od swojej woli.
W polskim Internecie mamy wiele sławnych twarzy, które swoją karierę, a raczej rozpoznawalność zawdzięczają Sieci
Jest Gracjan Roztocki, który bardzo kocha swój Internet, jest Lech Roch Pawlak i „żeli papą”, czy słynny policjant Janusz Ławrynowicz, bardziej znany jako pan Andrzej, któremu „Internet zrujnował życie”, i który wcale popularny zostać nie chciał.
Ostatnio ogromną sławę na całym świecie zdobył Jeremy Meeks. Kim jest ten mężczyzna? Meeks to przystojny, śniady facet, który mógłby konkurować z niejednym modelem na wybiegu. W rzeczywistości jest kryminalistą, który podbił serca rzeszy fanek. W niesamowitym tempie powstało mnóstwo memów z Meeksem w roli głównej, a także rozpoczęto zbiórki pieniędzy na jego rzecz. Fotografia Jeremy’ego Meeksa pierwotnie pojawiła się w Sieci na stronie facebookowej Oddziału Policji w Stockon. Jak donosi www.fpiec.pl popularność zatrzymanego rozpoczęła bum na hasztag #felconcrushfriday, pod którym kryją się zdjęcia seksownych przestępców.
Dużą sławą, ale raczej tylko na polskim gruncie, cieszy się 18-letni Damian Buczek
Buczek to zwykły chłopak, który budowanie popularności w Internecie rozpoczął od bloga. Obecnie jest jednym z najgłośniejszych „fejmów” mających konto na Ask.fm, gdzie po prostu odpowiada na pytania swoich fanów (jego profil obserwuje blisko 150 tysięcy osób).
Z jednej strony przerażające jest to jak łatwo można zrobić karierę w Internecie. Znaczy to bowiem, że absolutnie każdy, kto nie specjalizuje się w niczym, a po prostu JEST ,z dnia na dzień może stać się idolem nastolatek. Z drugiej zaś może to być kopniakiem motywacyjnym dla każdego, kto ma na siebie pomysł i chce go (a przy okazji siebie) wypromować.
Zresztą inni cewebryci – choć w pewnym sensie dyskusyjne jest dla mnie, czy wszystkich blogerów i youtuberów można nazywać tym mianem – wychodzą im naprzeciw. Właśnie trwa youtuberski projekt Hoop Coli. „Można inaczej” firmowany przez Abstrachujów, AdBustera czy kanał „Mówiąc inaczej” to nic innego jak swoisty internetowy talent-show. Zadaniem wieloosobowego jury jest wyłonienie jednego zwycięzcy, który dostanie 25 tysięcy złotych na rozkręcenie własnego kanału na YouTube. Wśród zgłaszających się są osoby solo, ale także duety.
Zastanawiam się, czy taka sława w Internecie rzeczywiście ma sens
Zwykle rozpoznawalność w Sieci osiąga się własną charyzmą, doświadczeniem, pasją, kreatywnością. Telewizyjne talent-show co roku udowadniają nam przecież, że tylko wyjątki, które brały udział w tego typu programach są w stanie wiele osiągnąć. A te przecież potwierdzają po prostu regułę.
Niewątpliwym jest, że Sieć, dzięki budowaniu ułudy równości i dzięki tworzeniu mylnego wrażenia, że każda opinia jest wartościowa i wszystkich obchodzi to, co ktoś ma do powiedzenia, jest przestrzenią sprzyjającą rozwojowi (niekoniecznie temu dobrze rozumianemu). Łatwiej nam dotrzeć do potencjalnego odbiorcy, przekonać go do siebie i rozpocząć błyskawiczną karierę w 5 minut od pucybuta do milionera.
Trzeba jednakże zwrócić fakt, że popularność internetowa, o czym zresztą pisze Krzysztof Gonciarz na swoim blogu, niekoniecznie przekłada się na rozpoznawalność w realnym świecie. To raczej bycie takim królem hermetycznego środowiska, nawet jeśli obserwuje cię kilkaset tysięcy osób.
Dlatego status cewebryty nie zadowoli nikogo kto ma, mówiąc kolokwialnie, tzw. parcie na szkło. Cewebryta, który zaczyna bywać w innych mediach, bywać wśród wpływowych ludzi świata show-biznesu powoli, ale konsekwentnie staje się celebrytą pełną gębą. Dlatego cewebrytą nie nazwę Jessiki Mercedes. To, że z tego środowiska się wywodzi, nie znaczy, że powoli nie zaczęła zmieniać branży. To telewizja wciąż będzie celem dla tych, którzy chcą wypłynąć na szersze wody.
Kim właściwie jest cewebryta?
Krzywdzące będzie mówienie, że jest nim każdy, kto prowadzi popularnego bloga, popularny kanał na YouTube. Krzywdzące chyba dlatego, że niekoniecznie potrafimy oddzielić to słowo od jednak nacechowanego negatywnie znaczenia wyrazu celebryta. Ale jeśli odrzucimy jakiekolwiek wartościowanie najbliższe prawdy będzie chyba powiedzenie, że to po prostu ktoś, kto znany jest z Internetu.
Jeśli ktoś nie krzyczy tylko na horrorach, ale jest w stanie pokazać coś wartościowego, powiedzieć o sobie coś więcej niż tylko to, że jest „youtuberem”, „blogerem”, to być może nazywając go cewebrytą, umniejszymy jego rangę.
Wszak być znanym z tego, że jest nieznanym to… no właśnie? Sukces? Pytanie tylko, co dla rzeszy Internautów jest rzeczą wartościową. Problem polega także na tym, że w Internecie, jeśli ktoś już jest sławny, niezależnie od tego, czy to, co robi jest dobre, czy głupie, mamy prawo go tak samo nazwać, cewebrytą właśnie. A to skutkuje tym, że tych wybitnych i tych niekoniecznie ciekawych (mądrych?) wrzucamy do jednego wora. Do którego za chwilę możesz trafić i ty.
W realnym świecie granica między słowem aktor, piosenkarz, komik, prezenter, celebryta, choć zanika dzięki zdewaluowaniu się słowa „gwiazda”, jest mimo wszystko nadal wyraźna. W określeniu tego, co związane z wirtualną przestrzenią, już tak prosto nie jest. Cewebryta, youtuber, bloger… Widzisz jakąś konkretną różnicę? Ja nie. To po prostu człowiek z Internetu. Nieważne, czy robi duck face przed kamerą czy pisze niezłe reportaże. Oto skutki cyfrowej równości.
Autorka jest redaktor prowadzącą sPlay.pl – bloga poświęconego cyfrowej rozrywce.
Dwie pierwsze grafiki pochodzą z serwisu Shutterstock.