Ostatnio mało rzeczy mnie tak irytuje, jak pokazy nowych gier wideo
Wczorajszą noc otwierającą gamescom 2020 oglądałem bardzo pilnie, z irytacją rosnącą z minuty na minutę. Pokazano w sumie 38 gier. Jednak tylko o kilku dowiedziałem się czegokolwiek przydatnego. I tylko przy jednej dano mi jakąkolwiek szansę na ekscytację.
Gry wideo to moja ulubiona forma rozrywki. Nigdy z nich nie wyrosłem i właściwie to wręcz nie uważam, by wyrastanie było najlepszym z określeń. Zacząłem jako gracz NES-owy Pegasusowy, z czasem przesiadając się na PC z 486, z Pentiumem MMX, Pentiumem IV, Xboxa 360, by wreszcie dziś bawić się na Xboksie One. Do dziś spędzam kilka godzin tygodniowo z grami. Mam nadzieję, że nigdy nie zabraknie mi na nie czasu.
Z peceta na konsole przesiadłem się, gdy uznałem, że ten rodzaj sprzętu dojrzał. Wraz z generacją Xboxa 360 i PlayStation 3 rozbudowane gry fabularne, skomplikowane RPG czy shootery przestały być produkcjami egzotycznymi, a tak jak w przypadku pecetów, pojawiły się w konsolowym mainstreamie. To był też czas, kiedy gry fabularne przeżywały jeden z najlepszych dla siebie okresów.
W końcu to, co zapewniają Xbox i PlayStation, zaczęło przypominać letnie hity kinowe.
Nie chodzi nawet o jakość grafiki – choć technologia na pewno pomogła – a o dojrzałość budowania narracji. To pociągnęło za sobą zmianę sposobu, w jaki są prezentowane gry na zwiastunach. Liczni twórcy i działy marketingowe wielkich wydawnictw zdecydowały się mocno podkreślać filmowość gier. Przyznaję, że bardzo mi się to z początku podobało. Widząc poniższy zwiastun dekadę temu pamiętam jak dziś ciary na plecach - a przecież na dzisiejsze standardy to nic szczególnego:
To było coś zupełnie nowego. Doskonale wyreżyserowane cutscenki gier CD Projektu zrealizowane przez Platige Image. Przerywniki filmowe w Call of Duty jako tło do rapu Eminema. Kinowy zwiastun od mistrzów grafiki 3D i znanych reżyserów. Niewiele mówiły o grze, ale nie szkodzi – były nowe, ciekawe, zajefajne i bombastyczne. No dobrze, może określaliśmy je mniej parlamentarnym słownictwem, ale z pewnością pozytywnym.
To było fajne, jak było nowe. Efekt nowości jednak minął, na oko, dekadę temu.
Dziś prerenderowany zwiastun nie robi wrażenia na absolutnie nikim. No, chyba że faktycznie jest genialnie zrobiony i jest małym dziełem sztuki sam w sobie – ale to przecież należy do wielkiej rzadkości. Czy opowiada o fabule gry? Eee… rzadko, bardziej prezentuje jej klimat, zazwyczaj mocno nieprecyzyjnie. Czy pokazuje jak gra wygląda? Jak się w nią gra? Czy mówi o niej… cokolwiek? Niezmiennie: nie, lub bardzo rzadko. Nie wiem jak wy, ale ja mam dość.
Jako gracz-entuzjasta jestem głodny informacji o nowych produkcjach. Chcę dowiedzieć się, na czym właściwie polega dana gra. Jest szybka, powolna? Jak wygląda jej grafika? Jak działa gra na poszczególnych platformach lub (rozumiem, brak czasu, reklama ma być krótka) chociaż na jednej, wybranej? Może pokażecie sterowanie? Strzelanie? …nic?
Na ostatnich pokazach Xboxa, PlayStation i targów gamescom 2020 widziałem całe dwie dobre prezentacje gry.
Pewnie czegoś nie pamiętam lub coś mi umknęło – więc uznajmy, że w rzeczywistości tych gier było trzy razy więcej. Sześć gier na trzy wielkie pokazy. Skoro dotrwaliście do tego momentu w tekście, to na pewno zastanawiacie się, o jakie gry mi chodzi. To Rachet & Clank: Rift Apart oraz – tak, tak, nie żartuję – Halo Infinite.
Twórcy obu gier pokazali swoje twory w akcji. Rachet i Clank na PlayStation 5, a przygody Master Chiefa na PC podobno zbliżonym w swej mocy do Xboxa Series X. I oczywiście zdaję sobie sprawę z fali krytyki, jaka spotkała grę Microsoftu – ale chyba każdy przyzna, że była pokazana bardzo uczciwie. Kilka minut gameplayu, z którego wynika wszystko, co istotne. Kinowych cutscenek w materiałach promocyjnych nie zabrakło, ale Microsoft i Sony przede wszystkim pokazali grę. Przewrotny pomysł na pokaz gier, nieprawdaż?
Od tej pory na sarkazmie kończyć nie będę. Mam szczerze dość.
Jako entuzjasta marnowania mojego czasu na informacje bez znaczenia nie będę już tolerować. A że mam charakter strasznego zakapiora (trudno mnie wkurzyć, ale jak się komuś uda, to mamy problem) od tej pory zamierzam uznawać, że jeżeli twórcy gry nie chcą owej gry pokazać, to znaczy, że jest kiepska. Bo przecież wyraźnie się jej wstydzą – a przynajmniej tak zamierzam to rozumieć.
Rachet & Clank wyłącznie na tym skorzystał. Dzięki pokazom na konferencjach PlayStation i gamescom 2020 wiem, na czym gra polega – i zapowiada się super. Halo Infinite ma oczywiście więcej problemów, ale na pewno nie tylko sympatia do serii sprawi, że na pewno po tę produkcję sięgnę. Dam jej szansę również za to, że jej twórcy traktują mnie poważnie. Bardzo kibicuję, by odpowiedzialne za grę studio wyszło z wizerunkowego kryzysu – paradoksalnie właśnie w wyniku nieudanego pokazu. Bo szczerość zdaje się jest towarem coraz mniej powszechnym.
Gry to interaktywne medium.
I choć sam uwielbiam gry fabularne, potrafię wkręcić się w tak zwane symulatory chodzenia, nie przeszkadzają mi też długie przerywniki czy dialogi, to gra tym różni się od filmu czy serialu, że ostatecznie i tak chwytam za pada i mam wpływ na akcję na ekranie. Scenariusz i narracja są bardzo ważne, ale jednak włączyłem Xboxa – a nie Netflixa.
Wczorajszy pokaz na gamescom 2020 uważam za wielkie rozczarowanie. Nie dlatego, że zabrakło na nim dobrych gier, a dlatego, że był nudny. Leciały głównie prerenderowane reklamy, a pokazu właściwych gier było bardzo niewiele. Szkoda. Słabo.