Tak, PO miała swoją armię trolli, ale PiS poleciało po bandzie
Z pomocy trolli politycy korzystają nie od dziś, ale afera Piebiaka pokazuje, jak mało o tej działalności wiemy.
Onet opublikował materiał, który wstrząsnął opinią publiczną. Opowieść Emilii o tym, jak do spółki z wiceministrem sprawiedliwości Łukaszem Piebiakiem zarządzała kampanią wymierzoną w krytycznych wobec działań PiS sędziów, rozlała się po całym internecie. To z jej powodu przebywający na urlopie wiceminister sprawiedliwości podał się do dymisji, choć twierdzi, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Ona też powinna sprowokować dyskusję o politycznych trollach w internecie i tym, jak można je kontrolować.
Wstydliwy sekret polityków
Może jestem cyniczna, ale nie zdziwiło mnie to, że politycy wynajmują profesjonalnych hejterów. To zjawisko, które znamy i choć kojarzy nam się głównie z rosyjskimi trollami zaangażowanymi w walkę o fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych lub kampanię Brexitową, to nasi sąsiedzi ze wschodu nie mają monopolu na tego typu kampanie w mediach społecznościowych. Także zachodni politycy korzystają z farm trolli. W 2015 r. media donosiły o zatrudnieniu przez PO 50 zawodowych hejterów do krytykowania działań PiS-u i chwalenia swoich. Brutalna walka w mediach społecznościowych jest od dawna zwykłym elementem krajobrazu internetowych potyczek.
Tak jak można kupić komentarze na formach, stronach i w mediach społecznościowych wychwalające twoją pralkę i oczerniające wszystkie pralki konkurencji, tak możesz zapłacić za opiewanie twojego polityka i gnojenie polityka konkurencji. Partia, polityk, ustawa, w tej optyce to kolejne produkty na sprzedaż takie jak każde inne.
Takie myślenie to problem, nad którym warto się pochylić z perspektywy tego, jak wpływa to na naszą demokrację. Tego jednak pewnie nie zrobimy, pewnie jeszcze nie teraz, bo w aferze Piebiaka, jest znacznie więcej aspektów, które pokazują, że działalność wiceministra wykracza poza zwykłą szeptankę i jej i tak mocno wątpliwą etykę.
Wynajęte trolle to nie pierwszyzna, ale PiS poszedł o krok dalej
Z opublikowanych przez Onet fragmentach rozmów między Emilią a Łukaszem Piebiakiem rysuje się obraz nie najpiękniejszy. Oto sam wiceminister sprawiedliwości, człowiek, na którego z podziwem powinna patrzeć nawet żona Cezara, dyryguje kampanią oszczerstw wobec sędziów, których uznaje za swoich politycznych wrogów. Do arsenału bez żenady dodaje plotkę, anonim i pomówienie. Na jego życzenie Emilia pisze do mediów i próbuje je zainteresować odpowiednio podkoloryzowanymi sensacjami. Czasami jej się udaje. Przynętę łapie dziennikarz TVP z programu Alarm, który tworzy materiał o sędzim wykorzystującym poznaną przez internet kobietę (w rzeczywistości kobieta została prawomocnie skazana za oszustwo). Na fali dokumentu Emilia organizuje w internecie akcję #muremZaPola, która ma nakręcić media społecznościowe przeciw sędziemu.
Kobieta robi także inne rzeczy daleko wykraczające poza normalny arsenał internetowego trolla – wysyła do sędziów z Iustitii anonimowe e-maile i listy pełne insynuacji i zarzutów kierowanych wobec przewodniczącego stowarzyszenia. Adresy dostaje od wiceministra – większość trolli nie ma takich dojść.
Najsłabszym ogniwem zabezpieczeń jest człowiek
Nie było żadnego wycieku danych, nie infekowano komputerów, nie zarzucano wędek, nie łamano haseł WhatsAppa czy Facebooka. Rozmowy między wiceministrem a Emilią wyciekły, bo kobieta sama zgłosiła się do dziennikarzy i przekazała im zapisy rozmów z wiceministrem. To potwierdza starą dobrą zasadę głoszącą, że najsłabszym ogniwem większości systemów zabezpieczeń jest człowiek.
Wiceminister sprawiedliwości nie chciał na początku komentować sprawy, argumentując, że jest na urlopie i o aferze nic nie wie. Dopiero późnym popołudniem zdecydował się na złożenie rezygnacji. Łukasz Piebiak zapowiada wniesienie pozwu przeciw redakcji Onetu za rozpowszechnianie pomówień.