Herosi Dragon Balla ze spluwami w Fortnite. Dewastują wspomnienia z RTL7, ale jestem pod wrażeniem
Bohaterowie Dragon Balla pojawili się w jednej z najpopularniejszych gier świata. W Fortnite debiutuje Goku, Vegeta i inni herosi z anime, które wychowało połowę polskich dzieciaków w latach 90. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak umiejętnie Fortnite wchłania kolejne marki do swojego wirtualnego sklepu. Mam tylko zgryz, gdy widzę Son Goku biegającego z karabinem maszynowym w dłoniach.
Po okresie dziwnej fascynacji grą Fortnite w edycji dla konsoli Nintendo Switch, odłożyłem najpopularniejszą grę battle royale na wirtualną półkę. Wróciłem do niej dopiero po wprowadzeniu świetnego trybu bez możliwości budowania, przybliżającego rozgrywkę do bardziej klasycznych sieciowych strzelanin. Mój spokój ducha nie trwał jednak długo, bo nieoczekiwanie w Fortnite pojawili się bohaterowie Dragon Balla. Tego samego, który w latach 90 wychował połowę polskich dzieci, stając się jednym z popkulturowych fenomenów naszego kraju.
Goku z Dragon Ball Z biega w Fortnite z karabinem. Do tego wygląda jak tania chińska podróbka
Producenci z Epic Games już wcześniej otwarli środowisko gry Fortnite na postaci utrzymane w stylistyce anime. Najpierw stworzyli własnych herosów o wyraźnie zaznaczonej japońskiej kresce. Potem współpracowali z wydawcami odpowiedzialnymi za najbardziej znane anime na świecie, dzięki czemu w sieciowej strzelaninie pojawiły się np. herosi z popularnego Naruto. Dragon Ball to jednak coś więcej. To sięgnięcie po pewnego rodzaju świętość. Symbol udanego dzieciństwa. Sentymentalną ikonę. Niemal relikwię.
Dlatego przyznaję, początkowo miałem potężny zgrzyt, widząc Goku, Vegetę, Bulmę i Beerusa w trójwymiarowym środowisku Fortnite'a. Chociaż gra Epic Games jest utrzymana w bajkowej stylistyce, japońskie ikony anime mocno odznaczają się na tle pozostałych postaci. Większym problemem jest jednak jakość samych skórek z Dragon Balla. Mój znajomy dał się ponieść chwili, kupił sobie Goku i cóż, realizacja modelu 3D zdecydowanie nie powala. Główny bohater Dragon Balla wygląda jak podróbka samego siebie. Spójrzcie na t facjaty (zrzuty ekranu z PS5):
Efekt osobliwego wynaturzenia jedynie potęgują założenia rozgrywki w Fortnite. Sieciowa strzelanina opiera się - no właśnie - na strzelaniu, toteż Goku, Vegeta i reszta ekipy paraduje z karabinami maszynowymi, pistoletami i strzelbami. Herosi z anime, w którym wewnętrzną siłą mogą niszczyć całe planety, tutaj rzucają granatami i szybują na lotniach. Komicznie to wygląda, chociaż oczywiście trudno wymagać od Epic Games, by dla kilku skórek zmieniało fundamenty rozgrywki w jednej z najbardziej dochodowych gier na świecie. Jeśli jednak czuliście pewien dysonans, gdy Kratos z God of War tańczył i strzelał z karabinu, teraz ten dysonans jest jeszcze potężniejszy.
Mimo tego jestem pod wrażeniem. Tak szczerze. Chylę czoła przed tym, jak umiejętnie Epic Games wspiera Fortnite
Bohaterowie Dragon Balla w sieciowej strzelaninie to tylko poboczna atrakcja całego sezonu pełnego nowości. Cokolwiek by nie pisać o Fortnite, pod względem dystrybucji nowej zawartości tytuł powinien być stawiany za wzór modelu game as a service. Fani tej produkcji otrzymują kolejne atrakcje z niesamowitą częstotliwością. To gigantyczne osiągnięcie, jeśli weźmiemy pod uwagę, na ilu platformach jednocześnie - stacjonarnych oraz mobilnych - rozwijana jest ta produkcja.
Projekt Dragon Ball x Fortnite to coś znacznie więcej, niż tylko wrzucenie kilku licencjonowanych skórek do cyfrowego sklepu. Wraz z Goku i Vegetą w grze pojawiły się charakterystyczne żółte chmurki na których można latać, specjalne ataki Kamehameha, a nawet doskonale znana wszystkim fanom anime wyspa Genialnego Żółwia. Dragon Ball otrzymał własną zakładkę wyzwań oraz nagród, idących równolegle z sezonową karierą. Te nagrody są dostępne dla każdego, niezależnie od karnetu sezonowego.
Wisienką na tym torcie jest możliwość szukania tytułowych Smoczych Kul, również przy pomocy specjalnego radaru. Kto zbierze wszystkie siedem, otrzyma unikalną nagrodę. Do tego fani Fortnite mają możliwość oglądania wybranych odcinków anime Dragon Ball Super, bezpośrednio w samej grze, w dwóch różnych trybach: imprezowym, jako awatar w sali projekcyjnej oraz pełnoekranowym, niczym na platformie VoD. Bajka.
Oddałbym wiele, gdyby wydawcy sieciowych serii, na których naprawdę mi zależy, jak np. Battlefield, wykazywali chociaż połowę kreatywności i zaangażowania charakterystycznego dla Epic Games. Tymczasem taki Battlefield 2042 po 9 miesiącach od premiery otrzymał raptem dwie (!) nowe bronie, dwa (!!) nowe pojazdy i jedną (!!!) nową mapę. Oczywiście rozumiem, że w przypadku BF-a doszło do skalowania projektu w oparciu o niski potencjał, ale to sami twórcy Battlefielda odpowiadają za spalenie momentum, serwując kiepską grę na premierę.
Współcześnie wszyscy wydawcy chcą mieć gry w modelu game as a service/ live service, ale zdecydowanie nie wszystkich stać na podobne zaangażowanie co Epic Games. Z tego powodu, chociaż chiński Goku z karabinem w dłoniach budzi lekkie politowanie, mam niesłabnący podziw dla tego, jak umiejętnie swój biznes prowadzi Epic Games. Od regularnego wsparcia, przez migrację na Unreal Engine 5, kończąc na multiplatformowości. Branżowy fenomen.