REKLAMA

Wymieniłem stare pchełki na Huawei FreeArc. Pomogły mi w powrocie do formy

Lokowanie produktu: HUAWEI

Sezon na bieganie wraca już w marcu. A co może być lepszym początkiem niż Bieg na Piątkę? Po dwóch miesiącach chorób i leżenia w łóżku postanowiłem wrócić – wrócić i uczestniczyć w tej imprezie.

Huawei FreeArc
REKLAMA

Już za kilkanaście dni, 30 marca, czeka mnie wyjątkowe wyzwanie – udział w Biegu na Piątkę w Warszawie. To wydarzenie od dawna kusiło mnie swoją atmosferą i szansą na sprawdzenie własnych sił. Teraz, gdy data biegu zbliża się wielkimi krokami, czuję w sobie niesamowitą mieszankę emocji. Ekscytacja? Zdecydowanie! Niepewność? Trochę – czy wszystko pójdzie zgodnie z planem aż do samego końca. Ale przede wszystkim – ogromna, wręcz niecierpliwa determinacja, by stanąć na linii startu. 

REKLAMA

Wiecie, co jest w tym wszystkim najlepsze? Ta ochrzczona przeze mnie “Warszawska Piątka” to nie elitarny bieg dla superatletów z imponującymi rekordami na koncie. To bieg każdego – dla tych, którzy chcą się poruszać, poczuć niesamowitą energię tłumu, sprawdzić swoje granice, a może po prostu dobrze się bawić. Nie liczy się czas, nie liczą się życiówki. Liczy się wspólny wysiłek i radość z pokonania tych pięciu kilometrów – każdy we własnym tempie.

Choroby (i podróże) wyjęły mi dwa miesiące z życia

Ten rok rozpoczął się dla mnie fatalnie. To nie były zwykłe przeziębienia, ale ciągnące się infekcje – jedna za drugą. Ledwo dochodziłem do siebie po jednej, a już dopadała mnie kolejna. Gorączka, kaszel, ból gardła, osłabienie – przez wiele tygodni to była moja codzienność. Raz zachorowałem po wyczerpującej podróży, kiedy, musiałem biec z terminala na terminal, bo linie lotnicze zawaliły sprawę. Potem dopadł mnie wirus. I tak w kółko. Do tego doszły wyjazdy, które kompletnie rozbiły mój rytm dnia. Zamiast regularnych treningów były niewyspane noce w hotelach i niezdrowe posiłki jedzone w pośpiechu.

Mój organizm mówił "dość" głośniej niż kiedykolwiek. Czułem, jak z każdym dniem tracę energię, a kondycja leciała na łeb na szyję. Każde kaszlnięcie, każdy dzień bez ruchu sprawiały, że czułem się coraz gorzej, mimo świetnej lutowej pogody.

Z każdym tygodniem robiłem się coraz bardziej ociężały, zmęczony nawet najprostszymi czynnościami. Tęskniłem za tym uczuciem, kiedy po treningu czujesz, że żyjesz – ciało jest silne, umysł wolny od trosk, a zmęczenie daje satysfakcję, a nie frustrację. Ta ostatnia rosła we mnie z każdym dniem. Czas uciekał, a ja stałem w miejscu, nie mogąc nic z tym zrobić.

Marzec to miesiąc zmian

W końcu nadszedł marzec. Powoli zaczynałem czuć się lepiej, choć ślady chorób wciąż dawały o sobie znać. Wtedy spojrzałem w kalendarz – 30 marca, Bieg na Piątkę. I nagle dotarło do mnie, że nie mam wyjścia. Muszę coś zmienić – natychmiast. Muszę wrócić do biegania, do jakiejkolwiek aktywności fizycznej. To nie była tylko decyzja, to była desperacka potrzeba, by wreszcie wziąć się w garść.

Początki przygotowań były koszmarnie trudne. Moje ciało oduczyło się wysiłku, a każdy, nawet najmniejszy ruch, wydawał się ogromnym wyzwaniem. Ale wiedziałem, że nie mogę się poddać. Ten bieg – jakkolwiek podniośle by to nie zabrzmiało – stał się dla mnie symbolem powrotu do zdrowia i aktywności.

Nie miałem profesjonalnego planu treningowego, nie rozpisywał mi go żaden trener. Po prostu postanowiłem, że każdego dnia, bez względu na wszystko, znajdę czas ruch. Minimum 30 minut. Cokolwiek – kalistenika w domu, lekkie ćwiczenia z ciężarami, joga, a przede wszystkim bieganie. Choć na początku to były raczej krótkie truchty przeplatane marszem, bo kondycja nie pozwalała na więcej. Czasami nawet energiczny spacer traktowałem jako trening. Ale najważniejsza była regularność. To było moje motto na ten miesiąc:  przełamać marazm i dać mojemu ciału sygnał, że wracamy do gry.

Koktajl treningowy

Rano – szybka, ale intensywna sesja kalisteniki. Pompki, przysiady, brzuszki, pajacyki – wszystko, co pozwalało mi rozruszać ciało i poczuć, że żyję. Kilka razy w tygodniu dodawałem do tego lekkie ćwiczenia z ciężarami, żeby wzmocnić te partie mięśni, które najbardziej pracują podczas biegania.

Joga? To była moja tajna broń – pomagała mi się rozciągnąć, poprawić elastyczność i, co równie ważne, uspokoić umysł w tym szaleńczym tempie przygotowań. A bieganie… cóż, te kilka kilometrów z każdym treningiem dawało mi coraz większą satysfakcję, choć bywało ciężko. Pamiętam pierwsze przebieżki – ledwo łapałem oddech, a w płucach czułem pieczenie. Ale z każdym krokiem czułem, że wracam na właściwe tory.

Mój najbliższy sprzymierzeniec? HUAWEI FreeArc

Żeby się nie poddawać i mieć namacalny dowód postępów, wróciłem do śledzenia codziennych wskaźników aktywności – zarówno w aplikacji Huawei Health, jak i natywnie w systemie iOS. Widok zapełniających się kółek na koniec dnia naprawdę działał na moją motywację. Dawał mi poczucie, że nie zmarnowałem dnia i że małymi krokami zbliżam się do celu. To była moja wizualna nagroda za każdy, nawet najmniejszy wysiłek.

A do tego… moje nowe słuchawki. 

Historia jest zabawna – moje stare, wysłużone słuchawki, które towarzyszyły mi przez lata, nagle, dosłownie kilka dni przed rozpoczęciem intensywnych treningów, odmówiły posłuszeństwa. Jakby wiedziały, że czeka je ciężka robota. Na ich miejsce trafiły HUAWEI FreeArc – i to był strzał w dziesiątkę.

Od samego początku urzekła mnie ich nietypowa konstrukcja – charakterystyczny łącznik i idealne dopasowanie do ucha. To nie są typowe słuchawki douszne. Ich otwarta konstrukcja to dla mnie kluczowa zaleta, zwłaszcza podczas biegania w mieście. Dzięki temu mogę słuchać motywującej muzyki, a jednocześnie nadal słyszeć otoczenie – rowery, samochody czy chociażby nadbiegającego psa.

I to nie jest tylko miły dodatek – to fundamentalna cecha, która znacząco wpływa na moje bezpieczeństwo i komfort. Nie czuję się odizolowany od świata, jak w przypadku tradycyjnych słuchawek dousznych, które szczelnie zatykają uszy. Ta świadomość otoczenia daje mi ogromne poczucie bezpieczeństwa i pewności siebie podczas każdego treningu. Nie muszę się martwić, że coś mnie zaskoczy – mogę w pełni skupić się na biegu i cieszyć się muzyką.

Komfort noszenia jest niesamowity. Nawet podczas długich biegów czy intensywnych ćwiczeń słuchawki leżą stabilnie i nie powodują dyskomfortu. A jakość dźwięku? Po prostu rewelacyjna. Ulubiona muzyka brzmi tak czysto i dynamicznie, że każdy trening staje się przyjemniejszy.

Ogromnym plusem jest też ich odporność na wodę i kurz (klasa IP54) – deszcz czy pot nie stanowią dla nich problemu. Po intensywnym treningu mogę je bez obaw opłukać pod bieżącą wodą.

Ale wiecie, co mnie chyba najbardziej zaskoczyło? Bateria! 

Moje stare słuchawki ledwo wytrzymywały kilka godzin i musiałem je ładować niemal codziennie. To było uciążliwe, bo zawsze istniało ryzyko, że padną w najmniej oczekiwanym momencie, w połowie biegu lub ćwiczeń. I rzeczywiście, zdarzało się to kilka razy w miesiącu. 

Z HUAWEI FreeArc to zupełnie inna bajka. Producent deklaruje do 7 godzin słuchania na jednym ładowaniu, a z etui ładującym ten czas wydłuża się aż do 28 godzin. W praktyce? Mam wrażenie, że od kiedy je dostałem, ładowałem je może raz, a trenuję codziennie od ponad trzech tygodni. 

Nie muszę już przed każdym wyjściem na trening sprawdzać poziomu baterii ani martwić się, że muzyka zamilknie w połowie treningu. W końcu mogę skupić się na tym, co najważniejsze – na biegu, na oddechu, na każdym kroku.

I to jest właśnie ten komfort, który doceniam najbardziej.

Było trudno? Było

Nie będę kłamać – były momenty, kiedy miałem ochotę rzucić to wszystko, schować się pod kocem i zapomnieć o bieganiu. Ciało bolało w miejscach, o których istnieniu nawet nie wiedziałem, a zmęczenie dawało o sobie znać przy każdej próbie wstania z łóżka. Ale wtedy przypominałem sobie o mecie, o satysfakcji, którą poczuję po jej przekroczeniu, o dumie, że dałem radę. I to pchało mnie do przodu, nie pozwalało się poddać. A z każdym treningiem czułem – i nadal czuje –  że jest lepiej, że wracam do formy, że ten wysiłek ma sens.

I oto jestem – kilkanaście dni przed biegiem. Nie wiem, jaki będzie mój czas na mecie. Szczerze? Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Chcę po prostu dobiec do końca. Chcę poczuć tę niesamowitą atmosferę, wspólnotę tysięcy biegaczy, pozytywną energię unoszącą się w powietrzu. Chcę móc powiedzieć sobie po biegu: "Zrobiłem to! Udało się!".

Cała ta przygoda, cały miesiąc przygotowań, uświadomił mi, jak niesamowicie ważny jest ten pierwszy, najmniejszy krok. Często wydaje się najtrudniejszy, ale kiedy już go zrobisz, wszystko nabiera tempa, staje się łatwiejsze. Nie można się poddawać – nawet gdy jest ciężko, nawet gdy wydaje się, że nie dasz rady. Bo satysfakcja na końcu, ta wewnętrzna duma z pokonania własnych słabości, jest po prostu nie do opisania. 

A na każdym etapie tej drogi towarzyszyły mi słuchawki HUAWEI FreeArc – zapewniały komfort, motywację i niezawodność.

Wiecie, co jeszcze? Nie zacząłem obsesyjnie liczyć każdej kalorii ani korzystać z wyszukanych aplikacji dietetycznych. Po prostu zacząłem bardziej zwracać uwagę na to, co jem – więcej warzyw i owoców, chude białko, mniej przetworzonej żywności i  niezdrowych przekąsek. Proste zmiany, a robią ogromną różnicę w samopoczuciu i poziomie energii podczas treningów. No i woda – piłem jej więcej, bo wiedziałem, jak kluczowe jest nawodnienie przy wysiłku fizycznym.

Mój plan na najbliższe dni? Lekkie treningi, żeby utrzymać rytm, ale jednocześnie dać ciału odpocząć przed startem. Skupię się na dobrej rozgrzewce w dniu startu, na spokojnym, równomiernym tempie na trasie i, co najważniejsze, na czerpaniu radości z każdego przebiegniętego metra. Nie będę się ścigał z nikim – tylko ze sobą. Chcę po prostu dotrzeć do końca, z uśmiechem na twarzy i poczuciem dobrze wykonanej pracy. To jest mój cel. Czekajcie na podsumowanie ode mnie, jak mi poszło i trzymajcie kciuki!

REKLAMA

REKLAMA
Lokowanie produktu: HUAWEI
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-03-20T13:30:44+01:00
Aktualizacja: 2025-03-20T09:13:35+01:00
Aktualizacja: 2025-03-20T06:11:00+01:00
Aktualizacja: 2025-03-19T09:21:49+01:00
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA