Szaleństwo analizowania. Sport to nie pozycja w Excelu

Technologii w sporcie jest coraz więcej. Zawodnicy jeszcze nie są cyborgami, a widzów na stadionach nie wyposaża się w gogle VR, ale gdyby to zależało od mecenasów sportu – firm technologicznych – mogłoby tak być. Gdzie nowoczesne narzędzia pomagają kibicom, a gdzie są naddatkiem?

26.07.2024 06.54
Szaleństwo analizowania. Sport to nie pozycja w Excelu

Znane łacińskie motto igrzysk olimpijskich "citius, altius, fortius" oznaczające wprost "szybciej, wyżej, dalej" spopularyzował baron Pierre de Coubertin, twórca nowożytnych igrzysk olimpijskich. Francuz chciał, aby zawody sportowe były – niczym w starożytnej Grecji – rywalizacją jednostek demonstrujących swoją sprawność fizyczną poprzez aktywność przebiegającą zgodnie z pewnymi regułami. Sport miał być pokazem ludzkich możliwości, prezentacją najdzielniejszych z dzielnych. Liczyć miała się siła mięśni i hart ducha; ciało w swojej niedoskonałości i skończoności. Nieprzypadkowo podczas antycznych zawodów pojedynki odbywały się nago.

Współczesne zawody to oczywiście starcia ubranych profesjonalistów, ale ich wciśnięte w najlepsze stroje ciała poddawane są ciągłej analizie i kontroli. Sportowcy tylko na moment wychodzą z laboratoriów, by zaprezentować się na testach: w starciu z rywalem i samym sobą. 

Dziś hasło "szybciej, wyżej, dalej" kojarzy mi się, niestety, z galopującą technologizacją sportu. Tak jak wojna była poligonem testowania innowacji, tak w czasach pokoju (względnego i kruchego) jest nim sport. Kroki, oddechy, napięcia mięśni, sen sportowca i może cały sens jego istnienia są dziś analizowane przez sztaby ekspertów.

Technologizacji ulegają także kibice. Dostają już nie tylko czysty spektakl, ale dobrze opakowany produkt, z technologiczną ścieżką narracyjną. Było to widać już w trakcie zakończonych niedawno Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Każdy mecz był skrzętnie analizowany w trakcie i po. A to analizy VAR, które dla wielu są karykaturą obiektywizmu (centymetrowe spalone), a to ciągłe dzielenie włosa na czworo: współczynnik xG (ile goli powinna strzelić drużyna), analiza prawdopodobieństwa bramki z danej pozycji, analizowanie kątów nachylenia. Rozumiem, że fanatyków-matematyków sportu może to interesować, ale dla części fanów to wprowadzanie elementu korporacyjnego w sport. Excel na boisku.

Tegoroczne Igrzyska Olimpijskie w Paryżu, które startują 26 lipca, mają być jeszcze bardziej stechnologizowane. Analizowane mają być zagrania tenisistów, tor płynięcia zawodników w basenach, ruchy dwóch kółek na szosach i piłek przy siatkach. Sport staje się zakładnikiem technologii. Zresztą pierwszy przykład, gdy kronikarski zapis robi ze sportu spektakl sztucznej inteligencji, mieliśmy jeszcze przed startem imprezy w Paryżu. Mecz Maroka i Argentyny został wznowiony po 2 godzinach, bo analiza VAR po 120 minutach uznała, że jednak, z powodu centymetrowego spalonego, gola dla Albicelestes nie ma. 

Narzekania stadionowego boomera

Warto zastanowić się, komu służy to szalone analizowanie każdego centymetra. Sportowej rywalizacji? Sprawiedliwości? Fanom, a może pragnącym naszych danych gigantom technologii, którzy, nawiasem mówiąc, tworząc ten świat analiz, przyzwyczajają nas do oddawania danych za darmo. Wielkie korporacje pod sztandarem rywalizacji sportowej tworzą kulturę analizy, z wizją, że wszystko trzeba mierzyć, wyliczać, a danymi dzielić się dla ogólnego dobra, choć de facto zyskują tylko oni. 

Korporacje technologiczne cieszą się z możliwości, jakie daje analizowanie przebiegu rozgrywek w czasie rzeczywistym. Jeszcze moment, a widzowie na stadionach będą śledzić to, co się dzieje na boisku, w goglach VR. I zgodnie z ideą kapitalizmu nadzoru stłumiona zostanie spontaniczna radość na rzecz wykalkulowanej ekspresji. Pomeczowe rozmowy przy piłce, "była ręka czy nie było", "grali lepiej", zastąpi suchy zapis. 

Excel powie: według wyliczeń twoja drużyna miała o 23 proc. mniej posiadania piłki, jej xG było dużo niższe niż przeciwnika, więc wsadź sobie swoje osobiste odczucia. 

Nie chcę być boomerskim technosceptykiem, choć trochę tak to brzmi. Wiem, że technologie pomagają sportowcom, trenerom, kibicom. Jestem pod wrażeniem, jak rozwój technologii transmisyjnych sprawia, że rozgrywki i pojedynki sportowe, w tym igrzyska, mogą śledzić ludzie na całym świecie. Jakość transmisji, jaką podczas wydarzenia w Paryżu zapewniają dostawcy, ma robić wrażenie. To demokratyzacja radości z oglądania.  

Mimo wszystko daleki jednak jestem od aplauzu wobec silnej technologizacji sportu. Nie kupuję narracji, że wszystko trzeba mierzyć i układać według kapitalistycznej sztancy. 

Oczywiście wielu już mówiło, że sport to nic innego jak kolejny element kapitalistycznej układanki, dość przywołać głośną książkę "Sport nie istnieje" Jana Sowy i Krzysztofa Wolańskiego. Autorzy przekonywali, że sport dał się przechwycić i w całości podporządkować logice rynku.

Logika wydarzeń sportowych podtrzymuje kapitalistyczną narrację, w której ekonomiczna rywalizacja ufundowana jest nie na przywilejach, ale równościowych regułach, które gwarantują sukces pracowitym, utalentowanym i gotowym do podjęcia ryzyka uczestnikom wolnorynkowej gry.

Autorzy zauważali: "kapitalizm musi wciąż generować przepływ i różnicę, bo to one pozwalają mu na maksymalizację zysku. Pociąga to oczywiście za sobą koszmarną nadprodukcję i jest wyrazem irracjonalnej natury kapitalizmu".

Czy sport to nic innego jak kolejny element kapitalistycznej układanki?

Faktem jest, że jeśli sponsorami i partnerami wielkich imprez są spółki technologiczne, to obiekt ich "finansowej opieki", produkt sportowy, też musi być zanurzony w uniwersum algorytmów. W ten sposób powstaje nadprodukcja narracji, ten pokaz siły firm technologicznych, które przekonują, że mogą wszystko zmierzyć i opakować w wykresy.

Na szczęście nikt jeszcze nie proponuje wprowadzenia innowacji do samej gry, choć pojawiają się już skarpety, które ustawiają stopę, rękawice, które elektrycznym impulsem wzmacniają siłę mięśni i tak dalej. Jaskółki takich zmian widać: niedawny rekord świata w maratonie został pobity m.in. dlatego, że biegacz włożył supernowoczesne buty z karbonem (czyli dopalaczem) dodatkowo wyposażone w specjalne pianki wzmacniające mięśnie. Ostatecznie zdelegalizowano, ale dyskusja na temat granic innowacji w sporcie wciąż się toczy.  

Myślę, że na następnym igrzyskach, albo i kolejnych, nie zobaczymy zawodów humanoidalnych robotów. Wciąż sport to, niczym w Grecji, starcie nadludzkich, ale jednak ludzkich postaci. To pot, znój i łzy. Tego jeszcze nikt nie wrzucił do Excela.

Momenty takie jak płacz Cristiana Ronalda po niestrzelonym karnym w meczu ze Słowenią na ostatnim Euro będę dłużej pamiętał niż to, ile procent szans na zdobycie bramki z Francją miał niesamowity Lamine Yamal. Będę pamiętał jego pięknego gola. 

– Komputer może liczyć podania, analizować akcje, ale nie ucieszy się z bramki. Nie zmierzy emocji, bo emocje to ludzie – mówił w tekście Marka Szymaniaka Michał Zachodny, dziennikarz i analityk sportowy oraz komentator w ViaPlay.

Mając to w głowie, z przyjemnością pójdę, będąc na wsi, na jakiś mecz A-klasy. Zobaczę sport, w który wierzył de Coubertin. Stoper LZS-u Chrząstawa po meczu nie będzie analizował swojej gry. Może trener postawi mu piwo. Ale jedno, bo rano musi wstać do kościoła i zbierać na tacę. 

fot. shutterstock/romi49