Piotr Lipiński: Polityczno-społecznościowy gangnam style
Zaczynamy Nowy Rok. Niezły moment, żeby zastanowić się nad zmianą w czymś tak nudnym jak polityka.
Polski ambasador w Chinach zatańczył Gangam Style, co wywołało oburzenie niektórych środowisk. Że to skandal i tak dalej i że w normalnym kraju to natychmiast straciłby stanowisko. To ostatnie jest już tezą mocno ryzykowną.
Oglądając kolejną pyskówkę Suski-Niesiołowski trudno pomyśleć, że politykę można uprawiać inaczej. Oderwijmy się jednak od naszego cyrku, w którym politycy przed kamerami odgrywają rolę klaunów, a dziennikarze - konferansjerów. Spójrzmy, jak można to robić inaczej, korzystając z nowoczesnych technologii. Aby nie zrażać części czytelników od razu zapewniam - to nie będzie tekst o polityce! Ale o wykorzystaniu w niej internetu.
Jak odnaleźć się w cyfrowym świecie, pokazał nam niedawno Stephen D. Mull, nowy ambasador USA w Polsce. Na początku listopada złożył listy uwierzytelniające na ręce prezydenta Bronisława Komorowskiego. I tego samego dnia „uwierzytelnił” się przed wszystkimi Polakami, wrzucają powitalny klip video na Youtube. Jego forma mocno mnie zaskoczyła.
Pierwszy obrazek - ambasador Mull występuje w swetrze, a nie garniturze czy smokingu. Od razu mamy wrażenie, że to nie „oficjałka” ani nagranie z dyplomatycznego rautu. To pokazanie „prywatności” urzędnika.
Ambasador opowiada, że pracował jako dyplomata w Polsce już w latach 80. i 90. Potwierdzają to jego ówczesne zdjęcia. Opowiada, że razem z żoną polubił chłodnik i bigos, a na co dzień z przyjaciółmi rozmawiali po polsku.
Widzimy jego fotografie z Lechem Wałęsą i Aleksandrem Kwaśniewskim. Wspomina, że kiedy wrócił do demokratycznej Polski w latach 90., urodziła się jego syn. Mówi, że jego pasja to jazda rowerem. Również po Warszawie. Cieszy się na myśl o poznawaniu nowych warszawskich ścieżek rowerowych.
Dalej mamy już bardziej oficjalnie. Zwyczajowe zapewnienie, że Polska jest ważnym sojusznikiem USA, słowa o przyjaźni polsko-amerykańskiej i tak dalej.
Klip jest sprytnie zrobiony. Najpierw poznajemy ambasadora jako człowieka i kiedy go już polubimy, przedstawia nam swoje polityczne przesłanie. A co w tym wszystkim niesłychanie ważne - ambasador USA mówi to wszystko po polsku!
Ambasador pokazał nam świat nowoczesnych mediów w najlepszej postaci. Materiał na Youtube jest zrobiony bez zadęcia, na pierwszy rzut oka tak prosty, że prawie każdy potrafiłby zrobić go w domu. Nawet jeśli uznamy to jedynie za przejaw marketingu politycznego, to doceńmy klasę, z jaką zostało całość wykonano. Warto zwrócić uwagę, że nagranie pojawiło się właśnie na Youtube, a nie w postaci płatnej reklamy w telewizji.
Z okazji Bożego Narodzenia pracownicy ambasady USA postanowili się powygłupiać. Razem ze swoim szefem nagrali kolejne video, w którym śpiewają świąteczną piosenkę. Pisał o tym na Spider’sWeb Jakub Kralka. A chwilę później wybuchła nasza „afera” - polski ambasador w Chinach, Tomasz Chomicki, zatańczył do Gangam Style.
Nastąpiło zderzenie z pełnego powagi „starego” świata z dość luźnym „nowoczesnym”.
Do pewnego stopnia rozumiem tych, którzy poczuli się oburzeni - urząd przez dziesiątki lat kojarzył się z pewnym sztywnym majestatem. Ale akceptuję ten eksperyment, bo urzędnicy i amerykańskiej, i polskiej ambasady pokazują nam, że są normalnymi ludźmi.
Bardzo bym jednak nie chciał, aby nasi urzędnicy i politycy poszli prostą ścieżką, internetowego podlizywania się wyborcom. Żeby tańczyli, skakali i ogólnie wszystko było w stylu programu „Gwiazdy na lodzie”. Dlatego te luźne videowystąpienia odbieram jako próbę zbadania, jak bardzo urzędnicy mogą bez szkody dla urzędu pokazać swoją prywatność.
Wróćmy do ambasadora USA. Od początku w Polsce korzysta z oczywistego dla amerykańskiego polityka i urzędnika narzędzia, jakim jest Twitter. Używa konta @SteveMullUSA nie na zasadzie jednostronnej komunikacji. Daje się wciągać w rozmowy. Możecie nawet zadać drażliwe pytanie o wizy do USA - i zobaczyć, jak w 140 znakach wygląda dyplomatyczna odpowiedź związana z tym zagadnieniem.
Właśnie to jest gigantycznym przełomem - internet pozwala politykowi codziennie docierać bezpośrednio do wyborcy. Wcześniej było to praktycznie niemożliwe. To olbrzymia zmiana. Polityk czy urzędnik państwowy może kontaktować się z wyborcami z pominięciem prasy, radia czy telewizji. Do tej pory „przekaźnikiem” informacji zawsze byli dziennikarze. To od nich zależało, którą opinię i w jaki sposób zacytują.
Dziś politycy mogą dzięki sieci precyzyjnie przekazywać to, na czym im zależy. Co oczywiście może cieszyć polityka do pierwszej wpadki. Każdy internetowy wpis wymaga dokładności - nie da się potem skutecznie zaprzeczyć swoim słowom. Przekonała się o tym doskonale wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka, która na Twitterze na początku roku zamieściła słynny wpis: „Coraz mniej wielkich ludzi - najpierw Havel, teraz Wisłocka”. Tym samym ubolewała nad śmiercią seksuolożki Michaliny Wisłockiej, choć zmarła akurat poetka Wisława Szymborska. W internecie Wanda Nowicka została błyskawicznie wyśmiana. W świecie tradycyjnych mediów mogłaby się jeszcze bronić, że to cytujący ją dziennikarz coś przekręcił albo źle zrozumiał. Mogłaby słać sprostowania, które gmatwałyby sprawę. W internecie wyrok przychodzi szybko - niekiedy może nawet zbyt łatwo.
W Polsce Twitter jest wciąż umiarkowanie popularny. Ale choć nie powala pod względem liczby użytkowników, to robi wielkie wrażenie, kiedy zwróci się uwagę na to, jak już często tweety polityków przytaczają dziennikarze. Proszę spojrzeć na gazeta.pl i zwrócić uwagę na cytaty: ile z nich pochodzi z konferencji prasowych, ile z Facebooka, a ile z Twittera. Szybko dostrzeżemy, że pod tym względem Facebook stoi w jednym szeregu z Naszą Klasą - w życiu politycznym praktycznie nie istnieją. Złośliwie można przy tym powiedzieć, że Twitter wymyślono po to, żeby dziennikarze mieli szybkie i tanie źródło cytatów. Coraz częściej nie trzeba jechać do polityka na krótki wywiad czy konferencję prasową - wystarczy zajrzeć na jego konto na Twitterze.
Od dość dawna twitterową formę komunikacji z Polakami stosuje minister Radosław Sikorski - przypominam, że to nie jest tekst o polityce, ale o wykorzystaniu w niej nowoczesnych technologii. Bez względu więc jaki jest nasz stosunek do ministra spraw zagranicznych warto zwrócić uwagę, że konto @sikroskiradek śledzi 85 tys. osób! To w przypadku polskiego polityka niesamowity rezultat.
Radosław Sikorski już wcześniej chętnie korzystał z „amerykańskich” rozwiązań. Jeden z jego podwładnych jeszcze w ministerstwie obrony narodowej opowiadał mi, jakim usprawnieniem było wprowadzenie przez Sikorskiego urządzeń BlackBerry. Otóż kiedy minister wyjeżdżał w daleki świat trzeba było znaleźć w tym kraju jakiś numer faksu do bieżących kontaktów. W co odleglejszych miejscach bywało z tym sporo zamieszania. BlackBerry sprawę uprościło.
Minister Sikorski twierdzi, że kontakt z wyborcami poprzez Twittera nie zajmuje dużo czasu, a umożliwia błyskawiczne dotarcie wielu zainteresowanych odbiorców. Tweet potrafi nawet wymusić oczekiwane zachowanie. Jedną z ciekawostek związanych z twitterowym kontem minister opisał w pierwszym numerze kwartalnika „Nowe Media”. Otóż długi czas czekał, aż pewna gazeta przeprosi go za podanie nieprawdy. Zniecierpliwiony napisał pewnego dnia na Twitterze „Romek już pisze pozwy”, co sugerowało, że za sprawę zabrał się prawnik. Następnego dnia w gazecie pojawiły się przeprosiny.
To wszystko wydaje się dość oczywiste, bo przecież Barack Obama, zanim jeszcze pierwszy raz został prezydentem, na olbrzymią skalę używał nowych technologii w kampanii prezydenckiej. W Polsce jednak nadal wielu polityków nie korzysta z możliwości samodzielnego, bezpośredniego dotarcia do wyborców. Z tym większą przyjemnością zauważyłem niedawny spektakularny debiut na polskim Twitterze - pojawił się @premiertusk. Szybko zgromadził dużą grupę odbiorców, a nawet wdał się w rozmowy ze „śledzącymi” go osobami. Zapewne większej ochoty do „ćwierkania” nabierze przy najbliższych wyborach.
I o to właśnie chodzi!
Piotr Lipiński - reporter, fotograf, filmowiec. Pisze na zmianę o historii i nowoczesnych technologiach. Autor kilku książek, między innymi „Bolesław Niejasny” i „Raport Rzepeckiego”. Publikował w „Gazecie Wyborczej”, „Na przełaj”, „Polityce”. Wielokrotnie wyróżniany przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich i nominowany do nagród „Press”. Laureat nagrody Prezesa Stowarzyszenia Filmowców Polskich za dokument „Co się stało z polskim Billem Gatesem”. Bloguje na www.piotrlipinski.pl. Żartuje ze świata na www.twitter.com/PiotrLipinski. Nowy ebook „Humer i inni” w księgarniach Virtualo - http://goo.gl/ZaNek Empik - oraz Apple iBooks - http://goo.gl/5lCGN